Nikogo już nie dziwią pękate dynie, których jeszcze nie tak dawno w sklepach się nie widziało. Nie tylko są pomarańczowe, w charakterystycznym kolorze dojrzałej dyni, ale i zielonkawe, żółtawe, wreszcie – czerwone. Jak niedawna sensacja astronomiczna – czerwony księżyc. Piękne. A są i małe dyńki ozdobne, które fantastycznie zdobią jesienny stół.
Co z dyni robić? Choćby zamykać ją w słoiczki, jako dynię w occie. Taką, jako jeden z przetworów „na zimę”, wyrabiała jeszcze moja babcia. Mama już nie, bo ani czasu nie miała, ani dyni nie można było dostać. Wspominała tylko, że w jej rodzinnym domu jadło się mleczną zupę z dyni. Sama nigdy jej nie ugotowała. A w ogóle na dynię moja babcia mówiła bania. Mama już nie.
Dyniowe przetwory mojej babci uwielbiałam, toteż gdy tylko dynie wróciły do łask, zaczęłam i ja je przerabiać „na zimę”. Nie wiem, czy metodą mojej babci, ale może tak, bo je przypominają. Taki przetwór dawniej zaliczano do kompotów ostrych w occie. Nie bez powodu, bo kompotami nazywano gotowane owoce (w syropie, w occie lub w spirytusie), podawane w salaterkach do posiłków, a nie wodniste napoje nalewane do szklanek.
Co dziwne, w dawnych książkach kucharskich nie było przepisów na dynię w occie. No cóż, trochę tę dziwność może tłumaczy to, co napisała Maria Śleżańska, autorka „Kucharza Polskiego” (wyd. I z roku 1881). Dynia była zbyt pospolita, aby ją opisywać. Nie robiła takiej ani Ćwierczakiewiczowa, ani Monatowa.
Dynia jest wprawdzie bardzo pospolitą jarzyna, którą jada u nas przeważnie lud wiejski, lub nawet dają bydłu, jednak przyrządzona odpowiednio, jest wcale smaczną i delikatna, a że jest bardzo lekko strawną, nadaje się przede wszystkim dla osób ze słabym żołądkiem. (…) Przekroiwszy dynię nawpół [!], wygarnąć ze środka łyżką pestki i wodę, okroić kawałek z wierzchniej grubej skóry, sparzyć wrzącą wodą i poszatkowana lub pokrojoną w kostkę, przyrządzić jednym z podanych niżej sposobów.
Te sposoby to dynia duszona, smażona i na kwaśno (zaprawiona zasmażką, jakimś naturalnym kwasem i kwaśną śmietaną). Spis treści obiecuje także dynie w occie, ale niestety wśród przepisów jej brak.
Sięgnęłam do książki o kuchni śląskiej, wydanej pod tytułem „Śląska kucharka doskonała”, napisanej przez Elżbietę Łabońską. Od przyjaciółki (Jolu, dziękuję!) dostałam jej II wydanie z roku 1990. Cytuję wiernie.
Dynia marynowana I
Dynia dojrzała średnia – 1 szt.
Ocet 6% – 3/4 szklanki
Cukier – 5 łyżeczek
Sól – 1 łyżeczka
Woda – 1 1/2 szklanki
Goździki, cynamon w lasce, estragon
Dynię umyć, obrać z twardej skóry i luźnego miąższu, usunąć pestki, pokroić w kostkę o grubości 1 cm/1 cm, wrzucić do wrzącej wody na ok. 3–5 minut. Osączyć na sicie i wystudzić. Przełożyć do czystych słoików i przygotować zalewę wody, cukru, soli i przypraw wedle smaku. Zalewę zagotować i gorącą zalewać ułożoną w słoikach dynię. Słoiki szczelnie zamknąć i pasteryzować ok. 15 minut.
Jest i Dynia marynowana II, różniąca się proporcjami zalewy (1/2 szklanki octu 10%, 1 l wody, łyżeczka soli, 10 łyżeczek cukru, goździki). I taką dynię przyrządziłam, najpierw gotując syrop, na koniec dodając do niego ocet – winny! – i wrzącym syropem zalewając dynię w słoikach).
Ale dynia w occie to wcale nie wszystko, co z tego pokaźnego warzywa da się wyciągnąć. Proszę poczytać, co o pożytkach z dyni pisał w roku 1943 gadzinowy (tak nazywano polską prasę wydawaną za zgodą Niemców) „Dziennik Radomski”. Dynia była mocną pozycją kuchni wojennej: tania, łatwa w uprawie. No i taka duża.
Pomagała przeżyć biedne czasy. I z racji tego, że dawało się ją długo przechowywać (nawet do grudnia), i dlatego, że można ją było wykorzystywać (ze szczętem, tylko po obraniu ze skóry i po usunięciu pestek) na rozmaite sposoby. Nie tylko te wymienione przez Marię Śleżańską. Daje się przygotować na słodko i na pikantnie, można ją piec, smażyć, gotować jako jarzynę pokrojoną w paski lub w kostkę, podawać rozgotowaną na purée, wreszcie rozcieńczoną wywarem lub mlekiem jako pożywną zupę-krem (wymyślnie, z mlekiem kokosowym!). Nie wiem, dlaczego przez cały PRL dynia była jakby schowana. Może po wojennej kuchni nikt nie miał ochoty na nią nawet patrzeć, trochę jak na rzepę czy brukiew.
Jest jeszcze jeden sposób wykorzystania dyni. Coraz bardziej modne stają się ciasta z jarzynami, na przykład z marchwią, pasternakiem lub właśnie z dynią. To zdrowa moda.
U nas nie było dużego ciasta, ale małe babeczki. Uwielbiają je dzieci, chętnie pomagają je wyrabiać, ale zwłaszcza ozdabiać. A potem, jeszcze ciepłe, jeść. W ostatni weekend tak się bawiłam z moimi wnukami. Każde miało sześć muffinek i mogło je ozdobić po swojemu. Te, których nie zjedli, zabrali dla koleżków z podwórka. Podobno smakowały.
Muffiny z dyni na sposób moich wnuków
20 dag obgotowanej dyni
szklanka ciemnego cukru z trzciny
szczypta soli
szklanka mąki pszennej
ok. pół szklanki mąki pszennej razowej
łyżeczka proszku do pieczenia
2 jaja
pół szklanki oleju
cynamon i goździki w proszku
ozdoby z cukru (kuleczki złote i srebrne, cukrowe motylki, cukier złoty itp.).
Dynię blenderem rozetrzeć z olejem, a następnie z jajkami. Wymieszać składniki suche: mąkę, cukier, ze szczyptą soli, proszkiem do pieczenia oraz przyprawami. Ilość mąki razowej dostosować do gęstości masy (ma być nie za gęsta). Połączyć to z masą dyniową. Wszystko wymieszać łyżką.
Masę nakładać do form na muffiny, najlepiej wyłożonych babeczkami papierowymi.
Wierzch muffinów ozdabiać czym i jak się chce.
Piec 20–30 minut w 200 st. C.
Łatwe, szybkie, zdrowe. Ilość cukru można regulować. Dzieci jedzą jarzynę i wcale nie muszą o tym wiedzieć. Chociaż lepiej im uświadomić, że zdrowe warzywa wcale nie muszą być nudnymi surówkami albo banalnymi dodatkami do obiadu. Warzywa są uniwersalne!