14. wpis

Alina Kwapisz-Kulińska – 02/02/2011 6:20

Co kraj, to obyczaj. U nas z dzisiejszą datą jest związane święto Matki Boskiej Gromnicznej. Wywodzone przez niektórych od pogańskich obrzędów Festa Candelarum. W kościelną naturę tego święta, obchodzonego zwłaszcza na wsiach, nie wnikam (wiązało się z udziałem w specjalnej mszy i święceniem gromnic, chroniących domy przez cały rok). We Francji święto La Chandeleur lub fête des chandelles odznacza się kulinarnie. Kto chce obserwować tradycję, jak się drzewiej mówiło, smaży naleśniki. A w ogóle warto przypomnieć, że 2 lutego, wedle Colasa Breugnion z powieści Romain Rollanda, zaczynała się wiosna. W jego okolicy wtedy wzlatywał w niebo skowronek. No, u nas do skowronka na niebie daleko. Prószy śnieżek, lekki minus na termometrze. Ale o wiośnie miło pomyśleć.

Miło będzie też wziąć przykład z Francuzów i usmażyć naleśniki. Znamy je na pewno wszyscy! W dzieciństwie chyba każdy je lubił. Francuskie naleśniki – crêpes – są słodkie lub pikantne. Ciasto może być robione z różnych rodzajów mąki. Na przykład słynne szare naleśniki bretońskie są smażone z gryczanej. Można ją kupić u nas w sklepach lub w stoiskach z tzw. zdrową żywnością. Bo w ogóle Bretonia jest naleśnikową krainą. Placki nazywane tam galettes były podstawą wyżywienia mieszkańców, ich dzisiejszą kontynuacją są naleśniki. Niektórzy badacze kultury w każdych okrągłych plackach widzą odzwierciedlenie kultu słońca. Może dlatego te potrawy zwykle poprawiają humor?

Ze smażeniem naleśników we Francji jest związany przesąd: kto podrzuci naleśnik na patelni trzymając ją jedną ręką, a drugą ręką podrzuci monetę i złapie, będzie bogaty. Hm. Na wszelki wypadek tego nie wypróbuję, wolę żyć ze złudzeniami. Aha, panienki mogą wypowiadać życzenie podczas obracania naleśnika, ma się spełnić! Dla „zajętych” też coś jest: naleśniki mają być symbolem szczerych i wiernych uczuć.

W kuchni klasycznej te „wytrawne” crêpes są podawane: jako przystawka, czyli hors d’oevre lub jako entremets, czyli tzw. międzydanie. Są wtedy często zapiekane z sosami typu béchamel. A nadziewane szynką, grzybkami, serem, mięsem, szpinakiem i innymi warzywami, owocami morza. Słodkie to oczywiście desery.

Dzisiaj można się pokusić o podanie domownikom lub ewentualnym gościom słynnego deseru czyli crêpes Suzette. Ciasto do nich ma dodatek soku z mandarynek oraz utartej z nich skórki (plus łyżka oleju arachidowego lub, nieprzyzwoicie drogiego, z włoskich orzechów). Wypełnia się je po usmażeniu puszystym farszem z masła utartego z cukrem i skórkami z cytrusów, z dodatkiem soku z nich oraz likieru pomarańczowego (podobno najlepiej curaçao). Gdy podamy je polane mocnym alkoholem i zapalone – to będzie święto!

Zamiast curaçao do ciasta i farszu dałam inny likier pomarańczowy, bardziej wyrazisty Grand Marnier. Smak pomarańczy musi być wyczuwalny. Naleśniki przed podlaniem alkoholem można posypać grubym cukrem i dopiero wtedy zapalić, pewnie płomyk będzie wyraźniejszy niż u nas (na zdjęciu). Ale dla nas i bez cukru naleśniki były mocno słodkie.

A kim była Suzette?

Jeden ze znanych kucharzy francuskich z przełomu wieków XIX i XX Henri Charpentier, potem kucharz amerykańskich Rockeffelerów, utrzymywał, że to on stworzył to danie w 1895 dla księcia Walii, później króla Edwarda VII, który jako następca tronu bardzo zabawowy i szalał w restauracjach całej Francji. Podobno gdy ucztował w Monte Carlo z niejaką panną Suzette, przygotowane do wydania naleśniki zapaliły się przypadkiem od podgrzewacza. Zmartwiał, ale jednak je podał. Okazały się znakomite. Tę wersję podważył dopiero „Larousse gastronomique” wyliczając, że Charpentier wówczas był za młody, by decydować o książęcym deserze. „Larousse” podaje, że francuski pisarz Leon Daudet opisał tę potrawę jako danie słynnej paryskiej restauracji „Chez Maire” („U mera”), podawane w roku 1898.

Jeszcze jedno: ortodoksi twierdzą, że naleśniki z pomarańczami nie są godne imienia Suzette, tylko te z mandarynkami. No cóż. Niech im będzie.

Dodaj komentarz