Nazywamy je Ryżottem Szwagra. Dlatego, że w latach nędzy i rozpaczy, a także produktów na kartki, kolejek, ogólnej biedy ze wszystkim, wymyślił tę potrawę mój szwagier właśnie. Wtedy, warto przypomnieć, ryż był czwartego sortu, wyłącznie się rozgotowujący, z wędlin była kiełbasa tzw. zwyczajna, a i tak trzeba było po nią stać godzinami, ściskając w dłoni kartki, były śliwki suszone – z domowych zapasów lub do kupienia na bazarze i koncentrat pomidorowy – takoż. Na kartki dziecinne (wpis w książeczce zdrowia!) dostawało się żółty ser.
Szwagier gotował ryż na półtwardo w osolonej wodzie, w naczyniu żaroodpornym mieszał z koncentratem pomidorowym, papryką w proszku, dodawał pokrojoną w plasterki kiełbasę (podwawelska, to był luksus, znany np. z filmu „Miś”) oraz skrojone w paski suszone śliwki. Całość mieszało się też z płatkami masła, a gdy go nie było – margaryny. Gdy było bardzo suche, można było kapnąć nieco wody. Na wierzch szedł starty żółty ser, a ryżotto na pół godziny szło do piekarnika. Panowie jedli je przyprawione dodatkowo ostrą papryką, panie u nas w rodzinie posypywały potrawę cukrem. Tak jem do dziś! Kiełbasa z cukrem może dziwić, ale… spróbujcie. Przymusu nie ma.
Dzisiaj ryż wybieram jednak długoziarnisty (nie okrągły, jak do prawdziwego risotta), kiełbasę pokrojoną w plasterki podsmażam na oleju z cebulą, czasem z czosnkiem. Do śliwek suszonych dodaję też rodzynki. Ze śliwkami jest tak: wiele osób wystrzega się do potraw uważanych za polskie suszonych śliwek kalifornijskich. Uważają, że są za miękkie i za słodkie. Mnie to nie wadzi. Po latach zmagania się z wysuszonym na wiór krajowym suszem wigilijnym z pestkami, rozkoszne jest dla mnie krojenie miękkich owoców, które same wyskakują z pestek lub są ich pozbawione! Ale, znowu to rzecz gustu. Polskie owoce są na pewno bardziej „wytrawne”. Ponadto do ryżotta dodaję majeranek, posypuję też nim starty ser.
Jedno jest pewne: potrawa z czasów PRL-u smakuje dobrze. Aby się utrzymać w klimacie, na przystawkę z kieliszkiem Siwuchy możemy podać słynny paprykarz szczeciński lub, w wersji luksusowej, szynkę Krakus z puszki.
Ale, ale, pretekstem do zjedzenia tych przysmaków, niech będzie stylowy film. Dzisiaj, na kanale Kultura TVP, znajdziemy taki. To „Zuzanna i chłopcy” z piękną Ewą Krzyżewską, z ówczesnym amantem i pożeraczem serc Tadeuszem Plucińskim oraz – w wydaniu aktorskim – z Adamem Hanuszkiewiczem. To ramota, nie ukrywam. Ale jak ciekawa! Jeżeli wrócę do tego filmu, to głównie ze względu na Piknik Jazzowy (czy jakoś tak) na Kalatówkach (akcja dotyczy gór; kto lubi realia, na pewno odnotuje ówczesną modę turystyczną, jak i sprzęt taterniczy), z mocną ekipą muzyków pod wodzą Andrzeja Trzaskowskiego. Warto spojrzeć, młodzieży, jak się bawili dziadkowie. Jakie piękne były dziewczyny. Ewa Krzyżewska, córka poety Juliusza, który młodo zginął w Powstaniu Warszawskim, znana z niezapomnianych ról np. w „Popiele i diamencie”, w opisywanym tu filmie „Zbrodniarz i panna” oraz w „Zazdrości i medycynie” (wybór subiektywny). Nie żyjąca już. Jak naiwni byli chłopcy. Zobaczymy tu w rozkwicie młodości Elę Czyżewską i Bohdana Łazukę. Posłuchamy fajnego jazzu, popatrzymy na modne tańce (wśród tańczących mignie nam nie raz Henio Meloman, ówczesny mistrz parkietów, występujący w polskich filmach jako statysta prawie tak często jak aktor Leon Niemczyk, którego tu, o dziwo, jednak nie ma).
Aha, do ryżotta ja lubię zwykłe stołowe wino czerwone, ale St. woli kieliszek żubrówki. Potem smakuje herbata. Stylowa byłaby Ulung, ale takiej jak wtedy już nie dostaniemy.