Jesienią przedstawiałam skromne i wykwintne obiady z książki Marii Ochorowicz-Monatowej „Uniwersalna Książka Kucharska”. Opisałam wtedy jej postać, na ile udało się prześledzić życiorys tej kolejnej wielkiej kobiecej damy polskiej kuchni dziewiętnastowiecznej. Gdyż – mimo że książka ukazała się w roku 1910 – duchem pochodzi z wieku dziewiętnastego. Potem dzieło miało wiele wydań, choć po wojnie, w PRL-u, już jej nie wydano. Dopiero po roku 1898 ukazały się jakieś jej reprinty. Może dlatego Monatowa jest wciąż mniej znana od kulinarnej poprzedniczki, starszej o pokolenie Lucyny Ćwierczakiewiczowej.
Jej książkę uwielbiam czytać i porównywać z tym, jak jemy dzisiaj. Ułatwiają to porównywanie zamieszczane w niej jadłospisy posiłków: śniadań (to właściwie nasze lunche, jadane koło południa), obiadów i kolacji. Monatowa przy tym przedstawia śniadania „skromne” i „wykwintne”, obiady „gospodarskie skromne”, „postne skromne”, „o czterech daniach”, „postne o czterech daniach”, „mniej wystawne” i „wykwintne” (są także, jako zimowe, jadłospisy obiadów wigilijnych), a wreszcie kolacje – „skromniejsze” i „wykwintne”. Zajmijmy się obiadami, które były i wciąż są głównym posiłkiem dnia. Zmieniły się bardzo od czasów, gdy ich menu układała Maria Ochorowicz-Monatowa.
Przedstawię cztery przykłady zimowych obiadów jej układu. Dwa pierwsze należą do kategorii „obiady gospodarskie skromne” (zachowuję numerację autorki, propozycji jest dwanaście, i jej pisownię):
1. Zupa ogórkowa,
Pieczeń wołowa z sardelami,
Legumina biszkoptowa zwijana.
10. Zupa rumiana ze śmietaną,
pilaw turecki z baraniny,
Kompot z jabłek.
Dwa kolejne to obiady „postne skromne”, cytuję dwie pierwsze z czterech propozycji:
1. Zupa z bułek (Panade),
Fasolka na kwaśno,
Kluseczki zapiekane z serem
2. Barszcz zbielany,
Szczupak w sosie chrzanowym,
Naleśniki ze słodką kapustą.
Każdy z tych obiadów mógłby być podany i dzisiaj. Choć niekoniecznie jako skromny. Ale na pewno by smakował.
Na tle tych propozycji zamieszczę swoją. Zimowego obiadu, wedle terminologii Monatowej, postnego. I chyba skromnego. Będzie się składał z zupy, dania z rybą w roli głównej oraz deseru. Deserem będzie ciasto, które będzie nam służyło potem przez kilka dni (uwaga, nawet przeschnięte jest pyszne!). Warto więc je upiec, gdy zupa już się gotuje, a ryba czeka na usmażenie. A przygotowuje się łatwo, a piecze, gdy obiad jemy.
Zupa z soczewicy po mojemu
torebka soczewicy (35 dag)
kartonik pomidorów krojonych, w soku własnym
cebula cukrowa
2 szalotki
oliwa
2 listki laurowe
kumin mielony
cynamon mielony
płatki chili
sól
Soczewicę przepłukać na sicie. Cebulę i szalotki obrać, pokroić (szalotki w drobną kostkę, cebulę w grubsze plasterki). Soczewicę zalać w garnku wodą, wrzucić cebulę i pomidory wraz z sokiem, dodać listek laurowy i przyprawy. Gotować do miękkości soczewicy (30–40 min.). Zupę można zmiksować po usunięciu listków laurowych, ale nie jest to konieczne. Spróbować, doprawić, jeśli trzeba. Na oliwie podsmażyć lekko szalotki. Wrzucić do gorącej zupy tuż przed podaniem.
Do tej zimowej treściwej zupy będą pasowały grzanki podsmażone w oliwie (można je posypać i suszonymi ziołami, np. oregano). Do gotowania zupy razem z cebulą można dorzucić pokrojony seler naciowy. Świeże plasterki selera można też podać zamiast wysoko kalorycznych grzanek. A jeśli się kalorii nie boimy pamiętajmy, że będzie też pasował starty ser typu włoskiego.
Jak danie główne podałam smażoną rybę. Był nią filet łososia. (Gdy mówię „filet”, przypominam sobie, że w klasie mojego syna – chyba pierwszej lub drugiej – na pytanie o znane sobie gatunki ryb, jeden z chłopaczków właśnie jego wymienił).
Łosoś smażony w panierce po mojemu
filet łososia
pasta shiro miso (sojowa)
sos ostrygowy
po 1 jajku na osobę
bułka tarta grubo mielona (typu japońskiego)
olej lub masło klarowane
Filet natrzeć pastą sojową i sosem ostrygowym z obu strop, odstawić na kwadrans. Na patelni rozgrzać olej lub masło. Rybę posypać tartą bułką przyklepując ją dłonią, to samo zrobić po drugiej stronie.
Wrzucić na rozgrzany tłuszcz. Smażyć 3–4 minuty (aż panierka się lekko zrumieni, a do połowy ryba przestanie być surowa). Odwrócić ostrożnie. Wlać jajko (można je lekko posolić). Dosmażyć, aż białko się zetnie.
Jak widać na zdjęciu, dodałam coś do tego smażenia. Były to plasterki cukinii. Ale mogą być pewnie i inne warzywa. Udane połączenie z rybą, a warzyw nigdy dość. Plasterki warzyw (cebula, pomidor, bakłażan) panierujemy jak rybę.
Ciasto, które upiekłam, jest chyba teraz modne. Przepis znalazłam aż w dwóch z czasopism przywiezionych mi właśnie z Francji (Marychno, Andrzeju, merci!). Różnią się szczegółami, w jednym z nich znajdziemy czekoladę, i to mleczną, barwiącą część ciasta na ciemno. Zamiast niej wzięłam jednak kakao. A ciasto składa się z masy jasnej i ciemnej tworzących charakterystyczne paski. Od nich pochodzi nazwa. I ciekawy wygląd.
Ciasto Zebra po mojemu
23 dag mąki pszennej
15 dag cukru
3 jajka duże lub 4 małe
ok. 120 ml mleka
120 ml oleju np. słonecznikowego
3 łyżki kakao ciemnego
łyżeczka płaska proszku do pieczenia
wanilia w proszku lub sypka
szczypta soli
Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem do pieczenia i szczyptą soli. Jajka ubić z cukrem. Dodać olej, mleko, wanilię. Wetrzeć mąkę, aby utworzyć jednolite ciasto. Podzielić je na dwie części. Jedną zostawić, do drugiej wmieszać kakao. Wlać łyżkę mleka lub dwie, aby obie masy miały jednakową gęstość. W formę silikonową lub tradycyjną wysmarowaną masłem albo wyłożoną papierem do pieczenia wlewać na przemian po 3 łyżki ciasta każdego rodzaju, zaczynając od jasnego.
Masę wylewać zawsze na środek i czekać chwilę, aż się rozleje.
Piekarnik nagrzać do 180 st. C. Ciasto piec ok. 25 minut.
Jak widać na zdjęciu, upiekłam ciasto w dwóch małych tortownicach (każda średnicy 18 cm), ale chyba lepiej upiec w jednej ciasto wyższe. Będzie ładniej wyglądało. Można je wtedy posypać cukrem pudrem lub oblać jakimś lukrem albo czekoladową polewą.
Czy Maria Monatowa zaakceptowała mój zimowy obiad? Nam smakował. Ciasto było jedzone do popołudniowej przez kilka dni, ostatni kawałek się zsechł, ale był tak smaczny, jak suchy biszkopt.