Muffins forever. Kolejny wypiek, pretekstem do upieczenia go było rodzinne spotkanie. Zaniosłam jako załącznik do prezentu. Ucieszyłam się, bo smakowały nawet wybrednej młodzieży.
Jak zwykle ich przygotowanie było bajecznie proste. Produkty (zwróciła mi uwagę Bożenka, że lubi ich uporządkowane wyliczenie, no, może rzeczywiście zabieganym pozwoli się szybciej przymierzyć do wykonania):
125 orzechów uprużonych włoskich (robię to na suchej patelni, ale podobno można 5-7 minut w piekarniku);
250 ml wody, 10 dag masła, 20 dag daktyli, 115 g brązowego cukru;
30 dag mąki, 1,5 łyżeczki proszku dopieczenia, , szczypta soli;
2 rozkłócone jajka.
Cukier puder do posypania (uwaga: kupiłam gotowy do użycia w młynku).
Do garnka wlać wodę, dodać daktyle, masło, cukier, zagrzać do rozpuszczenia masła. Przestudzić.
Makę, proszek do pieczenia, sól wymieszać z orzechami. Dodać wodę z daktylami i jajka. Szybko zamieszać. Nałożyć do foremek, upiec. Przestudzone posypać cukrem pudrem (to wcale nie jest konieczne!).
Dołączone do „Gazety Wyborczej” pisemko kulinarne „Palce lizać” przestrzega dowcipnie, że można się uzależnić od wypieku muffinów. Coś w tym jest! Oby tylko się nie uzależnić od ich spożywania.