W moim domu rodzinnym było bardzo lubiane. Bezpretensjonalne, eleganckie, ciekawe w smaku. To ciasto nazywaliśmy cytrynowcem. Nie wymaga długiej roboty, zwłaszcza dziś, gdy ciasta ucieramy maszynowo, a nie ręcznie. To wielkie dobrodziejstwo. Ja pamiętam jeszcze erę kuchennych prac ręcznych: rozcieranie składników ciasta drewnianą pałką i nieuchronne pęcherze na dłoniach. Gdy dorosłam, wyręczałam Mamę w tej czynności.
Dzisiaj wszystko co trzeba wrzucamy do miski kuchennego robota i wciskamy guziczek. Maszyna w mig wykonuje czynności za nas. Musimy tylko poczekać. Wstawiamy foremkę do piekarnika, pięknym zapachem piekącego się ciasta wypełniamy dom, a potem podajemy je do popołudniowej herbaty.
W starym zeszycie, prowadzonym od lat, mam garść przepisów, o które wypytałam moją Mamę. Wśród nich jest i ten. Często to tylko proporcje składników. Sama muszę się domyślać, w jakiej kolejności ich używać.
Ciasto cytrynowe
2 szklanki mąki, w tym 1,5 łyżki mąki ziemniaczanej
paczka masła
8 jajek
1,5 szklanki cukru
wanilia z laski lub ekstrakt z wanilii
cytryna
2 łyżeczki proszku do pieczenia
Masło utrzeć z cukrem, dodawać kolejno jajka i wanilię. Cytrynę umyć, zetrzeć z niej skórkę, wycisnąć sok. Dodać do masy maślano-cukrowo-jajecznej. Na końcu rozetrzeć z mąką i proszkiem do pieczenia.
Masę rozłożyć do foremek. Jeżeli nie są silikonowe, natłuścić je i obsypać bułką tartą.
Piec nagrzać do 200 st. C. Ciasto piec 40 minut; babeczki krócej (jeżeli wydaje się nie dopieczone, potrzymać jeszcze z 5 minut). Po przestudzeniu wyjąć ostrożnie z formy.
Z tych proporcji, jak widać, masy wystarczyło na foremkę ciasta i trzy babeczki, którymi obdarowałam moją kochaną synową. Przepis – jak to ja, nieco zmodyfikowałam – obok cytryny wzięłam zieloną limonkę, czyli startą z niej skórkę i wyciśnięty sok. Wierzch ciasta w keksówce posypałam różowym cukrem dekoracyjnym. Na drugi raz ciasto posypię obficiej, bo z błyszczącą powierzchnią wygląda bardzo sympatycznie. A jak smakuje! Warto spróbować.
Na koniec wrócę jeszcze do tematu mechanizacji prac kuchennych. Oto, jak przedstawiała się w PRL-u w roku 1961. Opisał ją tygodnik „Stolica”. Łza się w oku kręci. U nas w domu mechanizacja prac zaczęła się dopiero w drugiej połowie lat 70. Cena maszyny prod. radz., opisanej w notce, czyniła ją dla nas nieosiągalną.
W wymienionym sklepie przy Żurawiej bywałam w społecznej kolejce po zakup lodówki w roku 1981. Codziennie trzeba było przyjeżdżać i zaznaczać swoją obecność. Gdy nadszedł wreszcie transport lodówek i kierownik sklepu chciał mnie z kolejki wykolegować, dając sprzęt komuś innemu, zagroziłam, że go opiszę. Zdarzyło mi się to raz w życiu! Upragnioną lodówkę odebrałam. Obsługiwanie małych dzieci bez lodówki było upiorne, zwłaszcza że oboje pracowaliśmy, wrzesień był upalny, a bez zapasów, czynionych cudem, można było nie przeżyć! Ta lodówka to był zdaje się „Mińsk”, produkcji radzieckiej, jak wymieniony robot kuchenny. Gdyby ktoś wtedy nagrał moją rozmowę z kierownikiem sklepu… Co cóż. Nie było dyktafonów, a nawet gdyby były, trzeba by je wystać w kolejce…
A oto, jak radośnie w tym samym roku opisywano cytryny. Zapewnienie, że ich nie zabraknie, było chyba jednak na wyrost. Cytryn brakowało przez cały czas PRL-u. I to wcale nie dlatego, że ludzie kupowali ich po 2–3 kilogramy i sami byli sobie winni! Na produkty spożywcze państwu wciąż brakowało cennych dewiz. Budowano fabryki kosztem konsumpcji.
Cytryny znalazły się nawet w przeboju śpiewanym w tych samych czasach przez wówczas bardzo popularnego Bogdana Łazukę:
Ja nie jestem Philip Clay,
ja nie jestem Doris Day,
ja nie jestem także Frank Sinatra.
Nie gram nigdy głównych ról,
nie mam krewnych w Liverpool,
za granicą bywam w czeskich Tatrach.
Parę osób dobrze znam,
garnitury – owszem, mam,
czasem forsy zbraknie do pierwszego.
No i dobrze jest jak jest,
Bohdan śpiewa, ma ten gest.
Bohdan! Bohdan!
– Słucham!
– Trzymaj się!
– To nie takie proste.
Żona krzyczy: Boguś, wstań!
Ależ z ciebie, Boguś, drań,
rusz się, Bohdan, w sklepie są cytryny!
Przy okazji kwiaty kup,
pięć lat temu był nasz ślub.
Zapomniałeś? Nie rób głupiej miny.
Zapomniałem, tyle lat,
racja, dzieci – żywy fakt,
zatem idę, żono ukochana.
No i dobrze jest jak jest,
człowiek wyszedł, ma ten gest.
Bohdan! Bohdan!
– Słucham!
– Trzymaj się!
– To nie takie proste.
Proste nie jest i dziś. Życie. Choć może prostsze niż wtedy? Co młodzieży poddaję pod rozwagę.