Królewskimi owocami o pomarańczowej barwie miąższu są brzoskwinie. Od moreli większe, subtelniejsze w smaku, soczyste, cieszą się zasłużonym powodzeniem. Jak wszystkie owoce pomarańczowej barwy, zawierają wartościową prowitaminę A. Ale także żelazo, magnez, wapń. Jemy je dla zdrowia i smaku. Mają dość twardą skórkę z charakterystycznym meszkiem. Do sporządzania deserów zwykle ją usuwamy. Schodzi łatwo po zanurzeniu owoców na kilka sekund w gotującej się wodzie.
Z brzoskwiń nie musimy koniecznie przyrządzać deserów, ale w nich roztaczają pełnię swojej urody. Pyszne są surowe – np. w sałatkach owocowych, znakomite gotowane w syropie, a nawet pieczone. I takie właśnie brzoskwiniowe desery dzisiaj pokażę. Warto je traktować tylko jako wstępne propozycje. Delikatny smak brzoskwiń można podkręcać na różne sposoby. Kiedyś już pokazałam takie z czekoladowym sosem. W połączeniach z innymi owocami. Na ciastach.
Dzisiaj będą u mnie proste desery wedle sprawdzonych przepisów. Szybkie i łatwe do wykonania, pozwolą nam ugościć przyjaciół prawdziwie wykwintnie. O ile lepszym smakołykiem od kupowanych ciastek czy ciast. I zdrowszym, i… tańszym.
Zacznijmy od przepisu, który znalazłam w przepięknie wydanej książce Alaina Senderensa „Le cuisin selon Proust” (Janku, merci!). Tytuł mówi o jej treści., Oprócz porcji tekstu zawiera znakomite przepisy, pochodzące z epoki Autora, który „poszukiwał straconego czasu”. Ilustracje z epoki pozwalają z nostalgią zanurzyć się w ten czas, który pulsował rytmem zupełnie innym niż nasz. Spokojniejszym. Pieczołowicie wypracowanym. Pozwalającym chyba bardziej cieszyć się światem. Zwłaszcza tym, którzy nie musieli w pocie zabiega o chleb powszedni, bo należeli do opisywanego przez Prousta świata arystokracji i bogatego mieszczaństwa.
Przepis „proustowski” jest wzorcowo prosty. A pozwala uzyskać zachwycający efekt eleganckiego deseru owocowego. To kompot. Jednak taki w dawnym stylu, a nie ten wodnisty, podawany w szklankach, właściwie jako napój, a nie deser. Recepta z książki pozwala podać go chyba dla dziesięciu gości. Ja przyrządziłam go z trzech owoców, redukując ilość cukru. Ale podaję proporcje oryginalne.
Brzoskwinie jako kompot z czasów Prousta
1,6 kg brzoskwiń
16 dag cukru
1 cytryna
Brzoskwinie po zblanszowaniu obrać ze skórki, przepołowić, pestki odrzucić. Połówki pokroić w kostkę. W rondelku o grubym dnie owoce zasypać cukrem i polać sokiem z cytryny. Na małym ogniu gotować pod przykryciem 40 minut, od czasu do czasu mieszając. Kompot podawać przybrany listkami mięty.
Brzoskwinie w kompocie będą się gotowały we własnym soku, doprawionym tylko cukrem (śmiało można go dać mniej!) i sokiem z cytryny. Można je podawać na ciepło lub na zimno; mocno schłodzone po sutym obiedzie zadziałają na żołądek jak łagodny kompres. Ja dodałam do ich przyrządzenia wanilię. Bardzo to miłe zestawienie.
W kolejnym deserze podobny efekt uzyskamy nieco innym sposobem: podgotujemy klasyczny deser, czyli brzoskwinie w syropie. Można je podawać same lub układać na ciastach, dodawać do sałatek itd.
Brzoskwinie w syropie z lodami po mojemu
brzoskwinie
10 dag cukru
szklanka wody
kilka ziarenek anyżku
2 goździki
Brzoskwinie po sparzeniu obrać ze skórki, pokroić w dość cienkie półplasterki. Z cukru i wody przyrządzić syrop, do gorącego włożyć owoce oraz przyprawy. Gotować 15 minut, aby owoce nabrały smaku, ale się nie rozgotowały.
Odcedzić. Wyłożyć do salaterek. Podawać ciepłe, tuż przed podaniem na każdej porcji położyć kulkę lodów waniliowych lub pistacjowych. Przybrać listkami mięty lub melisy. Podawać od razu, zanim lody się rozpuszczą.
Syropu brzoskwiniowego, oczywiście, nie wylewamy! Może posłużyć do sporządzania napojów, można go dodawać do innych deserów lub wręcz duszonych potraw, nawet z mięs czy drobiu.
A teraz brzoskwinie pieczone. Smakują solidniej niż poprzednie. Podajemy je więc po lekkim obiedzie, na przykład takim składającym się tylko z sałatki. Tych owoców nie obieramy ze skórki. W piecu zmięknie.
Brzoskwinie z pieca po mojemu
brzoskwinie
stewia do słodzenia
płatki lub słupki migdałów
świeże masło
Brzoskwinie umyć, osuszyć. Przekroić na pół, usunąć pestki. W miejsce pestek włożyć szczyptę płatków lub słupków migdałów i kulkę masła, posypać słodzikiem ze stewii. Ułożyć w naczyniu żaroodpornym lekko nasmarowanym masłem, zapiekać 30–40 minut w 160 st. C. Podawać na
gorąco.
W wyższej temperaturze brzoskwinie upieką się szybciej, ale nie będą tak delikatne. Deser można dodatkowo posypać migdałami prażonymi na suchej patelni. Można przybrać konfiturami z wiśni. Obok warto postawić ciasteczka kruche lub z ciasta francuskiego.
A teraz elegancki przepis z czasów przedproustowskich. Ciekawy! Podał go „Kurier Warszawski” w roku 1865. Ten deser zachowuje dyskretny urok tamtego straconego czasu. Jak zwykle, nie zmieniam archaicznej pisowni.
Ponieważ w tym roku, Brzoskwinie w owocarniach Warszawskich i licznie i w dobrym gatunku się pojawiają, przeto pozwolą nam Panowie smakosze, że im zaleciemy praktykowany bardzo powszechnie w południowej Francji sposób spożywania onych. Owóż, sposób ten polega na tem, iż
obraną ze skórki brzoskwinię, nalewa się dobrem burgundzkiem winem, a jeżeli owoc nie jest bardzo słodki, dodaje się wedle upodobania nieco tłuczonego cukru i brzoskwinię się w winie ugniata. Jest to jedna z tych szczęśliwych kombinacyi gastronomicznych, skutkiem której smak tak wina jak i owocu, wzajemnie się podnoszą i doskonale się harmonizują. Dodajemy, że na jedne szklankę wina, bierze się dwie brzoskwinie.
No dobrze, co przyrządzić z brzoskwiń – już wiemy. Teraz czas na porcję wiedzy, między innymi o ich pochodzeniu. Poznajmy ją za przedwojennym magazynem ilustrowanym „As” z roku 1935.
Chińczycy przypisywali brzoskwiniom duże własności. Brzoskwinia „Yu” ma chronić – według nich – ciało od zepsucia i zachować je tak aż do końca świata. Cesarze chińscy tej miary co Tsinchi-Hoang, jak wierzą Chińczycy, żywili się brzoskwiniami, które zapewniły im nieśmiertelność. Chouy-ki podaje, że „ktokolwiek zje brzoskwinie z gór Kouoliou zapewni sobie wieczne życie”.
Z tych powodów Chińczycy umieszczali ją na malowidłach i rzeźbach swoich grobowców. Jako idea długiego życia jest wysyłana jako prezent z życzeniami.
Z Chin dostała się brzoskwinia do Japonji już dość wcześnie. Na zachód przez mur chiński przeszła późno, już w czasach, kiedy ludy mówiące sanskrytem dawno się po świecie rozeszły. Toteż nie spotykamy w sanskrycie żadnej w zmianki o niej. Również literatura hebrajska nie zna brzoskwiń.
Z Indji rozpowszechniła się w Armenji i Persji, gdzie poznali ją Grecy i dlatego nazwali „Persica vulgaris”. Pierwszy z pisarzy greckich wspomina o niej Theofrast – (322 r. przed Chrystusem), jako o drzewie perskiem. Jednak za jego czasów nie była jeszcze w Grecji znana, dopiero wyprawy Aleksandra Wielkiego rozpowszechniły ją po całej Grecji.
Do Rzymu dostała się brzoskwinia w I w. po Chrystusie, według Pliniusza za Augusta. Znajdujemy ją w wykopaliskach Pompei. Z osadnikami rzymskimi rozeszła się po całej Galji i Europie południowe j i środkowej.
W siedemnastym wieku przewieziono brzoskwinie do Ameryki, gdzie dzięki doskonałym warunkom klimatycznym uprawa jej tak się udawała, że owocami karmiono nawet świnie. […]
Dlaczego Grecy nazwali brzoskwinie nie w swoim języku, lecz po łacinie – pozostanie na wieki zagadką autorki tekstu, podpisanej jako inż. H. Popławska. Zapewne w jej opisie znajdziemy też uproszczenia. Ale teza o tym, że brzoskwinie zapewniają nieśmiertelność, jest zdecydowanie ciekawa. Czy jednak tylko te z tajemniczych chińskich gór? Czy nadal tam można je spotkać? Bo może ktoś je już wszystkie wyjadł. Tylko kto? Może wśród spożywających był Marcel Proust? I stał się prawdziwie Nieśmiertelny.
O brzoskwiniach w daniach innych niż desery jeszcze napiszę. Te owoce zasługują na solidne potraktowanie i częste podawanie.