Kto jest miłośnikiem filmu „Rejs”, ten wie, że chcę napisać o warszawskiej Hali Mirowskiej. A Sidorowski to Jan Himilsbach, który właśnie tam „zrobił kilka zdjęć”. Poszłam w jego ślady. Od wieków w Hali, czy raczej pod Halą jest bazar, czyli targ. Przynajmniej od tych wieków, które ogarniam pamięcią. Gdyby jeszcze samą tę Halę wyremontować… Ale nie tak, jak warszawskie Koszyki czy Supersam, bez ceremonii rozebrane. Chodziłam tam jeszcze w dzieciństwie, z moją Mamą. Tam się udaję i teraz, gdy chcę mieć świeże warzywa i owoce, gdy szukam ciekawego kawałka mięsa (można zamówić np. cielęcą nerkówkę, polędwicę wołową, comber jagnięcy lub udziec), gdy myślę o dobrym drobiu z przydomowego kurnika, szukam ciekawych ziół na nalewkę (dla domowego wytwórcy). Kupuję tam także szynkę i wędlinę (zawsze u tej samej, bardzo sympatycznej pani), kiszoną kapustę (także w jednym miejscu), bardzo świeże ryby. W zasadzie mają tam wszystko, czego się zapragnie. Wystarczy dobrze poszukać.
Pamiętam ten bazar sprzed lat, gdy przyjeżdżałam tu po jabłka i świeże warzywa dla dzieci. Wiosną i jesienią tonął w błocie, kupowało się nieoczyszczone ziemniaki i włoszczyznę z krzywych skrzynek, mięso sprzedawano niekiedy w grozę budzących warunkach. Dzisiaj wszystko jest czyste, estetycznie ułożone, przyciąga wzrok świeżością, można znaleźć dobre ceny na znakomite produkty – z importu i rodzime, coraz częściej świadomie wybierane. Chociaż nieraz trudno odróżnić i trzeba zawierzyć sprzedawcy. Na śliwkach widziałam ostatnio karteczkę: z własnego sadu. I takie były. Rozczulił mnie robaczek w jednej z nich. Bazar pod Halą jest dzisiaj radością dla wszystkich zmysłów. Gdyby jeszcze nie trzeba było płacić gotówką, na pewno bym kupowała więcej. Na dobieranie pieniędzy z bankomatu nie zawsze mam ochotę, a gotówkę zwykle wydaję co do złotówki.
W tym roku – a trudno w to uwierzyć – towarów jest jeszcze więcej. Na przykład pomidorów. Rozmaitość. Od dużych malinowych, a nawet brzoskwiniowych, po maleńkie czereśniowe czy koktajlowe. Sprzedawcy na ogół potrafią doradzić, które są dobre na sałatkę, które lepsze na sos, z których warto robić przetwory na zimę, a z których ugotować zupę.
Bez pomidorów nie wyobrażam sobie kuchni i stołu. Nie umiem sobie wyobrazić gotowania bez tych wspaniałych warzyw, pochodzących przecież z Ameryki Południowej. Od czasu jej „odkrycia” pomidory – jak i wiele innych produktów, nie tylko przecież warzyw – świat zaczął jeść na pewno smaczniej i zdrowiej. Bo pomidory to źródło tego, co najzdrowsze.
Pisała o nich Irena Gumowska, guru zdrowego odżywiania się w latach 70. XX wieku: „Są nieocenione w dietach przeciw otyłości, cukrzycy, dnie, chorobach nerek i serca, przeciwdziałają zaparciom. Żywieniowcy amerykańscy już dawno wymyślili hasło: ‘Szklanka soku pomidorowego pita codziennie zapewni ci zdrowie, urodę i młodość’. Psychiatrzy dodali do tego uwagę: ‘Pomidory działają kojąco, uspokajają nerwy, bo zawierają sole bromu’. Kosmetycy odkryli, że ‚pomidory działają regenerująco na naszą skórę’ (odmładzają, upiększają) i to tak użyte od wewnątrz, jak i na zewnątrz, czyli jedzone i przykładane w plastrach na twarz”.
Na twarz szkoda by mi było przykładać pomidory, które kupiłam. Bo trzeba dodać, że pojawiają się coraz nowe ich odmiany, różniące się wyglądem, smakiem, właściwościami. Tym razem wypatrzyłam pomidory tygrysie. Mają ciekawe ciemne pręgi na skórce, na pewno więc będą ozdobą jesiennego stołu. Są także bardzo smaczne, takie bardzo… pomidorowe. Mięsiste, w miarę soczyste. Pycha. Jak pisał autor „Iskier przewodnika sztuki kulinarnej” Tadeusz Żakiej (jako Maria Lemnis i Henryk Vitry), „Prawdziwym cocktailem zdrowia jest sałatka z surowych pomidorów, skropiona oliwą (z oliwek) i ewentualnie sokiem cytrynowym i suto posypana natką pietruszki”. Ciekawa jestem, czy to ten inteligentny autor, czy redakcja dodali tę zbędną oliwę w nawiasie. Już o tym pisałam, ale oliwa jest zawsze TYLKO z oliwek. Jest to po prostu olej z oliwek i tyle. Nie ma oliwy ze słonecznika czy rzepaku.
Pomidory w sałatce z oliwą i cytryną czy odrobiną dobrego octu winnego są najprostszą, co nie znaczy że banalną potrawą na jesiennym stole. Dodatki? Nie tylko natka. Może być przecież i cebulka. Może być świeża bazylia. Ja zawsze lubię proste połączenie pomidorów z sałatą. W tym wypadku z sałatą lodową, którą cenię za chrupkość kontrastująca z soczystością i mięsistością pomidora: Do sałaty wzięłam czarną sól hawajską. Trzeba z nią uważać, smakuje jakby była bardziej słona od zwykłej.
Pomidory tygrysie, jak wyczytałam, mają jeszcze więcej składników przeciwrakowych niż te „zwykłe”. Są ciekawą propozycją dla sezonowej kuchni jesiennej. Dzisiaj, przy całorocznej obfitości wszystkiego, co oferuje cały świat, jest pokusa, aby przy gotowaniu i jedzeniu nie kierować się sezonem. Staram się jej nie ulegać.