Zawsze mnie intrygował ten przepis i mimo że czasu mi dramatycznie brakuje, skorzystałam z niego przy gotowaniu obiadu. Na stół wjechały więc opisane przez Marię Monatową (podaję w zgodzie z jej pisownią)
Kartofle „à la Maître d’hôtel”
Łyżkę młodego masła rozetrzeć z pół łyżką mąki, rozprowadzić słodką śmietanką, wsypać trochę zielonej usiekanej pietruszki i trochę soli. Włożyć w ten sos pół litra pokrajanych w kostkę lub wydrążonych małych ugotowanych kartofli, zagotować raz jeden i natychmiast podawać do sztuki mięsa lub ryb gotowanych z wody.
Masło młode oznacza tylko tyle, że nie jest solone. Dawniej, aby je przechować, konserwowano właśnie solą. Nasze ziemniaki pokroiłam w kostkę (brak czasu), ale wydrążone małą łyżeczką kuleczki dopiero pięknie by wyglądały. A tak, były tylko smaczne. Bardzo smaczne.
Jak i niegdysiejsza zmora niektórych z dzieciństwa, czyli marchewka. Tym razem w wersji:
Surówka z marchewki po mojemu
surowa, obrana marchew
jabłko
łyżka chrzanu
listki świeżej mięty
oliwa lub olej słonecznikowy
sól, pieprz
ew. trochę cukru
Marchew zetrzeć na tarce jak lubimy – na drobnej lub grubszej. Zetrzeć jabłko wraz ze skórką (ale bez „ogryzka”, uczenie: gniazda nasiennego). Kto lubi, dodaje łyżkę (lub mniej) chrzanu. Warzywa wymieszać z olejem lub oliwą i przyprawić do smaku. Przed podaniem wmieszać posiekane listki mięty i posypać nimi surówkę z wierzchu.
I tak zmora z dzieciństwa może się zmienić w pychotę wieku dojrzałego. Surówka ma kolor, a dzięki dodatkowi mięty – charakter. Pasuje do wszystkiego! Może nawet dzieciaki ją zjedzą z apetytem?