W międzywojennej Polsce przyglądano się często, może nawet częściej niż my to robimy, codziennemu życiu u naszych sąsiadów. Różnego kalibru wieści z Niemiec, z Czechosłowacji, Rosji Radzieckiej, zajmowały łamy prasy. A u sąsiadów działy się rzeczy, których dotąd świat nie widział. Komunizm w wersji stalinowskiej w Rosji, nazizm w Niemczech – opisów tego, co się tam wyrabiało, znajdziemy bardzo wiele. „Ilustrowany Kurier Codzienny”, popularny przed wojną IKC, ukazujący się w Krakowie, opisywał oprócz wydarzeń politycznych także różne wydarzenia obyczajowe, wiele mówiące o nastrojach, mentalności, obyczajach sąsiadów.
W roku 1931 zamieścił opowieść, której prawdziwości chyba już nie zweryfikujemy. Poczytajmy jednak, co o sąsiadach czytali nasi przodkowie (ortografia oryginału):
Kraków, 1 czerwca.
W pierwszych miesiącach regimu sowieckiego angielskie poselstwo w Petersburgu zostało przez bolszewików napadnięte i zupełnie obrabowane. Zniknął przy tej sposobności wspaniały serwis srebrny. Kilka drobnych przedmiotów znaleziono i oddano Anglikom. – Ale ciężkie srebrne talerze, wazy, łyżki i noże, zniknęły. Niedawno temu rząd sowiecki wydał specjalnie uroczyste przyjęcie w b. pałacu słynnego ongi fabrykanta Morozowa na ul. Spiridonowska 17. Na przyjęcie to zaproszeni byli przedstawiciele dyplomatycznych korpusów i wybitne osobistości z moskiewskiej kolonji cudzoziemskiej, oraz wyżsi urzędnicy sowieccy. Na stołach olbrzymie wazy, napełnione kawiorem aż po brzegi. – Na półmiskach leżały olbrzymie łososie, a w rżniętych karafkach skrzyło się wino z Krymu. Nie brakło na tym proletarjackiem przyjęciu oczywiście i szampana francuskiego.
Goście byli w dobrym nastroju, zasiedli do małych stolików, przy których podano obiad. – Wszystko szło w najlepszym porządku, humor był wyśmienity. Nagle poseł angielski, akredytowany przy sowieckiem urzędzie, zasępił się, twarz jego się wydłużyła, ręka, która trzymała właśnie widelec z kawałkiem kanapki, nieruchomo zawisnęła w powietrzu. Był to ciężki srebrny widelec, na którego rączce znajdował się niedokładnie wytarty angielski herb, lew i nosorożec, a na drugiej stronie dewiza: „Honny soit qui mal y pense“ (Niech będzie zawstydzony ten, który o tem źle pomyśli). (Rzeczywiście napis był zupełnie w tym wypadku „a propos!”).
Poseł angielski podszedł z widelcem tym do jednego z urzędników i pokazał mu to. Ten spojrzał na swój widelec i nóż. – Oczywiście można było wyraźnie spostrzec ten sam herb i napis. Odrazu zwrócono uwagę na to dziwne postępowanie. Wszyscy poczęli oglądać swoje łyżki, widelce i noże, a oprócz tego wazy i talerze. Nie ulegało wątpliwości, że był to właśnie ten srebrny serwis, skradziony w angielskim poselstwie. – Rząd sowiecki, który stale twierdził, że serwisu nie można znaleźć, w rzeczywistości w najbezczelniejszy sposób serwis ten ukradł.
Oczywiście cały korpus angielskiego poselstwa natychmiast opuścił pałac, w którym zrobiono taką rewelację. – Teraz zapewne bolszewicy „znajdą” ów skradziony serwis.
Dziwi „francuski szampan”. Nie był potrzebny. Rosjanie mieli swojego szampana (znanego potem pod nazwą „Sowietskoje igristoje”), wytwarzanego na Krymie. Wytwórnię w miejscowości Nowyj Swiet założył pod koniec wieku XIX hrabia Lew Golicyn. „Szampany” stamtąd (wtedy nazwa jeszcze nie była zastrzeżona dla produktu z francuskiej Szampanii) uzyskały nagrodę na wystawie światowej w Paryżu, rozpoczynającej wiek XX.
A gdy już sobie poczytaliśmy, może nabierzemy ochoty na przyrządzenie jakiegoś dania, nawiązującego do kuchni sąsiadów. Rosyjskiej właśnie. Gotujemy po włosku, po karaibsku, po wietnamsku, po szwedzku, a po rosyjsku rzadko. Czas to zmienić!
Oto potrawa prosta, ale wywodząca się z kuchni wysokiej, umiędzynarodowionej. To kotlety z mięsa mielonego – rzadko goszczące w menu przyjęć. Mielone nie jest uważane za eleganckie. Ale to można śmiało podać gościom. To kotlety z drobiu – słynne kotlety Pożarskiego, bardziej znane u nas jako kotlety pożarskie. Ich twórcą był słynny wielki kucharz francuski – Antonin Carême. Gotował dla cara. Podobno on wymyślił – a może podpatrzył – tę potrawę i nadał jej nazwę od nazwiska rosyjskiego arystokraty, znanego ze smakoszostwa (jak wytwornie nazywano obżarstwo).

Znajdziemy kotlety pożarskie w wielu dawnych polskich książkach kucharskich. Były lubianą alternatywą dla drobiu pieczonego, zwłaszcza że można je było robić ze starszych sztuk. Np. „prawdziwe kotlety pożarskie, jakie podają w restauracyach pierwszorzędnych” opisuje Marta Norkowska, dodając: „kto chce je zrobić tańszym sposobem, może zamiast pulardy użyć cielęciny, ale już nie będą tak delikatne. Takie kotleciki dobre są dla chorych na żołądek i dla dzieci”. Norkowska podaje, by „na cztery kotlety wziąć jedną dużą pierś”. Pozbawia się ją skórki i drobno sieka”. Do mięsa dokłada się „sól, dwie bułki bez skórki, namoczone w mleku i nie odciśnięte, oraz łyżkę masła”. Formowane podłużnie kotlety panieruje w jajku i bułce oraz smaży w maśle. Podaje z groszkiem, marchewką, szpinakiem lub kartoflanym purée.
Zupełnie inaczej przedstawia to danie Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Podaje dwa przepisy. Jeden – wykwintny, drugi – na „kotlety tanie restauracyjne”. Pisze: „na karcie obiadowej spotykane Kotlety Pożarskie są niczym innym tylko resztkami oskrobanymi z drobiu, pomieszanymi w połowie z cielęciną, z którą usiekane razem, a następnie tak jak zwykłe cielęce przyrządzone. Dla podniesienia smaku dodają do nich sos truflowy lub maderowy”. Według niej, zwyczajne „prawdziwe kotlety pożarskie robią się bez farszu, bite lub siekane z samych piersi pulardy”. Przepis nie-zwyczajny i nie-prawdziwy jest i droższy, i bardziej pracochłonny.
Daje go też Maria Monatowa, nie zniżając się do kotletów restauracyjnych. „Pożarskie wykwintne są to bite kotlety z kury, smarowane farszem z mielonej cielęciny ze szpikiem wymieszanej z żółtkiem. Panierowane w bułce i złożone, by farsz nie wypłynął, smaży się na sklarowanem maśle. Podaje zaś skropione cytryną i mocnym bulionem; pasują do nich kalafjory, zielony groszek lub purée z pieczarek albo kasztanów”.
Poszukałam tych kotletów w rosyjskiej kuchni Eleny Mołochowiec, ale ona – co ciekawe – wcale pod tą nazwa ich nie podaje. Zamieszcza przepis po prostu na kotlety z kury. Mielone mięso miesza bułką, z wymoczoną w mleku. Zaznacza, że do tej masy stanowczo nie dodaje się ani jajka, ani cebuli; gdy masa zbyt twarda, można natomiast dodać śmietanę.

Nieco powarcholiłam. Przyrządziłam te kotlety zwyczajne, restauracyjne. Z mięsa mielonego (może być kurczak lub indyk, cielęcina). Ale z dodatkiem posiekanej dymki, tymianku, musztardy oraz pasty sardelowej (można dać zmielone anchois). Te dodatki uczyniły ciekawszym dość mdławy smak mięsa w moim wypadku cielęcego. Czy to jeszcze kotlety pożarskie? Można je nazwać, dla spokoju ortodoksyjnych specjalistów od kuchni: kotlety pożarskie po mojemu.