Ryba na piątek…

dnia

… albo inny dzień tygodnia. Tym razem miałam mrożone filety z morszczuka, kupione z desperacji, bo do ryb świeżych była potężna kolejka. Kolejek od wiadomych czasów nie znoszę i gdy widzę więcej niż trzy osoby, zaczynam odczuwać postpeerelowską fobię i raczej odchodzę.

Morszczuk to typowa ryba morska, o mocnym zapachu. Kto go nie lubi, niech przed przyrządzeniem potrzyma w soku z cytryny. Albo kupi rybę delikatniejszą, np. solę lub łososia.

Szukając przepisu na tego morszczuka, zajrzałam do wspominanej już przez mnie książki niepokornego franciszkanina Josefa Imbacha pt. „Kuchnia, Kościół i rozkosze gotowania”. Jak zwykle, zaczytałam się, m.in. w znakomitych opowieściach z życia świętych. Trafiłam też na refleksję, która bardzo pasuje do mojego bloga:

„… nie powinno się lekceważyć roli jedzenia. Powiada się, że ten, kto przeżył siedemdziesiąt lat, jadł w swoim życiu 80 000 razy, jeśli pozwalał sobie na trzy posiłki dziennie (nie licząc postów, dnia 29 lutego i praktykowanych w Bawarii drugich śniadań). Nawet najbardziej święty pokutnik nie może zaprzeczyć, że jedzenie, patrząc statystycznie, należy do najbardziej regularnych zajęć człowieka. I że człowiek w naszej szerokości geograficznej trzy do czterech lat swego ograniczonego życia spędza przy stole.

Wyciągam z tego wniosek, że właściwie nie można żyć świadomie, jeśli się świadomie nie je”.

Wytężyłam więc świadomość i pochyliłam się nad moim mrożonym morszczukiem. Rozmrażał się stopniowo, gdy ja przyrządziłam do niego warzywa. Była to cukinia i pomidory z puszki. Najpierw na oliwie zeszkliłam cebulę, dodałam i lekko obsmażyłam pokrojone wraz ze skórką plasterki cukinii (najdelikatniejsze są te najmniejsze), a wreszcie kartonik krojonych pomidorów. Sól, pieprz i oregano dopełniły smaku. Kto lubi, może dać inne przyprawy – choćby paprykę słodką i/lub ostrą.

 

Gdy warzywa się dusiły, zajęłam się rybą. Prawie całkowicie rozmrożone filety dokładnie osuszyłam papierem kuchennym, aby je obsmażyć bez pryskającego tłuszczu. Dlatego też, po posoleniu i posypaniu słodką papryką, obtoczyłam je starannie w mące (można mąkę z papryką wymieszać). Smażyłam w dobrze rozgrzanej oliwie z obu stron. Nie należy wrzucać na patelnię zbyt wielu filetów jednocześnie. Smażenie trwa krótko, w wysokiej temperaturze.

 

Rybę wyjęłam, odsączyłam z tłuszczu na papierze kuchennym (można tego nie robić), ułożyłam w naczyniu do zapiekania. Przykryłam duszonymi warzywami i wstawiłam do piekarnika. Ta potrawa jest dobra dla spóźniających się domowników, w piekarniku może się zapiekać prawie dowolnie długo, oczywiście nie w wysokiej temperaturze. Morszczuk ma jędrne mięso, nie rozpada się podczas smażenia i to niewątpliwie jest jego główną zaletą. Smak – mocno morski. Trzeba  go lubić (mnie nie przeszkadza).

Do ryby w warzywach podałam podgrzany arabski chlebek pita, a domowy sommelier dobrał włoskie Pinot Grigio

 

Na koniec dla pamięci zamieszczę uniwersalny i bardzo prosty sposób Josefa Imbacha na rybę:

Łosoś z jarzynami

750 g łososia (mniej niż 4 plastry)

1/2 cytryny

sól, biały pieprz

250 g mieszanki jarzynowej (por, brokuły, pomidor, pieczarki…)

1 drobno posiekany ząbek czosnku

1 łyżeczka kopru

Łososia skropić cytryną, pospać z obu stron solą i pieprzem i włożyć do dużej formy do zapiekankę. Jarzyny pokroić w plasterki (obrane ze skórki pomidory w mała kostkę) i rozmieścić między plastrami łososia i na wierzchu. (Jeśli się dodaje brokuły, dobrze jest przedtem je zblanszować). Przyprawić pieprzem, solą i koperkiem i dodać kilka płatków masła. Przykryć formę pokrywką albo folią aluminiową iw stawić na trzydzieści pięć minut do piekarnika nagrzanego do temperatury 200 stopni.

Zamiast łososia można wziąć szczupaka.

A ja dopowiem, że i inną rybę. Także nieszczęsnego morszczuka. Gnębi mnie tylko, co tak naprawdę jest w przepisie: koper włoski (finocchio) czy koperek? Pewnie i jedno, i drugie dania nie zepsuje, ale zmieni jego charakter.

Dodaj komentarz