Dzisiaj będzie troszkę do zrobienia – jest jeszcze czas! – i duuużo do poczytania (jako dopełnienie książek od św. Mikołaja). Będzie to cała garść ciekawostek okołowigilijnych i bożonarodzeniowych różnorodnych, jak świąteczne bakalie. I tak samo smacznych. Poczytajmy, jak drzewiej z tymi świętami bywało.
Na początek „Kurier Warszawski” z 23 grudnia roku 1825, sprzed stu dziewięćdziesięciu lat. Pogoda jak dzisiejsza. Nawet temperatura podobna. Zero śniegu i mrozu. W dodatku autor „nowości” robi to, co my: sięga w przeszłość. Jak zwykle, zachowuję pisownię z epoki.
NOWOŚCI WARSZAWSKIE.
Wczoraj popołudniu było ciepła stopni 6. — Rzadkiem iest zdarzeniem aby aż tyle dni ciepłych było w Grudniu, nawet zrana dnia 19 było ciepła stopni 6. — Ryb rozmaitych przed Wilją dowieziono wznacznej liczbie; cena ich prawie takaż iak była w roku zeszłym.
Jeden z starych Obywateli Warszawy pamięta, że na początku panowania Stanisława Augusta, mieszkał przy ulicy Elektoralnej Piekarz, który na Wilją, rozdawał ubogim Strucle, były one niezmiernie długie, leżały na stołach w podwórzu; Piekarz, iego Żona, Synowie i Córki kraiały te Ogromne Strucle i obdzielały; iedna takowa strucla wystarczała na 70 ubogich, a bywało strucli po 20 i więcej.
Ale przecież nie tylko Warszawa jest ważna. Niedawno, w naszym Sejmie, jeden z posłów testował doświadczalnie, można rzec, stosunek do innych polskich miast poza stolicą postulując – jak się okazało na niby – do którego przenieść siedzibę Trybunału Konstytucyjnego. Kochamy przecież wszystkie polskie miasta. Na dowód wierszyk z jednego z nich. O tym, że nie tylko Warszawą świat stoi, pokazywał już „Kurier Warszawski” sprzed wieków, panie pośle. Nie ma co się wygłupiać z testowaniem.
Jeden z zachowujących rozmaite dawne rękopisma, udzielił następuiącego opisu, wieczerzy danej w Białymstoku w dniu Wilji B. N. Niema wyrażonej daty, lecz zdaie się, że to było pisanem około roku 1760.
Rzadko smakowitsza
Może bydź w Świecie Wilija,
Jak była przy gości tłoku
Wczoray u nas w Białymstoku.
W domu przezacnego Pana
Kasztelana i Hetmana.|
Chociaż była pora chłodna
Przyiechali goście z Grodna,
Z Łomży, z Wizny z Tykocina,
Z Bielska, z Brańska z Drogiczyna.
A nawet nasz Pan łaskawy
Pozapraszał i z Warszawy.
Jaki gwar naszych Szafarzy,
W kuchni dwudziestu Kucharzy,
Piętnaście stołów obsiadło
Więc opowiem co tam iadło.
Początek sutey Wilii
Był od Litewskiey Kucyi,
Item ogromne Szczupaki
A ieden z nich był aż taki
Że go dźwigali dway Chłopy
Długi pół dwunasty stopy.
Item Karpie zbyt szerokie
Przy nich Flondry iednookie.
Item Stynki w długim sosie,
Po nich z przyprawą Łososie,
Item ze Żmudzi Wizina,
Item specyiały z Lina.
Item Okonie nadziane
I Sandacze sprowadzane.
Z marynaty danie drugie
Węgorze na łokieć długie,
Rarytatesy rozliczne
Zamorskie i zagraniczne.
W Trzecim daniu na przysmaki,
Ostrzygi, Ząbki, Ślimaki,
I wcale przy smaczek nowy
Na frykas ogon Bobrowy,
Po krótkiey chwili spocznienia
Przyszła Jesiotrza pieczenia,
Obok niey rybiątek tłumy
I przeogromne dwa Sumy.
Nowy serwis został dany
Królewskie Marcepany,
Apelcyny z Carogrodu,
Daktyle z Szacha ogrodu,
Piramidy z cukru lane,
Bożkowie z ciasta udane,
Pasztet (któżby się spodziwał)
Że w nim żyw Karzei spoczywał,
Podniosł się człek maluteczki
A nastroiwszy skrzypeczki
Dziękuiąc gościom za wzglendy
Zaorał piosneczkę Kolendy.
Zaś zakończyły Wilii
Aziatyckie Bakaliie,
I tak ogromne Pierniki
Z pieca Jeymość Dobrodziki
Że iak pod Kołdry iakiemi
Można się przespać pod niemi.
A co prócz iadła użycia
Było tam ieszcze dopicia,
Tego i wyliczyć próżna,
Każdy wie iak iest zamożna
Sławna po świecie piwnica
Naszego Pana, Dziedzica.
Nieźle przodkom działo się w tym Białymstoku. Choć niełatwo było przeżyć taką Wigilię, gdy się próbowało każdej z wymienionych potraw. A w dodatku i darów z piwniczki…
Chlubą każdej pańskiej Wigilii była jak największa ryba. Zwykle szczupak. Takie szczupaczysko zapamiętane z domowych opowieści wspominała Pani Elżbieta, czyli Elżbieta Kiewnarska, w swojej pogawędce kulinarnej z roku 1926. A rzecz działa się nie w magnackim pałacu, jak w Białymstoku, lecz w szlacheckim zasobnym dworze na Litwie.
P. Wincenty Sidurkiewicz, rządca jeneralny i przez to władza najwyższa gajowych całego klucza, miał parę tygodni ciężkiej pracy przed świętami Bożego Narodzenia. Musiał zaaprowidować cały dwór w zwierzynę na święta, i to nie bylejak zaaprowidować, niczego nie powinno było braknąć. ani sarn, ani zajęcy, ani kuropatw, ani pardw, ani rzadkich w tych miejscowościach jarząbków. A jeśli się trafił jaki wędrowny łoś lub zabłąkany dzik, mógł też być pewny, że z rewirów powierzonych czujnej pieczy tego wielkiego łowcy żywo nie ujdzie.
Nie zwierzyna jednak sprawiała mu największy kłopot. Dobry myśliwy, mający do rozporządzenia dwudziestu kilku gajowych, zawsze mógł je; mieć poddostatkiem. Najtrudniej było z rybami.
Działo się to dawno, może przed półwiekiem. Każdy większy dwór na kresach żył pod znakiem samowystarczalności, skoro jest własne jezioro i własna rzeka, o kupowaniu ryb mowy być nie mogło. Ryby nie pozostawiają tropów, jak zające lub sarny, nigdy nie wiadomo, co się ułowi. A pan dziedzic jest nieubłagany, kiedy o kulinarne tradycje chodzi. Na wiglję muszą być koniecznie co roku karasie w śmietanie, liny w galarecie, leszcze w szarym sosie, z rodzynkami, sandacz w galarecie, olbrzymi szczupak faszerowany i stynki lub sielawy smażone.
Karpi na kresach wtedy nie hodowano, inne ryby, o ile się trafiły, miały też zastosowanie, lecz bez
tych sześciu dań nie mogło być „wigilji”, brak którejkolwiek uważanoby za katastrofę nieomal.
Połowa gajowych i tak zajęta strzeżeniem zagajników od strony miasta, gdzie kwitnie kradzież choinek — ustrzedz od wyrąbania drzewek nie mogą wprawdzie, lecz wciąż łapią naładowane niemi fury i sami przestępcy muszą zajeżdżać z niemi przed wędzarnię, gdzie choinki będą zużyte do wędzenia smakowitych litewskich wędlin.
Z drugą więc połową gajowych p. Wincenty rąbie przerębel za przeręblą i ciągnie sieć za siecią. Ryby jest dużo, wspaniałe leszcze, olbrzymi sandacz, linów i karasi całe kosze, ale szczupaki trafiają się tylko małe, takie sobie kilkufuntowe, których p. dziedzicowi pokazać nie można, wywołałoby to zły humor.
Nakoniec w przeddzień Wigilji wyciągnięto sieć bardzo ciężką, a w niej coś ogromnego. Na razie rybakom się zdawało, że jest to tak zwana „czepa”. czyli duże polano drzewa, najgorszy wróg sieci rybackich. Kiedy jednak chciano tę „czepę” wyrzucić, poruszyła się ona tak gwałtownie, że omało nie rzuciła o ziemię śmiałka, co jej dotknął.
Był to olbrzymi szczupak, przeszło półtora arszyna (dwa łokcie) długi, pokryty iłem, jak mchem drzewo. Po dostawieniu go do kuchni dworskiej, zważono go, ważył przeszło pięćdziesiąt funtów. Gdy zmyto zeń ił, wspaniale wyglądał, łuskę miał ciemno-zieloną, prawie czarną w oranżowo-złote centki. Zbiegła się cała służba oglądać to dziwo, przyprowadzono dzieci, które zdecydowały, że to: „Nie szczupak, ale krokodyl.”
P. dziedzic, słysząc o szczupaku, uśmiechnął się i rozkazał, aby natychmiast posyłać po Fejgę, żydówkę, znaną z nadzwyczajnego przyrządzania ryby faszerowanej. Spotkało się to z ostrą opozycją zwykle pokornego kucharza, który oświadczył, że Fejga może zawsze przyjeżdżać faszerować rybę, że go to nic nie obraża, lecz że „żydowskiej roboty” nie można jadać na „wigilię”. Sprawa poszła dalej, od instancji do instancji, i była wytoczona przed „starszych państwa” w salonie, gdzie dziadek i dwie babcie grali przy kominku w wista. Starsi państwo, zwykle polegający zupełnie na zdaniu syna i zięcia, tym razem wzięli stronę kucharza.
P. Kazimierz i p. Malwina, całe życie mający jedno, wspólne zdanie o wszystkiem, orzekli, że „nie uchodzi”, aby rybę na „wigilję” przyrządzała żydówka, a p. Emilja słodko się uśmiechnęła do syna i powiedziała: „Bądź spokojny, ja sama zajrzę do kuchni”. Sprawa była przesądzona. Sprowadzono starego Piotra, stolarza, ten wziął miarę z ryby i w godzinę potem zjawił się z olbrzymim półmiskiem — deską oheblowaną i lekko wyżłobioną. Panna Helena, „apteczkowa”, przy pomocy bony oszyły serwetami ten improwizowany półmisek.
Pozostawała do rozstrzygnięcia kwestja w czem ugotować olbrzyma. Zdecydowano głowę ugotować oddzielnie, a petem przyłożyć, sama zaś ryba, po lekkiem przygięciu ogona, który potem miano odprostować, zmieściła się w cynkowej wanience dziecięcej.
A gdy już miano siadać do stołu, dwa: starzy lokaje pokłócili się o to, który dostąpi zaszczytu podawania takiego szczupaka, jakiego „świat nie widział”, przymawiając sobie wzajemnie od braku sił. W końcu zaczął podawać starszy. Aby wsunąć półmisek pomiędzy gości, musiał się cofać prawie pod ścianę, a od pół stołu z jego mdlejących rąk zabrał rybę młodszy i szczęśliwie dokończył podawania.
Sam pan, szczególniejszy amator głowy, jedząc ją, odkładał niektóre ości na talerzyk, aby dzieci po „Wigilji” zabawić ilustrowanem opowiadaniem o tem, jako: „w głowie szczupaka mieszczą się wszystkie narzędzia Męki Pańskiej”.
A z kredensu dochodził gderliwy głos starego Kazimierza: „Nie mógł dalej nieść, tak i co?! Kiedy Janek (nawiasem mówiąc, liczący przeszło pięćdziesiątkę), wziął półmisek, to już była tylko połowa ryby, nie więcej pewnie, jak pół puda!”
W takiej wanience w moim rodzinnym domu gotowało się na święta szynkę z kością (ach, jej smak!). Bo tak wielkich szczupaków już nie było…
Te opowieści dopełnię opisaniem Wigilii z czasów panowania króla Stanisława Augusta, skreślonym piórem Artura Oppmana (1867–1931). Dawną Warszawę umiał on opisywać jak nikt. Z miłością. Tekst zamieścił w „Kurierze Warszawskim” w roku 1896. Podaję go ze skrótami, choć serce boli, bo cały jest ciekawy i smakowity.
Stół potrząśnięty sianem pachnącem, białym obrusem zasłany; na stole nakrycia w liczbie parzystej koniecznie; na miejscu głównem, środkowem, talerz z opłatkami; po kątach (dziś po wsiach już tylko) snopy zboża. Wigiija. Pierwsza gwiazdka srebrzysta zabłysła na cichem, zimoweai niebie — Betleemska gwiazda, królów do żłobka ubogiego wiodąca — i oto rozpoczyna się uroczysta, tradycją uświęcona wieczerza. Najpiękniejsze święto! święto, które „rodzinnem” nazwać śmiało można. Święto narodzin Zbawiciela świata.
[…] I tak było oddawna; zarówno lat temu pięćset i więcej, jak za dni naszych. To, co tkwi w sercu i w duszy ludzkiej — nie mija! Legendy i podania, zabobony i obrzędy z Wigiiją Bożego Narodzenia związane, prawie wszystkie trwają do dzisiaj. A dziwnie piękne są one!
Tedy naprzód opłatek, chleb duchowy, łamią wszyscy, jako znak bratniej miłości; stół biesiadniczy sianem zaściela się na pamiątkę, że Chrystus-Niemowlę w stajence był na niem złożony; pod każdem nakryciem kładzie się przedmioty różne: kołyski, domki, serca gorejące, strzałami przeszyte, miecze, lutnie, sztuki monety. Po uczcie wigilijnej wydobywa z pod nakrycia drobiazgi owe każdy z biesiadników i z nich o przyszłości swej wróży.
[…] Łańcuchem stół wigilijny opasywano, ażeby go się chleb trzymał, żelazo płużne pod stół kładziono, by krety roli żywiącej nie psowały. Po wieczerzy panny i kawalerowie dobywali z pod obrusa źdźbła siana: zielone wróżyło rychłe zarnążpójście łub ożenienie się, zwiędłe — zły omen! Dań wigilijnych powinno być siedm, dziewięć lub dwanaście. Zupy: rybna polewka, barszcz postny z uszkami z grzybów i migdałowa słodka, mlekiem zaprawna. Tę niewiasty chętnie i jadały. Na dalsze dania ryb rozlicznych mnogość: sztucznie przyprawnych: karpie w żółtym sosie, z szafranem, szczupaki w Maćkowej juszce (teraz się to po żydowsku nazywa), łososie w burgundzkiem winie, sumy, liny, sandacze po węgiersku, po czesku, po holendersku, po morawsku, z miodownikiem, rozenkami, figami, w śmietanie, z polewą z octu i oliwy.
Dziwy też różne z ryb czyniono: nadawano im, posiekawszy uprzednio, kształt figur rozmaitych, zwierząt bajecznych: gryfów, smoków, bazyliszków. Szczupakom, jak Rej powiada — pozłociwszy wątróbki, uszy i rogi dorabiano; koroną zaś uczty był majstersztyk zacnej kuchmistrzowskiej sztuki: ryba jaka ogromna duszona, gotowana i smażona w jednej sztuce, taka sama właśnie, jak owa, o której Mickiewicz w „Panu Tadeuszu” wspomina. A ryby te wszystkie na podziw piękne były i smakowite, bowiem Beauplan, francuz wybredny, przyznaje, że polacy w gotowaniu ryb wszystkie inne nacje przechodzą.
Nie obeszła się Wigiija bez kapusty z grzybami, bez gruszek i śliw suszonych, bez klusek z makiem nareszcie. Na trunki też użalać się nie można było zgoła. Owo w butlach pękatych stała, apetyt budząca starka, od kuf dębowych kolorek ciemny mająca; płatkami złota, migotał wyborny likwor gdański; szumiała tak zwana „żółta jucha”, czyli najprzedniejszy miód kowieński i dubeltowy; piwa rozliczne: wareckie, częstochowskie, świdnickie i najlepsze gdańskie zapachem i barwą nęciły, a nade wszystkiem górowały i prym dzierżyły wina. Post pisces vinum misces. Toż miałeś wybór win przy wigilijnej uczcie. Były tedy hiszpańskie słodkie, seki i również hiszpańskie pieprzykowate petercymenty, były kandyjskie małmazje i wina reńskie, były muszkatele, alikanty, witpachery i rozekery — i najobficiej reprezentowane wino węgierskie: Hungariae natum, Poloniae educatum.
Nieodzownem pieczywem na wigilji są strucle. Bywały one nieraz potwornej wielkości. Nie warto mówić o struclach długich na dwa i trzy łokcie: te bowiem nie należały do rzadkości; ale Gołębiowski przytacza w „Opisaniu Warszawy” (a wiadomość wzmiankowaną czerpie z Kacpra Janickiego), że w roku Pańskim 1732 im piekarz pewien ofiarował podmarszałkowi królewskiemu, panu von Kropnitz, struclę, którą dwóch czeladników na ramionach dźwigało „jakoby jednego cielca”.
W roku zaś 1764-ym (według tegoż samego Gołębiowskiego „Domy i dwory”) piekarz warszawski Gottlieb Szyller upraszał króla Jegomości, by raczył przyjąć olbrzymią struclę. Miała ona 7 łokci długości na pamiątkę, że wybór króla nastąpił 7-go września; mąka do niej wzięta była z 17-tu młynów, dlatego, że król urodził się 17-go stycznia; rozmaitych przypraw do niej było 32, tyle bowiem lat liczył wówczas Stanisław August; niosło struclę ową dziewięcioro dzieci Szyllera, gdyż wrzesień, w którym była elekcja, jest 9-ym miesiącem roku. Poniatowski dar przyjął, piekarza i dzieci jego wynagrodził hojnie, struclę zaś darował klasztorowi Panien Bernardynek.
Dobroczynni wielmoże, szlachta, mieszczanie zastawiali wieczerzę wigilijną dla ubogich. Wedle możności ofiarodawcy były one dla 24, 12 i 6-iu ubogich. […]
Czyżby Gotlieb Szyller był owym piekarzem z przytoczonej pierwszej notki? Na to wygląda! Jeszcze jeden z Niemców zadomowionych w Polsce i tworzących naszą kulturę. Kulturę wielu narodów, o czego dobrodziejstwie tak często, lekkomyślnie i głupio zapominamy.
Aby jednak obraz Wigilii i świąt Bożego Narodzenia nie był zbyt wyidealizowany, zakończę realistycznym opisem pochodzącym z „Kuriera Wileńskiego” z połowy lat 30. minionego wieku. Tak bywało nie tylko w Wilnie. Tytuł mówi wszystko. I tę relację zamieszczam ze skrótami. Zwracam uwagę na pogodę znów podobną do naszej; niech ten brak zimy nas nie dziwi tak bardzo. Jeszcze kiedyś będziemy cierpieć od mrozów!
Tegoroczna wigilia sprawiła miłośnikom tradycji — niemiłą niespodziankę. Ziemia była ogołocona, a śniegu — niewiele więcej, niż w… lipcu.
Brak odpowiedniej dekoracji świątecznej, do której nawykło oko, nie wpłynął jednak na przygotowania przedświąteczne. Ruch na rynkach, w sklepach i magazynach bardzo intensywny a obroty handlowe, podobno nie najgorsze zwłaszcza w firmach chrześcijańskich.
Ostatniego dnia przed świętami na rynkach szczególnie rybnym zapanował taki tłok, że trudno sobie wyobrazić, a ceny na ryby, wbrew cennikom, zrobiły prawdziwy wyścig.
Względnie zły „interes” przedświąteczny zrobili złodzieje, bowiem policja przyszykowała im na „gwiazdkę” niespodziankę. Co niebezpieczniejszych wyłapano i osadzono na wigilię w areszcie centralnym. Taka „profilaktyka” policyjna rokuje zmniejszenie się ilości kradzieży świątecznych i pozwala całym rodzinom udać się spokojnie do kościoła.
Paniusie, które nie przygotowały przezornie na święta „polskiego krupnika” albo wina jabłecznego, wypełniały szczelnie sklepy win i wódek. Kupowano za gotówkę i za ordery [można się domyślać: talony]… Handel „orderowy” szedł, co można było łatwo stwierdzić, z całym impetem, świadcząc niejako o pewnych „przywilejach” świata urzędniczego. […]
Wielki popyt na wyroby alkoholowe dał pewien wynik w postaci t. zw. „pokłosia poświątecznego”. W tym roku, jak zawsze, w ciągu 2 dni świąt, szczególnie intensywnie pracowało pogotowie ratunkowe. Nie żart: 32 interwencje podczas bójek i awantur świątecznych. […]
Ciekawe jest że w czasie bójek świątecznych feralnie zaznaczyła się przysłowiowa trzynastka. Przy zestawieniu adresów porżniętych i potłuczonych podczas bójek okazało się, że wielu z nich mieszka w domach oznaczonych tym feralnym numerem [prasa podawała wtedy pełne nazwiska oraz adresy sprawców i poszkodowanych za nic mając ochronę danych osobowych].
Krótki wycinek ze spisu ofiar wypadków świątecznych. Zostali poszwankowani: Piotr Milewski (Z. Warszawski 13), Bolesław Grygorowicz (StaroGrodzieńska 13), Stefan Narkiewicz (Żelazna Chatka 13); Witold Krećko (Niemiecka 13) i Marcin Marcinkiewicz (Filarecka 13). Grygorowicza i Narkiewicza pogotowie przewiozło do szpitala. […]
Oto bilans wypadków świątecznych. Wpierw lał się alkohol, a następnie krew i łzy… (c)
Takich świąt oczywiście nikomu nie życzę! Ale tych opisanych we wcześniejszych opowieściach – jak najbardziej. Może tylko bez obżarstwa i opilstwa.
Zamieszczanie dzisiaj sążnistych opisów skomplikowanych dań nie ma sensu. Zapewne zresztą pierogi ulepione lub zamówione, ryba w galarecie tężeje w lodówce, kapusta ugotowana, mak zmielony. Dam więc dzisiaj szybkie dania dla spóźnialskich. Sklepy jeszcze czynne do 14 lub 16. Można coś kupić i przygotować. Na przykład śledzie. Bardzo szybkie do przyrządzenia i niesłychanie wprost łatwe. Da im radę nawet dyletant kulinarny. I będzie zadowolony.
Śledzie w dwóch smakach po mojemu
płaty śledziowe (matjesy)
2 czerwone cebule
olej sojowy lub słonecznikowy
suszone zioła (estragon, majeranek)
cytryna
śmietana
puszka czerwonej fasolki
biały pieprz
Śledzie wymoczyć najpierw w wodzie, często ją zmieniając, na koniec w mleku. Spróbować, czy nie za bardzo słone. Podzielić na dwie części. Pokroić w porcje dwu-, trzycentymetrowe. Cebule obrać, pokroić w kostkę. Zblanszować przez minutę (czyli obgotować we wrzątku), ostudzić.
Pierwsze śledzie układać w naczyniu, przesypywać cebulą i suszonymi ziołami oraz przelewać olejem. Wierzch skropić lekko sokiem z cytryny, na śledziach ułożyć plasterki cytryny, przykryć, odstawić co najmniej na pół godziny, ale lepiej na dłużej.
W drugim naczyniu układać śledzie także przesypując kostkami cebuli, wyłożyć na nie fasolkę odcedzoną z płynu i opłukaną, zalać śmietaną. Posypać pieprzem. Wymieszać. Odstawić. Śmietana od śledzi zrobi się słona, jeżeli za mało – dosolić ją. Można ją także wymieszać z sokiem z cytryny.
A deser? Może szybki sernik? Dawniej pieczenie sernika było jakimś misterium, choćby dlatego, że ser trzeba było zemleć. No i nie było robotów kuchennych, które „same” wszystko robią. Pamiętam, że jako dziewczynka pomagałam mamie trąc ciasto drewnianą pałką, co opłacałam i odciskami na dłoniach, i przywilejem wylizania miski. Dziś – kupujemy ser zmielony. Przygotowanie sernika idzie szybko. Powinien się udać każdemu. Teraz już miałam grejpfruty (nie miałam ich przy cieście z makiem z notki wcześniejszej). Z jednego wycisnęłam sok i przyrządziłam lukier. Jest pyszny, kwaskowy, ciekawie przełamie słodycz każdego ciasta.
Sernik z lukrem po mojemu
1 kg zmielonego sera z kubełka
7 jajek
10 dag masła
budyń śmietankowy
szklanka cukru
zapach waniliowy lub inny
bakalie
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
herbatniki do wyłożenia foremki
Jajka rozdzielić na żółtka i białka. Żółtka utrzeć z cukrem, dodając masło po kawałku. Dodawać także porcjami ser, a na końcu budyń, proszek do pieczenia, wreszcie – bakalie. Białka ze szczyptą soli ubić na sztywną pianę. Wmieszać ją, także porcjami, w masę serową.
Okrągłą foremkę lub tortownicę przygotować do pieczenia, wyłożyć herbatnikami. Wlać na nie masę serową. Piec godzinę (lub 5–10 minut dłużej) w 180 st. C.
Gdy sernik się piecze, wyciskamy sok z grejpfruta. Rozcieramy go z cukrem pudrem na lukier. Proporcje? Na 10 g cukru kilka łyżeczek soku, dodawanego po trochu, ucieranego do pożądanej gęstości. Lukier wylewamy na ostudzone ciasto. Kroimy po zastygnięciu. Przed życzeniami stylowy drzeworyt z wigilijnego wydania „Kuriera Wileńskiego” z roku 1936.