Owoce sierpnia

Sierpień to ukochany miesiąc tych, którzy kochają owoce. Ich wybór na bazarze jest duży, choć ceny zwykle zależą od urodzaju. W tym roku nie są wysokie (może z wyjątkiem malin). Cieszą oczy i podniebienie, dekorują dom, no i stanowią podstawę zimowych zapasów. Ale nie o nich dzisiaj będzie. Będzie o ciastach z owocami.

Wiele razy już pisałam, że nie mam ambicji ani uzdolnień, aby być dobrym cukiernikiem (cukierniczką – to jednak dziwnie brzmi; prawda?). Wypieki nie zawsze mi się udają. Zwykle nie mają pięknego wyglądu i nawet gdy są smaczne, stołu nie ozdobią. Choć ciasta z owocami może należą do wyjątków. Wprawdzie, oczywiście, nie wyglądają tak, jak te z cukierni, ale same owoce są tak dekoracyjne, że dobrze wypływają na wygląd. Nawet, gdy jest nieco… niedbały.

Sam wybór owoców może nastręczać trudności. Na bazarze pierwsze piękne jabłka – blade papierówki i antonówki, gdzieniegdzie jeszcze ciemne wiśnie, pojawiają się śliwki różnych gatunków i barw, brzoskwinie i morele, arbuzy z miąższem czerwonym i żółtym, pierwsze winogrona od granatowych poprzez różowe po jasne, no i mamy moc owoców jagodowych. Maliny, jeszcze ostatnie truskawki i poziomki, jeżyny, pierwsze jagody, no i porzeczki. Czy którychś nie wymieniłam?

Porzeczki w dzieciństwie jadłam namiętnie, moje koleżanki też. Nie wiem, czy dzieci nadal je jedzą z takim zapałem (moje wnuki troszkę poskubały, ale bez entuzjazmu). Nie każdy je lubi. Są wyraźnie kwaskowe i mają pesteczki, ale jak pięknie radosny wygląd! Lubię kupić i białe, i czerwone. A gdy obok pojawią się czarne, na wschodzie nazywane smorodiną – chciałoby się je namalować. Albo zużyć na przetwory. Dżemy, galaretki (zawierają moc pektyn), soki, nalewki, dla wyspecjalizowanych wino (moja Babcia nastawiała takie w gąsiorze, było pyszne; mogłam w nim zamoczyć usta). Na to będzie jeszcze czas. Na razie kupiłam porzeczki czerwone i wykorzystałam je do ciasta. Polecam je gorąco – i porzeczki, i to ciasto, na które przepis znalazłam w moim starym zeszycie z roku… 1986. Prehistoria, prawda?

Placek z porzeczkami

50 dag czerwonych porzeczek

4 jajka

22,5 dag cukru

10 dag masła

cukier, ekstrakt wanilii lub jej ziarenka

szczypta soli

17,5 dag mąki pszennej

1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia

płaska łyżka mąki ziemniaczanej

75 g wiórków kokosowych

Porzeczki oddzielić od gałązek. Odważyć 100 g cukru, dodać szczyptę soli, utrzeć z masłem, wanilią, jednym całym jajkiem i trzema żółtkami (białka odstawić do lodówki). Do masy maślano-jajecznej przesiać mąkę pszenną i proszek do pieczenia, utrzeć. Ciasto wyłożyć do średniej tortownicy, piec 30 minut w 180 st. C.

 

Upieczony krążek wyjąć na kratkę, wystudzić. Trzy białka ubić jak zwykle (najpierw na małych obrotach, potem je zwiększyć), dodając po trochu pozostały cukier, a wreszcie mąkę ziemniaczaną i wiórki kokosowe. Masę bezową wymieszać z porzeczkami, rozsmarować na krążku ciasta wstawionym ponownie do tortownicy.

 

Piec ponownie 35 minut w 180 st. C. Wyjąć z piekarnika, gdy przestygnie.

Zamiast kokosowych wiórków można wziąć mielone orzechy lub migdały. To ciasto dobrze smakuje nawet po dwóch-trzech dniach. Do popołudniowej herbaty – znakomite. Lecz może nie mamy piekarnika, ale mamy tylko lodówkę, bo jesteśmy np. na campingu. Możemy przyrządzić sernik malinowy. Byle kupić ser biały trzy razy zmielony lub ricottę czy mascarpone. Gdy sernik przygotujemy rano, wieczorem, a jeszcze lepiej następnego dnia, zaprośmy wakacyjnych gości. Zapamiętany z dzieciństwa sernik z galaretką będzie miłym akcentem spotkania.

 

Sernik z malinami w galaretce

30–40 dag malin

25–30 dag sera zmielonego na sernik, ricotty lub mascarpone

ew. cukier puder

2 galaretki z owoców jagodowych

herbatniki

bezy cukiernicze

Maliny opłukać, wysuszyć. Jedną galaretkę przygotować w połowie przewidzianej porcji wody, drugą w porcji całej. Obie przestudzić. Schłodzoną (może być jeszcze letnia, byle nie gorąca) galaretkę z połowy porcji wody wymieszać z serem, spróbować, jeżeli potrzeba dosłodzić cukrem pudrem. Herbatnikami wyłożyć spód tortownicy, na nim rozsmarować masę serową.

 

Na niej rozłożyć maliny i pokruszone bezy, zalać koniecznie zimną i tężejącą drugą porcją galaretki. Wstawić do lodówki. Sernik podawać przybrany listkami mięty i pokruszoną bezą.

Ten sernik będzie się ładnie prezentował niezależnie od zdolności cukierniczych. Dzieci go zwykle bardzo lubią. A i dorosłym da porcję przyjemności. Trzeba go przygotować wcześniej, najlepiej gdy postoi w lodówce całą noc.

Na koniec podam więc radę dla tych, których dopadli goście niezapowiedziani. Latem nietrudno o rodzinę lub przyjaciół bawiących przejazdem, może się zdarzyć i najazd wnuków, z którymi rodzice coś muszą zrobić, i spotkanie z przyjaciółmi, którzy zapragnęli opowiedzieć nam o swoim urlopie. Co zrobić, gdy „nic nie ma w domu”? Ratunkiem będzie gotowe schłodzone ciasto francuskie lub kruche, które zawsze warto trzymać w lodówce. No i owoce. Tym razem będą to brzoskwinie. Ciasto jest tak banalnie proste, że przyrządzi je nawet słomiany wdowiec. O ile ktoś jeszcze wie, że nazywano tak pana, który zostawał „w mieście”, podczas gdy rodzina bawiła na letnisku. Współczesny słomiany wdowiec da radę upiec takie ciasto na powitanie rodziny powracającej z wakacji.

 

Tarta z brzoskwiniami po mojemu

2–4 brzoskwinie

schłodzone ciasto kruche lub francuskie

mielone orzechy laskowe lub migdały

cukier kryształ i cukier puder

cynamon mielony

wiórki migdałowe

Ciasto przygotować do pieczenia jak wskazano na opakowaniu. Podpiec wstępnie przez 10–15 minut w 200 st. C. Orzechy wymieszać z cukrem kryształem. Wyjąć. Brzoskwinie umyć, wysuszyć, pokroić w półplasterki. Rozłożyć je na cieście, posypać cukrem pudrem, cynamonem i wiórkami migdałów. Piec 20–30 minut w 180 st. C. Tarta jest gotowa, gdy brzegi ciasta i migdały się delikatnie zazłocą, a brzoskwinie lekko puszczą sok, który wmiesza się z warstwą orzechów.

To wszystko. Tarta smakuje znakomicie po lekkim przestudzeniu, ale na drugi dzień też będzie dobra. Może stać w pomieszczeniu, ale trzeba ją przykryć, aby nie przyciągała much. Nie podaję proporcji cukru, każdy może je dostosować do smaku i możliwości. Kto ma białko, może je ubić z cukrem i zapiec na cieście, aby utworzyła się warstwa bezowa. To jednak dodatkowe kalorie. A brzoskwinie po zblanszowaniu, czyli zanurzeniu na minutę we wrzątku, można obrać ze skórki. Ale czy warto?…

Podane trzy przepisy są tylko skromnymi przykładami z bogatej listy receptur ciast z owocami. Polska kuchnia w nich się kochała. Obok skromniejszych placków z kruchego ciasta (ze śliwkami najlepszy!), poprzez ciasta drożdżowe (najpyszniejsze z jagodami!) po owocowe strudle (przyznajmy, że wzięte z kuchni Austro-Węgier), kremowe rolady i torty. Tych wymyślnych raczej poszukam w cukierni.

Na koniec owocowa propozycja bez ciasta. Zadowoli i tych, co na diecie, i tych, którzy za ciastami nie przepadają. To po prostu owocowa sałatka. W roku 1934 opisała ją Pani Elżbieta, czyli Elżbieta Kiewnarska w „Kurierze Warszawskim”. Przywołana macédoine była modna przed wojną. Może warto przywrócić tę zdrową modę? Z francuską nazwą lub banalniejszą polską. Przypominam, że tekst zamieszczam w przedwojennej pisowni.

 

Na zapytanie kilku czytelniczek, co właściwie oznacza ta nazwa i czemu w każdej restauracji deser, noszący tę nazwę, inaczej smakuje, odpowiem krótko: „Macédoine jest to francuska nazwa dla każdej mieszanej sałaty jarzynowej czy owocowej”.

Specjalne jednak u nas stosuje się nazwę „macédoine” do letnich sałatek owocowych z owoców surowych, do tego, co Anglicy nazywają „fruit salad” lub „fruit cocktail”. Różnica tych obu polega głównie na tem, że pierwszą się podaje na talerzykach i jako deser lub jako danie podwieczorkowe, od drugiego się zaczyna drugie śniadanie lub obiad. Zastępuje ona miejsce owocu, który znów zastępuje zupę.

Rozmaitość smaku „macédoine” w rozmaitych jadłodajniach pochodzi stąd, że właściwie ścisły przepis na ten przysmak nie istnieje. Każdy kuchmistrz czy każda gospodyni w przyrządzeniu jego rządzi się nietylko indywidualnym smakiem, lecz i zasobami, jakiemi w danej chwili rozporządza jego lub jej spiżarnia.

Zasadą główną jest zmięszanie jaknajwiększej ilości gatunków owoców, przyczem chociaż część tych owoców powinna być bardzo aromatyczna – ocukrzenie ich i mięszanie od czasu do czasu, aby się przejęły aromatem najbardziej pachnących i trzymanie na lodzie aż do chwili podania. W praktyce najsmaczniejsze jest „macédoine”, zrobione przynajmniej na dwadzieścia cztery godziny przed chwilą podania. Wszelkie sałatki owocowe a głównie różne surówki, o ile chociaż część w skład ich wchodzących owoców nie jest gotowana, można nazwać „macédoine”. Zależnie od kraju i gustów jego mieszkańców skład tego „mięszanego kompotu” może być najrozmaitszy. W Anglji naprzykład, a za jej przykładem na naszych statkach pasażerskich, przerażających Anglików, taki „fruit salad” lub „fruit cocktail” składa się z ananasu i grape’ów (pample-mousse’ów). Gorzej jest, gdy do takiego „refreshment”, nie pytając, doleją trochę „custard’a”, który w założeniu ma być zaciągany kremem waniljowym a w praktyce jest jakimś
rzadkim mlecznym kisielem.

W Ameryce obok tych dwóch podstawowych owoców dodają wybornych brzoskwiń i moreli, soczystych gruszek i śliwek, – niestety, nieraz papryki i pietruszki siekanej i zalewają to wszystko „french dressing”, czyli zwykłym sosem majonezowym.

Nie możemy ani nie powinniśmy imitować jednych ani drugich, ananasy i grapy są dla nas za kosztowne, a kombinacje amerykańskie najbardziej stanowczo do naszych gustów nie trafiają. To też zamiast „salads” i „cocktails” możemy robić „macédoines” francuskie. Od wczesnej wiosny mięszaniny poziomek leśnych, truskawek, jagód czarnych, niedużej ilości jaknajdrobniej krajanego, szlachetnego rabarbarum. Późnej można dodawać do tego różne czereśnie, wiśnie-szklanka, maliny, porzeczki białe i różowe (nie czarne, bo nie wszyscy ich zapach na surowo znoszą). Jeszcze później wiśnie (takie, jak czereśnie, koniecznie dochowane), różne gatunki renklod i innych śliwek, na części pokrajane morele i brzoskwinie. Późną jesienią soczyste gruszki, oliwne jabłka, węgierki bez skórki i pestek. Przez całe lato miesięczne poziomki, remontujące maliny i zawsze, niezależnie od miesiąca lata czy jesieni, dla aromatu trochę krajanego w kostkę melona. Jeżeli nie zawsze możemy mieć melon świeży, to można użyć konserwowanego kompotu z melona, Lub w ostateczności konfitury melonowej. Aromat melona daje właściwe „cachet” „macédoine’nie”. W ostatecznym jednak razie melon zastąpić można dobrym kieliszkiem araku lub jakiegobądź aromatycznego likieru – byle nie typu Chartreuse’y czy Benedyktynki – gdyż podstawowy ich aromat „dzięgiel” zepsuje najsmaczniejszą kombinację owocową. Dużo cukru-pudru i dwudziestoczterogodzinne pozostanie w lodówce i mamy wykwintną a tak mało pracy wymagającą leguminę.

Przeczytaliście tekst dokładnie? Nic (oprócz pisowni) was nie zdziwiło? Tak, pojawił się błąd! Na tyle przykry i zarazem śmieszny, że wymagał sprostowania w kolejnym felietonie. Dołączam je więc i ja.

 

A teraz uwaga dodatkowa. Nikt już nie używa nazwy legumina. Brzmi staroświecko i dziś nie każdy wie, że chodzi o słodkie zakończenie obiadu. Dzisiejszy deser. Ale mieszanie owoców i podawanie ich dla dorosłych z kieliszkiem rumu, kirschu lub likieru – nadal pozostaje aktualne. Do owoców można dodać także – tuż przed podaniem – kulkę lodów lub, jeszcze lepiej, sorbetu. Sałatki owocowe to deser najtańszy i najlżejszy. Można je jeść codziennie. Będą ozdobą lata. Ciasto z owocami można upiec czy zastudzić w lodówce od święta. Raz się żyje!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s