Z PRL-u: słynny śledź

dnia

Gdy kiedyś, na jakimś forum zapowiedziałam, że z okazji 22 lipca urządzam przyjęcie, zapanowała konsternacja. Jak to?! Z okazji PRL-owskiego święta? Pogrobowiec minionego czasu?… Nic z tych rzeczy. Nie świętuję Ogrodzenia Polski, jak się niegdyś mawiało, ani nawet Święta Wedla (młodym wyjaśniam, że ta cukiernicza firma miała w czasach słusznie minionych nazwę „22 lipca, d. E. Wedel”). Po prostu mam dzisiaj urodziny.

Od lat są u nas okazją do spotkań aranżowanych tak, aby żartować z zabytkowego już dnia. Przy okazji, oczywiście, przyjmuję życzenia. Kilka lat temu przyjmowałam gości pod hasłem Święta Czekolady. Był np. indyk w meksykańskim sosie czekoladowym. Innym razem wszyscy goście mieli przyjść z czerwonymi akcentami, menu też było na czerwono, śpiewało się – przy akompaniamencie gitary – stosowne „czerwone” pieśni.

Dzisiaj też w pewnym sensie wracamy w PRL. Przy okazji spotkania obejrzymy bowiem znakomitą komedię w reż. J. Hoffmana i E. Skórzewskiego pt. „Gangsterzy i filantropi”. To wymusiło na mnie zorganizowanie przyjęcia w PRL-owskim stylu bufetowym.

Ozdobą każdego polskiego bufetu są śledzie. U nas będą w dwóch rodzajach: w oleju oraz słynny „śledź po japońsku”. Nie wiem, czy ktokolwiek wie, skąd pochodzi ta pełna fantazji nazwa. Wiele osób się nad tym zastanawiało, ale bez rezultatu… Pamiętam, że taki „japończyk” urzędował powszechnie w restauracyjnych bufetach (że wspomnę łódzkie restauracje… „Delfin”, „Kolejowa” zwana Kolejarzem, „Słoń”… studenckie czasy…), ale przyznam: nigdy go nie jadłam. Słabo nawet pamiętałam, jak wyglądał. Trudno było znaleźć wiarygodny przepis z epoki. Nie ma go nawet w słynnej „Kuchni polskiej” z tamtych czasów. Wreszcie przyjaciółka (Bożenko, dzięki stukrotne!) podpowiedziała mi: jest u Halbańskiego. I faktycznie. W „Leksykonie sztuki kulinarnej” Macieja E. Halbańskiego figuruje klasyk PRL-owskich bufetów:

Śledź po japońsku

Wymoczone śledzie odfiletować, oczyścić z ości i skóry. Połówki
ugotowanych na twardo jajek owinąć filetem (połówka) śledzia i ułożyć na
półmisku na warstwie plastrów ogórków kiszonych lub konserwowych, posypanych plastrami
cebuli wymieszanej z papryką i cukrem. Całość przybrać majonezem, zielonym
groszkiem i gałązkami naci pietruszki
.

 

Nie byłabym sobą, gdybym przepisu nie zmodernizowała. Przede wszystkim kupiłam śledzie już sfiletowane. Po drugie, pokroiłam je w mniejsze kawałki, przekładając ćwiartkami jajek. Na warstwie plasterków ogórków i cebuli rozsmarowałam majonez z pokrojonym drobno jabłkiem i natką pietruszki. Na to poszły filety śledziowe i jajka. Całość posypałam drobnym groszkiem konserwowym, jajkiem pokrojonym w kostkę i natką.

W bufecie są jeszcze inne oczywiste elementy kulinarne: drugi śledź, sałatka jarzynowa i tatar. Aby pozostać w konwencji, każdy półmisek jest opatrzony karteczką z ceną. Nie wiem, czy utrafiliśmy pamięciowo w ceny z lat 60-tych, czyli z czasów filmowych „Filantropów”. Jak wypatrzyłam na ekranie, porcja ryby po grecku kosztowała tam 6.60. Chyba więc i nasze
kalkulacje są mniej więcej prawidłowe.

 

 

Co do dań barowych? Oczywiście, czysta wódka żytnia. Z zamrażalnika. Także zamrożone kieliszki już czekają na miłych  gości… No i film w odtwarzaczu.

Dodaj komentarz