Nie wiem, z jakiej kuchni ta potrawa. Korzenie ma w kuchni francuskiej, ale opisywała ją Amerykanka, Mistrzyni Kuchni – znana z programów telewizyjnych, książek („Moje życie we Francji”), historii – Julie Child. Swoje życie opisała sama, napisano o niej książkę, która posłużyła do nakręcenia filmu o niej i o tym, jak jest dzisiaj odbierana. W filmie („Julia i Julia”) postać Julii znakomicie odtwarza Meryl Streep, która miała ostatnio wiele bardzo dobrych ról, co odnotowuję z zadowoleniem, bo jestem admiratorką jej talentu. Fotos obok jest wiernym odtworzeniem historycznego zdjęcia Julii z jej znanego telewizyjnego programu. W nim – ale i w swoich książkach – Amerykanki uczyła kuchni francuskiej. Uczyła bardzo starannie. Taką miała naturę. Jej charakter, żywiołowe usposobienie, a przede wszystkim ogromny upór, pracowitość i siła przebijają z każdej kartki jej książek. No i widać je w telewizji. Nagrałam sobie ostatni program telewizyjny Julii – zmarła mając 92 lata – z francusko-amerykańskim słynnym kucharzem Jacquesem Pepin (bardzo go lubię). Te programy okazywał kiedyś nasz polski kanał kulinarny.
Nie wiem, czy Julię jako osobę bym lubiła. Nie przepadam także za jej podejściem do gotowania. Jest tak bardzo rzetelne, że mnie… peszy i trochę nudzi. Wszystko jest bardzo dokładnie opisane. To wielka zaleta, gdy widać, że autorka opisu wszystkie czynności wykonała sama i to po wielekroć. Jednak, jak na mój gust, opis jest zbyt autorytatywny. Chociaż, jednocześnie, przedstawia warianty potraw. Jednocześnie wielką zaletą opisów są rady z nimi związane. W każdym jest dokładnie wyjaśnione: co i dlaczego. Niekiedy zbyt dokładnie, ale to już moja osobista ocena. Tak czy siak: wkład, jaki Julie Child wniosła do kuchni światowej, zapewnił jej w historii mocną pozycję. Barwna osobowość o bardzo ciekawym życiu – wzór dla wielu tworzących programy telewizyjne o gotowaniu. Książkę Julii dostałam do przyjaciółki przed naszym wyjazdem wakacyjnym (Ewuniu, dziękuję). I był to znakomicie dobrany prezent, bo przecież wyjeżdżaliśmy do Francji, gdzie Julia nauczyła się gotować. Jej mąż był amerykańskim dyplomatą, a potem tam zamieszkali. Zachęcam do przeczytania autobiografii Julii. Nakręca pozytywnie.
Tak więc na wakacjach w Le Cap d’Agde czytałam książkę „Gotuj z Julią” (Wydawnictwo Literackie, tłum. Anna Sak). No i – gotowałam z nią. Na ile, oczywiście, pozwalały mi składniki oraz mój rozwichrzony charakter. Któregoś dnia, mniej upalnego, kupiłam dwie malutkie, zgrabne piersi kurczaka i odnalazłam u Julii przepis na kurczaka sauté z białym winem. Przytoczę go wiernie, aby dać pogląd o stylu Julii. Zmienię tylko tytuł.
Kurczak Julii Child w białym winie
Przepis na 1,2–1,4 kg części z kurczaka.
Porcja dla 4 osób
Zrumienić części kurczaka z wszystkich stron na rozgrzanym maśle i oleju. Białe mięso (skrzydełka i piersi), które wymaga krótszej obróbki zdjąć z patelni i odłożyć. Doprawić nóżki i udka, przykryć patelnię pokrywką i dusić na średnim ogniu jeszcze przez 10 minut. W tym czasie odwrócić je raz na drugą stronę. Doprawić odłożone białe mięso i wrzucić ponownie na patelnię. Dodać 1 łyżkę siekanej szalotki, 2/3 szklanki bulionu drobiowego, 1/2 szklanki wytrawnego
białego wina lub wermutu oraz 1/2 łyżeczki suszonego estragonu lub ziół prowansalskich. Przykryć patelnię i dusić na wolnym ogniu jeszcze 5–6 minut, odwrócić na drugą stronę i polać kawałki mięsa sosem z patelni. Kontynuować duszenie do czasu, aż mięso zmięknie, w sumie mniej więcej 25 minut. Przełożyć kurczaka na ogrzany półmisek, Zebrać łyżką tłuszcz i odparować płyn do połowy objętości. Po zdjęciu z ognia dodać odrobinę masła w celu wzbogacenia smaku, polać kurczaka sosem i podawać.
Pod przepisem jest porada, która mówi, kiedy kurczak jest gotowy. Oraz cenne „wariacje na temat kurczaka”. Jedna z nich nazywa się Bonne Femme. Jest to kurczak z dodatkiem cebuli, ziemniaków i grzybów. Otóż kurczak, którego przygotowałam na małej kuchence campingowej, poszedł w tę stronę. W ogóle potrawy francuskie o tej nazwie pochodzą z bezpretensjonalnej kuchni domowej. A la Bonne Femme znaczy na sposób dobrej gospodyni. Polega to na podduszaniu obsmażonych kawałków np. mięsa z dodatkiem warzyw w brytfance, rondlu czy garnku. Potrawę można podawać na stół w naczyniu, w którym była przyrządzana. Warzywa „rozmnażające” mięso, na które nie każda dobra gospodyni dawniej nie mogła sobie pozwolić, to: ziemniaki, marchew, rzepa, ale i pieczarki. I właściwie to, co jest pod ręką. Duszące się składniki podlewa się bulionem, winem, śmietaną. Także tym, co się akurat w domu ma. A miałam: szalotki, pieczarki, białe wino i crème fraîche.
Tak powstał
Kurczak à la Bonne Femme po mojemu
2 małe piersi kurczaka
olej słonecznikowy
masło
sól
zioła prowansalskie
kilka szalotek
kilka lub kilkanaście pieczarek
białe wino
crème fraîche
Na patelni rozgrzać olej, dodać łyżeczkę masła. Piersi kurczaka obmyć, osuszyć, natrzeć solą i przyprawą, obsmażyć tak, aby były dobrze usmażone w środku, ale nie przypalone z wierzchu. Dodać oczyszczone cebulki i pieczarki (większe pokroić na pół lub nawet na ćwiartki), przesmażyć razem, aż stracą surowość.
Zalać winem. Poddusić sos, doprawiając ew. do smaku i redukując. Na końcu dodać łyżkę, dwie tej gęstej śmietany. Rozprowadzić, podać na stół wraz z patelnią. Można posypać zieleniną.
Dopowiem jeszcze tylko, że pieczarki, które kupowałam w hipermarkecie, były polskie. Jesteśmy pieczarkowym potentatem, a warto wiedzieć, że pieczarki po francusku to champignon de Paris. No proszę, te sklepowe „grzyby paryskie” pochodzą z Polski. Dlatego je zresztą kupiłam. A wino było włoskie. Biały znakomity Traminer, pochodzący z Trydentu (Trentino), przez który przejeżdżaliśmy i w którym gościliśmy, bardzo sympatycznie przyjęci. Także pod względem kulinarnym: rewelacyjna kolacja z miejscowymi wędlinami i serami oraz, oczywiście, winami; Stasiu, dziękujemy.
Bon appétit! – tak Julia kończyła swoje programy telewizyjne. Chętnie bym je obejrzała, nawet te dawne, rozpoczęte w roku 1963. A może te przede wszystkim.