Idzie o faszyzm włoski, kawę espresso i tartę z jabłkami po mojemu. Początek będzie historyczno-gospodarczy. W łódzkim przedwojennym dzienniku pt. „Ilustrowana Republika” z czerwca roku 1939 znalazłam bardzo ciekawy artykuł opisujący Włochy Mussoliniego. Ponieważ o temat włoski niedawno zatrąciłam, przeczytałam go z uwagą. Zawiera spostrzeżenia głębsze niż przytaczane niedawno kulinarne impresje Pani Elżbiety z „Bluszczu”.
Ale najpierw słowo o łódzkim piśmie. Ukazywało się w latach 1923–1939; początkowo jako „Republika”. Było gwiazdą pierwszej wielkości łódzkiego koncernu wydawniczego, miało wielki jak na owe czasy nakład 20–30 tysięcy egzemplarzy. Koncern był finansowany przez łódzki przemysł włókienniczy.
Takie kontakty gospodarki z prasą nie były wówczas czymś niespotykanym. Wydawcą pisma był Maurycy Poznański, niekiedy pisał do niego analizy i poważniejsze teksty. Ten, który przytoczę, jest sygnowany skrótem Mar., ale jednak nie pisał go chyba sam prezes wielkiej łódzkiej spółki bawełnianej. Chociaż, kto wie. Napisany jest sprawnie, ładnym językiem (jak zwykle przytaczam bez uwspółcześniania); zwracam uwagę, ze narodowości pisane są w nim już z dużej litery.
Dodam jeszcze, że redaktorem naczelnym „Ilustrowanej Republiki” był Marian Nusbaum-Ołtaszewski (zginął w getcie wileńskim), współpracowała z nim plejada łódzkich dziennikarzy. Od przewrotu majowego była postrzegana jako pismo sprzyjające rządowi. „Republikę”, mimo że uważaną za pismo „żydowskie”, czytano na obszarze całego kraju, także na terenach tradycyjnie endeckich, np. w Wielkopolsce. Mimo że żerowała na sensacjach, uważano ją za pismo popularne, ale solidne.
Miała nie tylko własną poligrafię (grupa wydawała nie tylko mutacje tej gazety, ale i liczne dodatki do niej, i inne tytuły, np. łódzkiego „ekspresiaka”), ale też własnych korespondentów zagranicznych. Może ten z Rzymu był autorem poniższej relacji, znamiennej dla stosunków w Europie chorej na totalitaryzm. Konkluzja kończąca artykuł jest bardzo trafna. Autor jednak nie mógł przewidzieć, jak tragicznie – dla Europy, Polski, Łodzi, gazety, dla której pisał i związanych z nią ludzi – skończą się te totalitarne „sny o potędze”. Niech przemówi tekst o włoskiej kawie, z 4 czerwca 1939:

Pewien kupiec, który w sprawach handlowych zwiedził ostatnio Włochy, opowiada:
– Byłem w Rzymie, we Florencji i w Wenecji. Wszędzie, wstępując do kawiarni, prosiłem o „pół czarnej”, do której jestem przyzwyczajony, a która specjalnie smakowała mi zawsze we Włoszech, gdyż włoska kawa jest znana na całym świecie… Wszędzie jednak, spotykałem się z odmowna odpowiedzią:
– Kawy nie mamy, proszę pana…
W jednej kawiarni spełniono moją prośbę. Podano mi kawę. Po dwóch łyżeczkach musiałem z niej zrezygnować. Kelner nie zdziwił się wcale.
– Powiem panu prawdę — rzekł mi w zaufaniu. – To nie jest kawa… To jest palony jęczmień z cykorią…
– A co się stało z waszą słynną kawą?… – pytam zdumiony. – Gdzie się podziała?…
– Nie ma jej… Znikła… z powodów polityczno-gospodarczych…
– Cóż to za powody polityczno-gospodarcze pozbawiły was wspaniałej kawy?
Kelner wzruszył ramionami. Zrozumiałem. We Włoszech nie wolno dużo mówić na te tematy. Ale przypadkiem dowiedziałem się prawdy. Z dalszych rozmów ze znajomymi wyświetliłem tę dziwaczną, lecz jakże charakterystyczną dla stosunków w państwach totalistycznych, tajemnicę włoskiej kawy…
*
Japończycy twierdzą o sobie, że drogą głodowania osiągnęli swą „mocarstwowość”. Jeśli uprzytomnimy sobie, że czteroosobowa rodzina robotnicza w Japonii wydaje dziennie na wyżywienie nie więcej ponad jedną złotówkę, że wedle „Japan Times” większość chłopów japońskich nie może zebrać ze swych pól tyle ryżu, aby starczyło przynajmniej na trzymiesięczne własne wyżywienie, że wreszcie konsumpcja tłuszczu na jedną głowę rocznie w Japonii wynosi zaledwie półtora kilograma, jeśli to wszystko weźmiemy pod uwagę, to każdy przyzna, że taka mocarstwowość musi budzić zastrzeżenia.
Europejczykom nie może imponować ta wielkość, opierająca się na głodzie i nędzy szerokich mas. W Europie nie wyobrażano sobie potęgi państwowej bez dobrobytu materialnego wszystkich obywateli.
Wysunięte ostatnio hasło „zamiast masła – armaty” wskazuje, że metody japońskie przenikają ostatnio również do państw europejskich rządzonych przez dyktatorów. Skutki tych metod nie dają na siebie długo czekać: – oto w państwach tych daje się we znaki brak pewnych artykułów spożywczych. Jako przykład można przytoczyć chroniczny brak tłuszczów w Niemczech i ostatnio „kryzys kawowy” we Włoszech.
Nie bacząc na to, że w Abisynii rośnie najlepszy gatunek kawy, w 1938 r. Włochy importowały z zagranicy 97 procent importowanej kawy. Chodzi o to, że drogą abisyńską kawę sprzedawano za gotówkę, a dla ludności włoskiej sprowadzano gorsze gatunki kawy, przeważnie brazylijskiej, której koszta pokrywano drogą rekompensacyjną, eksportując odpowiednie towary włoskie. Na import kawy Włochy asygnowały rocznie zależnie od wysokości cen 150—200 milionów lirów. Większa część sumy szła do Brazylii, reszta do innych państw południowo-amerykańskich i do Indyj Holenderskich.
Z Brazylią Włochów od dawna łączyły żywe kontakty handlowe. Sprzyjał tym stosunkom fakt przebywania w Brazylii blisko 2 milionów Włochów, obywateli brazylijskich. Zdawałoby się, że w tych warunkach o braku kawy w kawiarniach rzymskich nie może być mowy. W dodatku należy podkreślić, że niedawno w celu uregulowania cen Brazylia potopiła w morzu ogromną liczbę worków z kawą. Mimo to od kilku miesięcy Włochy pozbawione są zupełnie kawy, jakkolwiek najbardziej wierny faszysta nie może sobie wyobrazić śniadania bez tradycyjnej szklanki „espresso”.
Przyczyna tego kryzysu kawowego tkwi w raptownej zmianie płatniczego i bilansu włosko-brazylijskiego na niekorzyść Włoch. Dotychczas Włochy pokrywały ten niedobór pieniędzmi Włochów, mieszkających w Brazylii, a którzy chętnie lokowali swe kapitały w bankach rzymskich. Od pewnego jednak czasu brazylijscy Włosi, zaniepokojeni polityką osi, wstrzymują się od wysyłania pieniędzy do Rzymu. […] Aby więc pokryć ten niedobór, Włosi musieli zwiększyć swój eksport, lub wyrównać różnicę gotówką. Ani jedno, ani drugie w obecnych włoskich nie jest możliwe. Brazylia nie ma zapotrzebowania na większą ilość towarów włoskich, a Włosi twierdzą, że gotówka jest im potrzebna na cele ważniejsze niż kawa…
Kryzys kawowy tłumaczy się jeszcze jednym bardzo charakterystycznym przyczynkiem. Import kawy znajdował się w ręku firm genueńskich i triesteńskich, które posiadały rozgałęzione stosunki handlowe z Brazylią. Były to znane firmy, cieszące się jak najlepszą opinią, ale miały one jedną niewybaczalną wadę, a mianowicie: nie były stuprocentowo aryjskie i dlatego musiały się zlikwidować. Rasowa legitymacja nowych importerów okazała się prawdopodobnie nie wystarczającą kwalifikacją zawodową, albowiem z chwilą gdy przeszedł w nowe ręce, kawa stała się od razu artykułem deficytowym…
Oczywiście, że można żyć bez kawy. Można ją nawet zastąpić jęczmieniem i cykorią. W tym wypadku na uwagę zasługują nie materialne, lecz psychologiczne, skutki. Dziś armaty zamiast masła, jutro – zamiast kawy, pojutrze zamiast chleba. to dlaczego włoski kryzys kawowy jest wskaźnikiem nienormalnej i niebezpiecznej sytuacji gospodarczej w państwach totalnych.
Tym, którzy uważają, że Włosi nie muszą ię tłumaczyć z antysemityzmu swojego faszyzmu, zwracam uwagę na wzmiankę o firmach niearyjskich (ta terminologia!). No i na pozostające w tle niemieckie braki „w tłuszczach” i nędzę japońską. Czy te niedobory rynkowe nie kojarzą się nam jakoś z PRL-em? Przypomnijmy sobie. Kawę też nie zawsze wtedy szło dostać… To przestroga i dla tych z nas, którzy uważają, że państwo odpowiada za wszystko i wszystko ma nam urządzać.
Jak kawa, choćby tak gorzka, jak ta zaprawiona faszyzmem i wspomnieniami, to i ciasto. Wczoraj pisałam o placku z jabłkami lub śliwkami. Dzisiaj więc

Tarta jabłkowa po mojemu
kruche ciasto
3 jabłka zielone Golden Delicious
lekki syrop z wody, cukru i skórki cytrynowej
gęsty dżem jeżynowy lub z czarnej porzeczki
ciemny cukier z trzciny
Nie opisuję, jak przygotować kruche ciasto, bo takie przepisy można znaleźć. Ja sporządzam je „na oko”, z pół kostki masła, 2 żółtek, cukru pudru, szczypty soli zagniecionych z odpowiednią ilością mąki. Gdy mąki się sypnie za dużo, dolewam nieco śmietany lub nawet zimnej wody. Ciasto ma być elastyczne, dość twarde, zwarte i lśniące. Na podpieczony spód (20 minut w 180 st. C), nakładam warstwę przetworu z owoców, musi być gęsty, nie wodnisty. Na tym układam pokrojone w półplasterki jabłka, krótko obgotowane w lekkim syropie (aby nie zmiękły; obgotowanie ma zapobiec ciemnieniu). Zapiekam jeszcze raz, posypane cukrem. Cukier przed samym podaniem można skarmelizować opalarką. Stylowe jest posypanie jabłek migdałami, ale akurat ich nie miałam. Placek podajemy na ciepło, oczywiście do kawy. Można jeść sam, ale świetny jest z kulką waniliowych lodów.