Kurczak z niespodzianką

Tytuł troszkę myli. Niespodzianka była nie w całym kurczaka, tylko w jego piersi, nazywanej niekiedy filetem. Potrawy tego rodzaju, czyli usmażony kawałek mięsa wypełniony nadzieniem w postaci plasterka sera lub/i szynki, bywają nazywane cordon bleu. Przed smażeniem są panierowane. Zwykle jest to kotlet cielęcy lub właśnie filet z kurczaka. Opisałam już na blogu takie cordon bleu z filetu (piersi) indyka. Z klasycznym nadzieniem z szynki i sera. Dzisiaj – na patelnię trafił kurczak. Tylko z serem. Taki smażony złoty kotlecik może smakować dzieciom. Ale i my, mniej czy bardziej dorośli, będziemy usatysfakcjonowani.

Przyznam się, że do usmażenia tej wytwornej potrawy (francuska nazwa zobowiązuje!) skłoniła mnie smętna i wyschnięta resztka sera zalegająca lodówkę. Wyrzucać nic nie wolno, resztki trzeba spożytkować. I zawsze można zrobić to ciekawie.

Cordon bleu z kurczaka

2 filety (piersi) z kurczaka

2 jajka

2 łyżki mleka

bułka tarta i mąka do panierowania

ser żółty

świeża szałwia

suszona bazylia

sól

olej sojowy do smażenia

Filety pokroić w plasterki na tyle grube, by dały się przeciąć i nadziać. Lekko je posolić. Ostrym nożem naciąć je z jednej strony na tyle głęboko, aby dało się w nich umieścić kawałek sera. W utworzone tak kieszonki włożyć ser i plasterek szałwii. Spiąć je wykałaczkami dokładnie, aby ser podczas smażenia nie wypłynął.  Tak uformowane kotleciki posypać bazylią.

Olej rozgrzać dość mocno (jednak nie może dymić). Kotleciki panierować w mące, jajku roztrzepanym z mlekiem, a na końcu w tartej bułce. Smażyć z każdej strony. Wyjmować na papier kuchenny. Podawać z ćwiartką cytryny.

Oczywiście, kto chce, może do sera dołożyć plasterek szynki (czy w lodówce nie ma jej resztek?). Zamiast szałwii można dać listek bazylii. Kotleciki można panierować nie w tartej bułce, ale w mielonych migdałach czy orzechach, wiórkach kokosowych, nawet w startym żółtym serze (dobrze wymieszać go z tartą bułką). Pewnej wprawy wymaga tylko to, aby były usmażone w środku. Gdy się nie jest tego pewnym, można patelnię przykryć pokrywką (niestety, panierka nie będzie wtedy chrupka) lub na pięć minut wstawić usmażone cordon bleu do piekarnika, by się dopiekły.

Moja serowa i ziołowa niespodzianka we wnętrzu kotlecika to mało. Nasi przodkowie uwielbiali niespodzianki i żarciki przy stole. Nieraz sympatyczne, nieraz, powiedzmy, dość grube, a nawet i okrutne. Takie były, gdy używano do nich żywych zwierząt.

Znajdziemy je w gospodarskich poradach jednego z barwniejszych polskich, a właściwie staropolskich, grafomanów. To Stanisław Duńczewski (1701–1767), związany z Zamościem. Kształcony w Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie uzyskał dwa tytuły doktora, jako profesor pracował w Akademii Zamoyskiej. Zarządzał akademicką drukarnią, w której zapewne drukował swoje dzieła. Naukowymi nazwać ich nie można. Dzisiaj mają wartość historyczną. Przede wszystkim to kalendarze („polskie i ruskie”), popularne w tamtych czasach także jako źródło wiedzy o szerokim świecie. Obok dat, świąt, imienin, wiadomości astronomicznych zawierały różne ciekawostki i porady. Także gospodarskie. Często były to wiadomości bałamutne, wymyślane przez autorów naprędce. Zdaje się, że Duńczewski od tej smutnej normy nie odbiegał. Zdarzyło mu się nawet przegrać proces o sfałszowane wyniki obserwacji astronomicznych. Jak na profesora to nieźle, prawda? A miał także sprawę o… kradzież czcionek z drukarni. Barwna postać.

Był autorem dość płodnym. Nie tylko publikującym kalendarze, które były tak popularne, że po śmierci autora ukazywały się pod jego nazwiskiem. Dokładnie w połowie wieku XVIII wydał „Praktykę gospodarską każdemu zawsze potrzebną” i jej drugi tom o tytule „Kontynuacya praktyki gospodarskiej…”. Obok informacji ciekawych i wiarygodnych zawierają ciekawostki nic nie warte lub wręcz nieprawdziwe. No cóż. W każdych czasach istniejąc tacy autorzy, jak „doktor obojga praw i filozofii, profesor astronomii w akademii Zamojskiej, trybunału ordynacji Zamojskiej asesor, tudzież trybunału Koronnego geometra przysięgły”. Do czytelników należy ocena.

Ilustracją zarówno stylu Duńczewskiego, jak i tego, jak nasi przodkowie kochali żarciki przy stole, niech będzie podany przez niego sposobik żartobliwego potraktowania kury podanej na stół podczas uczty. Takie niespodzianki, z francuska nazywane siurpryzami, przydawały się podczas wielogodzinnych uczt. „Sekrety” tego rodzaju znał wtedy każdy kucharz. Kilkoma podzielił się Stanisław Czerniecki, autor najstarszej polskiej książki kucharskiej, czyli „Compendium ferculorum abo Zebrania Potraw” z roku 1682. Duńczewski musiał wykorzystać umiejętności jakiegoś anonimowego mistrza rondla i… widelca. To sposób podania kury, która dźgnięta nim ucieknie z półmiska. Uwaga, osoby o słabych nerwach i za dużej wyobraźni niech tego nie czytają.

Dzisiaj tego rodzaju pomysły już nas na pewno nie zabawią. A za spojenie kury moglibyśmy wylądować w więzieniu, jeżeli w ogóle sumienie pozwoliłoby nam tak się zabawiać. Zadowolmy się więc niespodzianką prostszą: złotym filecikiem z kurczaka wypełnionym rozpływającym się serem.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s