Mój księgozbiór kulinarny (dość bogaty, książki o tej tematyce zbieram od dawna) wzbogaciłam o pozycję, z której jestem baaardzo zadowolona. To reprint. Tytuł warto przytoczyć w całości. „Kucharz doskonały. Pożyteczny dla zatrudniających się gospodarstwem. Okazując sposób poznawania, rozbierania i sporządzania różnego rodzaju mięsiwa, ryb, &c., przytym naukę dając przezorną o mocy, czyli wyśmienitości warzywa i zioł, oraz o wyborze i onychże używaniu. Tudzież robienia Wódek, Likworów, Syropów, Ciast i Cukrów. Z Francuzkiego przetłomaczony i wielą przydatkami pomnożony przez Woyciecha Wielądka”. Notka o książce brzmi: „Edycya druga poprawiona. Za przywieleiem w Warszawie 1786 Nakładem i Drukiem Michała Grölla, Księgarza Nadwronego J.K. Mci”.
(O Michale Gröllu, drukarzu i „księgarzu”, jak się sam nazywa, warto kiedyś więcej napisać. Na razie czasu brak!). Ale Wielądka czytam i napawam się nim w każdej wolnej chwili wieczoru. Widać, że pisał z pasją i że był praktykiem. Dzisiaj podobną pasję znajduję w wielu kulinarnych blogach – piszą je ludzie lubiący i kucharzyć, i coraz więcej wiedzieć o świecie kuchni. Interesują się, jak i ja, historią, potrawami i produktami z regionów Polski i świata. Ale i przetwarzają te wiadomości (nieraz wyszperane spod ziemi!) w to, co stawiają na stole. Od święta lub codziennie, jak czas pozwala.
A oto, co zimą proponował podać pan Wojtek „na wieczerzą”. I podawał, bo był kucharzem, który karmił ostatniego króla Polski i jego domowników oraz gości. Wyobraźmy sobie taką kolację (jak Stanisław August zachowywał figurę przy takiej kuchni?!). A trzeba wiedzieć, że Wojciech Wielądko gotował po cudzoziemsku, nie po sarmacku, a więc jednak lżej i nowocześniej niż opisywał to Jędrzej Kitowicz, żyjący epokę wcześniej, za Augusta III Sasa. Oto „Stół na dwanaście osób”. Trzeba wiedzieć, że w tym czasie był zwyczaj wystawiania na stół kilku naraz potraw. Częstowano się nimi, biorąc ze stojących półmisków, a nie były roznoszone kolejno przez lokajów (taki sposób podania wszedł w zwyczaj kilkanaście lat później i to w Rosji, na międzynarodowe stoły trafił zaś przez wybitnego Francuza, kucharza carów i królów, Antonina Carême’a). To, co Wojtek W. nazywa „daniem”, jest dla nas „podaniem”. Jedno takie „podanie” składało się z kilku różnych naszych dań, czyli potraw.
Tak więc podczas „pierwszego dania” stół wyglądał tak: „Na śrzodek szrotowa czyli zrazowa pieczeń lub cielęca ćwierć na różnie pieczona z sosem siekanym”. Po jej bokach, jak można się domyślać, stały dodatki do pieczeni, a więc: „przydatnia z trzech ozorów skopowych à la flammande” oraz „przydatnia z podróbków baranka po miejsku”.
Drugie podanie, po sprzątnięciu półmisków po pierwszym, wyglądało tak: „Sałata na śrzodek”. Naokoło zaś: „Dwa półmiski pieczystego” czyli „gołąbki po Rzymsku” oraz „Sześć bekasów pieczonych”. Między drugim a trzecim podaniem, były dwie lżejsze (hm) przystawki, nie liczone jako „danie”: „Jaja à la bagnolet” oraz „Śmietana z czekulatą”. Nam by wystarczyło aż nadto, ale król jadł dalej. Trzecie podanie było dietetyczne: „Misa czyli koszyk owocu na śrzodek. Komput z gruszek. Komput z jabłek po Portugalsku”. Podczas czwartego, kończącego kolację, podawano „Cztery talerze”, a na nich: „Kasztany pieczono. Talerz konfitur. Talerz Sera. Talerz cukrów smażonych”.
Wybrałam kolację, obiady były oczywiście bogatsze. Po takiej kolacji chyba spać jednak nie chodzono od razu? Były bale, tańce, teatr…
Aha, pisownia cytatów pochodzi z oryginału. Na końcu książki znajduje się opracowany przez Autora słownik (St. zeskanował jego pierwszą stronę jako ilustrację, dziękuję!), z czego wynika, że wprowadzana terminologia nie była wtedy dla wszystkich kucharzy zrozumiała. Z książki Wielądka korzystał wiele lat później Adam Mickiewicz, gdy na „paryskim bruku” nostalgiczne wizje ojczyzny przetwarzał w wersy „Pana Tadeusza”.