Sympatyczny smak, duża porcja orzeźwienia, alkohol, ale zawartość procentów niska. Panowie może uznają, że to damskie trunki. Ale nie mam wątpliwości, że znajdą się tacy, którzy z ulgą przy okazji wieczornego drinka – połasują.
W „Bluszczu” z lat trzydziestych odnalazłam garść przepisów na koktajle, które, oprócz wymienionych wyżej zalet, mają staroświecki urok. Podam dwa. Resztę zostawię na inne czasy. Oba będą idealne na wieczorne lub popołudniowe spotkania z przyjaciółmi. Tylko słomek ze słomy w papierowych opakowaniach już chyba się nie dostanie. Ja dostałam tylko plastikowe; przed laty dwudziestoma był to produkt pożądany, po który jeżdżono do NRD. Dzisiaj chętnie podałabym wzgardzoną wtedy słomkę ze słomki. Nie mam też syfonu. Pamiętam z zamierzchłych czasów te szklane, które się wymieniało w niektórych punktach (z pustych na pełne), albo te „nowoczesne”, sprowadzane z Węgier, napełniane gazem ze specjalnych nabojów. Byłam świadkiem wybuchu takiego syfonu, na szczęście bez konsekwencji zdrowotnych.
Zwracam uwagę na fantazyjne nazwy napojów. Obie błędne. Podaję przepisy w oryginalnej pisowni, która może nas zdziwić. Tak, tak się pisało, „puhar” przez samo „h”.

Podać na tacy: syfon wody selcerskiej lub sodowej, karafkę lub butelkę likieru, talerz drobno porąbanego lodu. Wysokie szklaneczki (szampanki), łyżki do mięszania, słomki opakowane w papierowe tutki. Nałożyć lodu do połowy wysokości szklaneczek, polać dużym kieliszkiem likieru, dopełnić szklaneczką wody z syfonu, zamieszać łyżeczką i pić przez słomkę.

Do dużych, wysokich puharków włożyć po plasterku cytryny, napełnić je do połowy pokruszonym lodem, wsypać dwie łyżki cukru i wszystko dobrze wymięszać razem, by cytryna oddała cały swój sok i aromat skórki. Wlać bardzo duży kieliszek Xeresu i pić przez słomkę. Wino powinno być w dobrym gatunku – żadne namiastki na ten napój się nie nadają.
Dlaczego nazwy są błędne? W pierwszym wypadku francuski likier z czarnej porzeczki nazywa się cassis. Jest specjalnością Burgundii. Przedwojenny słownik francusko-polski Pawła Kaliny tłumaczy cassis jako „porzeczkę czarną, czyli smrodynię, a zarazem likier ze smrodyń”. Smorodynie to kresowe określenie czarnych porzeczek. Smorodynówka czy smorodyniówka w Polsce to jednak raczej mocna nalewka niż likier.
Francuzi w dodatku ten likier rozcieńczają, raczej nie piją go bez dodatków. Wyborny jest właśnie rozcieńczony, czasami winem (z białym burgundem nazywa się Kir; jest popularnym aperitifem) lub szampanem (czyli Kir Royal). Najsłynniejszy cassis we Francji wytwarza się w Dijon. Istnieją i inne odmiany tych pierwowzorów koktajlów: np. ta zwana mêlé cass (przyjmuje i inne formy regionalne; jest to cassis z mocniejszym alkoholem, czyli wódką lub brandy) lub inna, nazwana kardynałem – zapewne od koloru – gdyż jest mieszaniną cassis z czerwonym beaujolais.
Nazwa drugiego z podanych napojów wzięła się z bardzo częstego mylenia „cherry”, a więc wiśniówki, z „sherry”, a więc z hiszpańskim specyficznym winem, nazywanym xeres lub jerez. Brzmienie podobne, ale zawartość kieliszka – bardzo nie! Sherry to nie jest cherry czy cherrie.
Nie mieliśmy sherry, przyrządziliśmy więc nasze wieczorne orzeźwienie z mocnego porto. Nie dodawaliśmy oczywiście cukru. Tylko cytrynę i zmiażdżony lód. Ponieważ nie mamy lodówki z kostkarką i zmiażdżarką (?) do lodu, kostki lodu zostały zmiażdżone w kamiennym moździerzu. Przed tym zabiegiem warto go potrzymać w lodówce. Jak widać, na wszystko jest sposób.