Cuba Libre!

dnia

Czy dzisiaj na Kubie można tak zawołać jak w tytule do barmana zamawiając koktajl? Przypomina to stary dowcip z PRL-owskiego baru mlecznego, gdy na pytanie zza barowego okienka: „Kto zamawiał ruskie?!”, padała odpowiedź: „Sami przyszli”. A więc jak jest dzisiaj na Kubie? Ktoś wie?

O tym koktajlu przeczytałam w ćwiczonej przez nas ostatnio praktycznie – no, nie co wieczór, ani nawet co dwa – książeczce o koktajlach autorstwa amerykańskiego barmana i literata Roba Chirico. Oczywiście, tę mieszaninę alkoholu z dodatkami znałam wcześniej, ale nie wiedziałam, że się nazywa właśnie Cuba Libre. Nie znałam także szacownej historii koktajlu, nie mającej nic wspólnego z dzisiejszą rzeczywistością Kuby.

Ten koktajl, czy jak u nas mawiano drink, poznałam w latach 80. minionego wieku, gdy pojawił się na sklepowych półkach kubański biały rum. Może chciano tym importem osłodzić, czy raczej zalkoholizować smętną rzeczywistość tuż po stanie wojennym? Była możliwa taka przebiegłość waaadzy, która chciała się trzymać mocno. Cola, jak wiadomo, pojawiła się w sklepach PRL-u – i to wytwarzana na miejscu – w latach 70., w tzw. czasach „za Gierka”. Pewnie mieszano ją z wódką, ale jakoś się z tym nie spotkałam. Dopiero ten kubański rum o nazwie „Havana Club” pewnego upalnego lata popijałam na ursynowskim balkonie zmieszany z coca-colą. I jak molierowski pan Jourdain ze sztuki „Mieszczanin szlachcicem” nie wiedział, że mówi prozą, tak i ja nie wiedziałam, że piję koktajl Cuba Libre. O historii dawnej, bo sięgającej wojny hiszpańsko-amerykańskiej z końca wieku XIX. W jej wyniku przepędzono Hiszpanów z Karaibów, Kuba uzyskała niepodległość i znalazła się w strefie wpływów USA. Jak opowiada Rob Chirico, to kawalerzyści amerykańscy, którzy odkryli wspaniały kubański rum, zaczęli do niego wlewać przywiezioną przez siebie coca-colę i wypijać trunek z toastem: „Cuba libre!”. Tak koktajl wszedł do historii… barów.

Cytowany przez mnie autor podaje jedną ze szczególnych wersji tego napitku za H. L. Menckenem z książki „The American Language”: „Prostacy z zachodniej części Karoliny Południowej sporządzali napój zwany jump stiddy z połączenia coca-coli z denaturowanym (skażonym) alkoholem (zwykle ściąganym z chłodnic samochodowych). Koneserzy twierdzili, że najlepszy jest ten z chłodnic Forda modelu T.” Podejrzewam, że ta rozpaczliwa odmiana koktajlu mogła pochodzić z czasów prohibicji.

Koktajl, wedle Chirico, jest „ulubiony przez uczestników wesel i spotkań przy bilardzie. (…) Zamiera zimową porą, lecz gdy tylko nastaną ciepłe dni, zaczyna rozkwitać w przydrożnych barach”. Nasze ogródki i balkony też są dobrym miejscem do tego rozkwitu. Aby nie przesadzać. Chirico przestrzega: „koktajl ten wyjątkowo łatwo ‘wchodzi’, zanim się spostrzeżemy, możemy wypić nie tylko o jednego za dużo, ale nawet o cztery”. Proponuję pozostanie przy jednym. W zupełności wystarcza. Zwłaszcza w proporcji podanej przez Autora:

Cuba Libre

60 ml białego rumu

zimna coca-cola

klin limonki

Zalej rumem lód w schłodzonej szklance typu highball i dolej do pełna coli. Na koniec wciśnij do drinka sok z klina limonki.

Jego rada praktyczna może być bezcenna: „Jak każe zwyczaj, Cuba Libre lubi być wstrząsany, jednak nie przed, ale po wypiciu – ruszaj więc w tany przy dźwiękach kubańskiego tańca mambo”. A jeżeli na tańce nie mamy ochoty? Może podajmy koktajl do któregoś z nostalgicznych filmów o Hawanie w większości opowiadających o czasach, gdy na Kubie urzędował Ernest Hemingway (choć ten ukochał inny koktajl – daiquiri). Filmów o Kubie jest kilka. Choćby ten z Robertem Redfordem. Albo ten w reżyserii Andy’ego Garcii, przypomniany niedawno przez którąś z telewizji. I najnowszy, „Siedem dni w Hawanie”; chyba jeszcze nie do kupienia na DVD. Jako ilustrację nostalgiczną pokażę zdjęcie z dodatku do „Ilustrowanego Kuryera Codziennego”, na który składały się zdjęcia z krótkimi opisami. Podobny niedzielny dodatek pamiętam z „Życia Warszawy”. Chyba tego rodzaju pisma straciły sens wraz z upowszechnieniem się telewizji.

Zdjęcie zamieszczono w roku 1939, a ponieważ pokazuje bar w Miami, ukochanym przez kubańską emigrację, można je uznać za pasujące do tematu. A barman wygląda jakby z Kuby pochodził:

 

Jako ciekawostkę dodam, że cytowany poradnik barmana podaje jeszcze jedną wersję koktajlu (oprócz tej historycznej, z płynem do chłodnicy). Jest nią Mexicola, w której rum zastępuje tequila. Ale może to już przesada z tą colą?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s