17. wpis

Alina Kwapisz-Kulińska – 11/02/2011 2:06

Byłam znowu w kinie (fundatorom, moim synom, dziękuję, bilety były aż po 30 zł!!!). Siedząc w zatłoczonej sali kinowej nawet przez moment nie pomyślałam o zegarku! Wychodząc zaś z kina nie miałam wątpliwości: ten film to nie kicz. To solidna robota, bez wodotrysków i efektów specjalnych, także w grze aktorskiej, to przykuwająca uwagę historia, która może dać do myślenia każdemu z widzów. Nie tylko tym aspirującym do tronu, czy tym, którzy mają trudności z publicznym zabieraniem głosu oraz niewyraźną artykulacją.

Już chyba wiadomo o jakim filmie mówię: „Jak zostać królem”. Oskarowe role, czyje? Colina Firtha (przyszły król Jerzy VI), czy Goeffreya Rusha (jego logopeda, zresztą przedstawiony w filmie szczerzej, m.in. na tle rodziny)? Tytuł Najlepszego filmu? Nagroda za najlepsze zdjęcia? Drugoplanowa rola Helen Bonham Carter (późniejsza królowa Elżbieta, nazywana też Królową-Matką, niezwykle lubiana)? Reżyseria Toma Hoopera? Najlepszy wymyślony scenariusz? Muzyka? Najlepsza scenografia i kostiumy (moi faworyci!)? Dźwięk (tu szczególna funkcja odtwarzania przedwojennego przekazu radiowego czy mikrofonów)? A może montaż (logicznie niezauważalny)? Ufff.

Co wyniosłam z tego filmu? Zadumę nad poczuciem obowiązku i przeciwstawieniem go (lub nie) osobistemu szczęściu, myślenie o pokonywaniu siebie, gdy się chce i musi (Banał? Spróbujcie tego!) , o przezwyciężaniu oczywistych i zaplanowanych życiowych ról, o stosunku do siebie i innych, o obciążeniach rodzinnych (jaka zimna była matka przyszłego króla – mnie zasmuciła)… Tego myślenia może być więcej.

Ostatnio bardzo dużo czytam o czasach międzywojnia, zwłaszcza o latach trzydziestych, w których pomrukuje kolejna wojna światowa. Tak więc głęboko odczuwam koloryt i smak tych czasów. Tu wiarygodnie przedstawionych za sprawą scenografii, w tym pieczołowicie dobranych rekwizytów, jak i kostiumu, obyczaju czy gestu.

Historyczne tło losu księcia, który nieoczekiwanie musiał wstąpić na angielski tron, chociaż sam głęboko wątpił w swoje zdolności do dźwigania korony, jest zaznaczone bardzo dyskretnie (szczerze mówiąc, liczyłam na więcej, ale pewnie byłoby to ze szkodą dla zwartości filmu). Kto je zna, odczuwa w pełni dylematy „Bertiego”, jak nazywano późniejszego Jerzego VI. Podobno było z nim nawet gorzej niż przedstawia to film, gdyż w rzeczywistości w ogóle nie miał pojęcia o państwowej „robocie”. Nie był po prostu przygotowywany do wstąpienia na tron. A jednak, po abdykacji swego brata, panującego jako Edward VIII, nieodwołalnie zakochanego w dwukrotnej amerykańskiej rozwódce Wallis Simpson, tron musiał objąć. W filmie Wallis nie jest za szczęśliwie dobrana. Wygląda na starszą od zakochanego w niej księcia Walii, w rzeczywistości była dwa lata młodsza. Zresztą sam książę z kolei wygląda na młodszego do swego młodszego naprawdę brata. Ale aktor za to jest do Jerzego VI podobny. Na dowód jak słynna para wyglądała naprawdę, załączam zdjęcie z roku 1937, zamieszczone w „Tygodniku Ilustrowanym”.

I dopowiadam, że król Jerzy VI znakomicie wypełnił swoją królewską rolę przed wojną, a zwłaszcza w czasie wojny. Jego przemówienia krzepiły Anglików, a to, że podczas bombardowań nie opuścił Londynu, zresztą wraz z żoną, zaskarbiło mu szczególną sympatię obywateli. Kto żałował przed wojną opuszczającego tron Edwarda VIII (oficjalnie sprzyjał wraz z Wallis Hitlerowi), musiał uznać historyczną wyższość Jerzego VI. Ojca dzisiaj panującej Elżbiety II.

Dodaj komentarz