Podczas ostatniego weekendu, bardzo aktywnego społecznie i politycznie, znaleźliśmy czas i na chwile zabawy, odprężenia, odsunięcia na bok napięcia poruszającego cały kraj. Miłych Gości zaprosiliśmy na film, a więc i na nasz filmowy obiad. Takie imprezy organizujemy ku zabawie i pożytkowi co jakiś czas, ostatnio rzadziej niż by się chciało. No, ale wreszcie udało się spotkać.
Obejrzeliśmy klasyczną komedię „Jak zabić starszą panią”. Ten brytyjski film z roku 1955, jakkolwiek trąci myszką, nie przestaje śmieszyć i bawić do dziś. Duża w tym zasługa aktorów, wśród których prym wiedzie demoniczny Alec Guiness (1914–2000; aktor o stu twarzach, u końca kariery Obi-Wan Kenobi z „Gwiezdnych wojen”). Z bardziej znanych pojawia się młody Peter Sellers. Sławę miał uzyskać w „Różowej panterze”. No i urocza starsza pani Wiberforce (Katie Johnson), przez jednego z przestępców nazywana „Panią Koślawą”. Nieświadomie wynajmuje przestępcom mieszkanie i pomaga w wykonaniu wielkiego skoku. Realia powojennej Wielkiej Brytanii, ówczesne samochody, stroje i maniery dzisiaj ogląda się już jako historię, z zainteresowaniem. No i śmieje się z demonicznego profesora Marcusa i pozostałych „gangsterów”; każda rola jest tu aktorską perełką. A pomysł i wykonanie sprytnego skoku na przesyłkę z pieniędzmi nadal bawią. Nic dziwnego, że niedawno film poddano odświeżeniu, a w remake’u z roku 2004 zagrał Tom Hanks („Ladykillers, czyli zabójczy kwintet’).
Do tego filmu, choć rzecz dzieje się w Londynie, podałam obiad w stylu szkockim. Planowałam to od dawna, od czasu, gdy dzieci ze swoich szkockich wakacji przywiozły książeczkę z typowymi tamtejszymi daniami. Wreszcie nastała okazja. Na menu obiad złożyły się: zupa, danie główne i deser. No to po kolei.
Zupa porowa na kurczaku
Cock–a-Leekie
kurczak zagrodowy rosołowy
kilka plasterków bekonu (chudego boczku)
5 białych części porów (w oryginale 12)
listek laurowy
świeży tymianek, natka pietruszki
sól, pieprz
kilkanaście śliwek suszonych bez pestek (w oryginale 10 dag)
W dużym garnku do gotowania rosołu umieścić obmytego uprzednio kurczaka, pokrojony w paseczki boczek, większość pokrojonych w krążki porów (garstkę odłożyć), liść laurowy, tymianek i natkę, sól i pieprz. Zalać wodą, przykryć, gotować 2–3 godziny (w szybkowarze wystarczy 30–40 minut).
Ugotowanego kurczaka wyjąć, mięso oddzielić od kości pozostawiając w większych kawałkach. Te kawałki włożyć z powrotem do rosołu (sprawdzić smak, czy dość słony), dodać śliwki i pozostawione pory, gotować jeszcze 10–15 minut. Podawać tak, aby w każdej porcji był kawałek kurczaka, krążki porów i śliwki zalane rosołem.
Zupa wszystkim smakowała. Uznaliśmy, że mogłaby być posiłkiem jednogarnkowym i wystarczyłaby za cały obiad. Podałam do niej ciekawy razowy chleb ziarnisty („Rzemieślniczy”), a dla amatorów tradycyjnego spożywania rosołu (bo ta zupa to wszak porowy rosół z dodatkiem śliwek!) – cienki makaron.
Przygotowanie drugiego dania nie wymagało wiele zachodu. Był to łosoś z piekarnika. W książeczce o kuchni szkockiej są opisane steki łososia z grilla (Salmon Steaks). Przepis nieco zmodyfikowałam, aby nie stać przy grillowej patelni, gdy goście oglądają film. Pieczony w piekarniku łosoś jest bardzo prosty, smaczny, efektownie wygląda. A przyrządzi go nawet początkujący kucharz.
Łosoś z piekarnika po mojemu
filet łososia
roztopione masło klarowane
sól, pieprz
sok z cytryny
natka pietruszki
Rybę oczyścić z ości (łatwo się wyjmują pęsetą), z łusek, jeżeli jest ze skórą. Posolić, popieprzyć. Masło rozgrzać, roztopionym i gorącym polać filety. Kto chce, może je skropić sokiem z cytryny. Odstawić.
Przed podaniem łososia ułożyć najlepiej na kratce brytfanki do pieczenia, wstawić do piekarnika na 15–20 minut (czas zależy od grubości filetów). Podać filety z ćwiartkami cytryny, posypane posiekaną natką pietruszki.
Proste? Bardzo. Smaczne? Tak. I bardzo szybkie do przyrządzenia. Więcej zachodu miałam z deserem, choć bez przesady. Jego przygotowanie też nie zabrało bardzo dużo czasu. A jest to tarta bakaliowa z suszonymi owocami i migdałami. Pasująca więc na deser zimowy, nawet świąteczny. Przyrządzana na gotowym francuskim cieście w sumie też jest łatwa do upieczenia. Przypomina bakaliowe Florentynki.
Tarta bakaliowa czyli Almond Flory
ciasto francuskie schłodzone lub mrożone
11 dag mielonych migdałów
11 dag mieszanych suszonych owoców
skórka starta z cytryny
łyżeczka wody pomarańczowej
1 jajko
1 żółtko
łyżka brandy
50 g miękkiego masła
80 ml śmietany kremowej
11 dag ciemnego cukru
szczypta cynamonu i gałki muszkatołowej
Ciasto francuskie nakłuć widelcem, podpiec przez 15 minut, jak opisano na opakowaniu (zwykle w 200 st. C).
Miękkie masło i śmietanę rozetrzeć z migdałami i cukrem, a potem ze wszystkim składnikami bakaliowego nadzienia. Nałożyć masę na ciasto. Piec ok. 20 minut w tej samej temperaturze.
Do nadzienia wykorzystałam po połowie i migdały mielone, i płatki migdałów, aby farsz był bardziej chrupki. W oryginalnym przepisie ciasto pokrywa się glazurą z mleka, z czego zrezygnowałam. Ciasto może być podawane na ciepło, z dodatkiem bitej śmietany lub zmrożonych plasterków pomarańczy. W to już też się nie bawiłam. Chciałam przecież oglądać finał filmowej intrygi. A tarta, już nie ciepła, podana do gorącej herbaty smakowała nieźle.
Szkocki obiad bez whisky? To chyba niemożliwe. Ale skoro tak, to chociaż poczytajmy historię powstania tej najbardziej znanej szkockiej specjalności. Ciekawostkę zamieścił „Kurier Warszawski” w roku 1938:
W XV i XVI wiekach na dworach królewskich bardzo szanowani alchemicy mieli nadzieję wynaleźć sposób sztucznej fabrykacji złota lub kamienia filozoficznego — quinta essentio — mogącego przedłużyć życie na wieki.
W Polsce gorliwie zajmował się tymi sprawami Zygmunt August, na którego dworze pracowali Sędziwój i Twardowski. W Szkocji król James IV zaangażował niejakiego Johna Damiana; z pochodzenia Francuza lub Włocha, ufundował mu bogate laboratorium oraz mianował opatem w Tungland, hrabstwie Galloway. O działalności tego alchemika znajdujemy ciekawe sprawozdania głównego skarbnika szkockiego z lat 1501—1513.
Alchemik chwalił się, że powiodło mu się wynaleźć aqua vitae, napój, przedłużający życie. Była to po prostu oczyszczona wódka żytniówka — kartofli wówczas w Europie jeszcze nie znano — znana następnie, jako Scotch-brandy lub whisky. Damian znalazł też sposób otrzymywania cukru i słodził nim swoją wódkę, która cieszyła się wielkim powodzeniem.
Poza tym uprawiał lotnictwo, jednak niefortunnie. W r. 1507 przedsięwziął lot ze wzgórz Stirling Castle do Paryża, alei, po przebycia niewielkiej przestrzeni, runął na ziemię i złamał obie nogi. Niepowodzenie przypisywał temu, że skrzydła były sporządzone nie całkowicie z piór orlich, ale również i z piór innych ptaków. Jego zdaniem, pióra orle mają własność unoszenia się ku górze, co zresztą nigdy nie było stwierdzone. Może też alchemik działał pod wpływem swojej aqua vitae.
Jak oddziaływała aqua na zdrowie króla — nie wiadomo. Król zakończył życie młodo, bo już w 40-tym roku, tragicznie poległszy w krwawej bitwie z Anglikami pod Flodden w roku 1513.
No właśnie. Wszystko z umiarem. I spożycie szkockiej whisky, i podniebne loty, i upajanie się nagłym powodzeniem. Kto szybko wysoko się wznosi, może szybciej spaść. Zwłaszcza bez orlich piór na skrzydłach, lecz z piórkami jakiegoś, dajmy na to, drobiu.
Szkocka kuchnia jest prosta. Dlatego jej dania trzeba sporządzać z produktów wysokiej jakości. Jest solidna i dobra na zimę. Może wymyślę jeszcze jakiś szkocki obiad? Jeżeli filmowy, to może z komedią „Upiór na sprzedaż”. Bardzo będzie pasowała do menu i do naszego otoczenia. Gdy rozum zasypia, budzą się upiory.