Trzy obiady szybkie, proste, bezpretensjonalne

dnia

Gdy oglądam programy kulinarne, przeglądam blogi i obficie wydawane książki o gotowaniu, odnoszę wrażenie, że często, a niekiedy przede wszystkim, przedstawiają dania wymyślne, ciekawe, ale takie, do których trzeba specjalnie kupować cały zestaw składników. A przecież na co dzień gotujemy i jemy inaczej. Nie mówię przy tym o tych, dla których podstawą pożywienia są dania gotowe – chłodzone, mrożone, do mikrofalówek – lub obiady dostarczane do domu. Myślę o tych, którzy jednak gotują. I to codziennie, bo przecież każda rodzina, nawet najmniejsza, czyli jedno- lub dwuosobowa, tego wymaga!

Zwykle to rutyna, często nuda lub męczący obowiązek. To błąd. Wystarczy zmienić nastawienie, nie przejmować się wymyślnymi daniami (wiem, wiem, ja czasem też takie pokazuję!), aby polubić ten mozół, zamienić go w rodzaj gry, wysilić wyobraźnię, aby z produktów, o które łatwo lub ma się w domu, komponować obiady, w których – i przy ich przyrządzaniu, i potem, przy jedzeniu – znajdziemy relaks i przyjemność. Naprawdę, to możliwe.

Dziś przedstawię trzy propozycje bezpretensjonalnych posiłków, które można podawać w różnych wariantach, stosowanie do zawartości lodówki i kuchennych szafek. Dwie można przyszykować wcześniej, nawet poprzedniego dnia, wstawić do lodówki, a potem już tylko odgrzać w piekarniku. Trzecią przyrządzimy w kwadrans, a nawet szybciej, bo w zasadzie tylko tyle czasu, ile zabierze ugotowanie makaronu. Od tego błyskawicznego obiadu zacznę.

 

Spaghetti z łososiem i oliwkami po mojemu

makaron spaghetti

łosoś wędzony

oliwki czarne bez pestek

ser włoskie (parmezan lub grana padano) w kawałku

oliwa extra vergine

świeża bazylia

sól, czarny pieprz z młynka

Makaron ugotować w osolonej wodzie, jak podano na opakowaniu (zwykle 7–9 minut). Łososia rozdzielić na cząstki, oliwki odcedzić z zalewy, ser częściowo zetrzeć na grubej tarce, częściowo zestrugać w płatki. Makaron po ugotowaniu skropić oliwą, na wierzchu rozłożyć paski łososia, oliwki, ser. Jeszcze raz skropić oliwą, przybrać rozerwanymi listkami bazylii, posypać pieprzem z młynka.

Proste? Bardzo. Smaczne? Też. I w dodatku do przyrządzenia w różnych wariantach. Zamiast łososia można wziąć inną wędzoną rybę lub wędlinę: szynkę, kiełbasy obsuszone bardzo cienko pokrojone, nawet plasterki parówek (ale nigdy tych najtańszych). Ser można zastąpić każdym innym startym serem, zupełnie nową jakość otrzymamy biorąc ser pleśniowy typu bleu (z przerostem błękitnej pleśni). Zamiast bazylii można zastosować natkę. Lub inne świeże zioła, np. oregano. A może kolendrę? Też przeniesie nas w inny wymiar. Oczywiście, i spaghetti można zastąpić innym makaronem. Ja lubię bucatini, długie jak spaghetti, ale cienkie rurki. Mogą być i tagliatelle, i papardelle,  a może któreś z makaronów krótkich? Choć te wolę podawać i jeść z sosami. Jak widać, wariantów jest wiele. Aha, można dodać lub podać zamiast oliwek pomidory czereśniowe lub paseczki papryki. I co tam wymyślimy, co nam będzie smakowało.

Drugą propozycją, tę, którą można przygotować nawet poprzedniego dnia, będzie zapiekanka. W dodatku można ją przyrządzić z resztek. Ugotowanych ziemniaków (muszą być jednak jędrne, nie rozgotowane) i podeschniętego żółtego sera (komu nigdy się nie zsechł?!). To proste danko można podawać samodzielnie lub jako dodatek np. do smażonej ryby. Przygotujemy je w kwadrans. Zapiekanie swoje zabierze. o czym warto pamiętać.

 

Zapiekanka z ziemniaków w jogurcie po mojemu

60–90 dag ziemniaków

2 szalotki

ząbek czosnku

jajko

jogurt grecki

100 ml mleka

100 ml białego wina wytrawnego lub wody

sól, pieprz biały z młynka

starty żółty ser (gouda, ementaler itp.) lub włoski

masło lub oliwa do wysmarowania formy

sypki pieprz z papryką

 

Ziemniaki obrać, pokroić w plasterki, obgotować 5 minut w osolonej wodzie, odcedzić, przestudzić. Szalotki pokroić w plasterki, obgotować w białym winie przez 5 minut, przestudzić. Jogurt trzepaczką ubić z jajkiem, dolać wino z szalotkami i mleko, posolić, popieprzyć. Ziemniaki włożyć do naczynia do zapiekania, natartego przekrojonym ząbkiem czosnku oraz masłem lub oliwą. Zalać je jogurtem z pozostałymi składnikami.

 

Wierzch zapiekanki obficie posypać serem. Rozłożyć kilka kawałeczków masła lub skropić oliwą. Posypać pieprzem z papryką.

 

Zapiekać 30–40 minut w 160 st. C. Gdyby ser zbyt się zrumienił, przykryć folią aluminiową lub pokrywką.

Gdy ktoś lubi mocniejsze smaki i pragnie zjeść pożywniej lub wykorzystać resztki wędlin, może do ziemniaków dodać kostki boczku lub szynki. Albo rybę wędzoną lub podsmażoną i podzieloną na cząstki. Do ziemniaków warto wmieszać posiekaną świeżą natkę lub koperek. A dodatek sera wcale nie jest konieczny. Kto go nie ma, niech zapieka same ziemniaki. Połowę czasu pod przykryciem, na koniec bez niego, aby wierzch lekko się zrumienił. Będzie w dodatku mniej kalorycznie.

Do trzeciego obiadu zużyjemy naleśniki. Gdy je smażę, zwykle jest ich tyle że kilka zostaje. Pozostają więc do zużycia jako resztki. Ale można i kupić naleśniki gotowe. Albo specjalnie kilka usmażyć. Moje naleśniki były z mąki pszennej wymieszanej z jaglaną. Teraz korzystam z tego, że na półkach stoją mąki żytnie, gryczane, lniane, orkiszowe, owsiane, nie wspominając o kukurydzianej lub ryżowej… Po prostu różne, a każdą warto przetestować.

 

Naleśniki zapiekane z parówkami po mojemu

naleśniki

parówki cielęce lub drobiowe

sałata rzymska

ketchup, słodki sos chili

masło do smarowania formy

biały sos (łyżka masła, łyżka mąki pszennej, 1/2–3/4 szklanki mleka, przyprawy)

żółty starty ser

 

Przyrządzić sos: zasmażyć masło z mąką, odstawić, po chwili rozprowadzić mlekiem, przyprawić solą, pieprzem i startą gałką muszkatołową lub sokiem z cytryny. Parówki obgotować przez 2–3 minuty, odcedzić. Sałatę pokroić w paski. Formę do zapiekania wysmarować masłem. W każdy naleśnik wkładać parówkę, sos lub ketchup, sałatę. Zwijać w rulony.

 

Zrolowane naleśniki układać w naczyniu do zapiekania. Polać sosem białym, wstążkami ketchupu lub sosu chili, polać sosem, posypać serem. Jeżeli pozostała parówka, pokroić ją w plasterki i rozłożyć na zapiekance.

 

Zapiekać 30–40 minut w 160 st. C.

Rzecz jasna, że i ta zapiekanka może mieć tysiące wariantów. Jak wyżej, zamiast parówki plasterki szynki lub wędzona ryba. A może miękki pasztet do smarowania naleśników? Sos biały nie jest niezbędny, ale bardzo smaczny. Zdaje się, że można kupić gotowy. Każde zioła będą smacznym dodatkiem i do zawinięcia w naleśniki, i do posypania po zapieczeniu. Itd., itp. Zawsze
smacznie i po domowemu. Z dużą szklanką mleka, jogurtem lub kefirem. Takie naleśniki trochę przypominają wrapy, toteż można je zapiekać i podawać każdy oddzielnie, zawinięty w pergamin lub folię, do jedzenia jak kanapki (wtedy bez białego sosu).

Do każdej z tych potraw pasuje sałata lub sałatka, np. z papryki, pomidorów, ogórków lub… kiszonej kapusty. Jak ją doprawić? Może, niecodziennie, oliwkami i papryką? W kuchni zawsze warto być pomysłowym.

Aby tradycji mojego bloga stało się zadość, uzupełnię zapis o rozważania gospodarskie Elżbiety Kiewnarskiej, czyli popularnej przed wojną Pani Elżbiety, o rozumnym gospodarowaniu. Kilka uwag, a zwłaszcza myśl przewodnią, możemy i my wziąć do siebie. Inne będą ciekawe historycznie. Tak gospodarowały (lub nie, jeśli gospodarne nie były!) nasze prababki. Jeżeli miały służbę, rzecz jasna. Tekst pochodzi z „Kuriera Warszawskiego”, z roku 1926. Pisownia z epoki. I realia. A także marny papier gazety.

 

Wszystkie prawie gospodarstwa w mieście żyją z dnia na dzień.

Nic nie pomagają nawoływania rozmaitych Instytucji, studiujących gospodarstwa domowe, do robienia większych zakupów odrazu, w imię oszczędności czasu i pieniędzy (mówię, oczywiście, o artykułach nie psujących się łatwo). Codziennie Jagusia lub Marysia oblegają od rana do wieczora sklepiki, biorąc pięć „deka” masła do bułeczki, dziesięć „deka” do pieczeni, ćwierć kilogr. cukru do kompotu lub sześć listków żelatyny na galaretę.

Co się przy tym sposobie robienia zakupów przepłaca za torebki z brudnych, zapisanych atramentem, lub zadrukowanych papierów klejone, co bywa skręcone przy pośpiesznej lub celowo nieuczciwej wadze, w chwilach kiedy nasze służące oddają się flirtom z ordynansem z przeciwka, który przyszedł po papierosy, lub dyskusji .polityczno-religijnej, togo najsumienniejszy statystyk obliczyć nie potrafi. Służące przeważnie lubią taki system, bo jest to pretekst wymykania się co chwila z domu, poflirtowania, podyskutowania, dowiedzenia się jakiejś sensacyjnej wiadomości.

I wszystko tak sobie z dnia na dzień idzie. Ale nagle wybucha strajk lub szerzy się wieść, że ma podobno wybuchnąć. Na to wiele nie trzeba: strajki „popierające” lub „protestujące” są przecież u nas na porządku dziennym.

Wtedy wszystko, co żyje, rzuca się robić zakupy, w pośpiechu kupując rzeczy absolutnie nieużyteczne, a przynajmniej zbędne, wszelkie musztardy i migdały, cykorje i t. p. Otóż racjonalnie zaopatrzone gospodarstwo nie powinno znać tych chwil paniki i ponosić tych, jednorazowych, nieraz bardzo dotkliwych wydatków.

Nie ma tu się co tłumaczyć brakiem miejsca. Najmniejsza szafa ścienna, szuflada komody, lub kosz podróżny wystarczą na przechowanie produktów, wystarczających na wyżywienie normalnej rodziny, składającej się z pięciu czy sześciu osób.

Nie można, oczywiście, obiecywać sobie że w tych warunkach będziemy mieli codzień pieczyste z zieloną sałatą, a nawet świeżą sztukę mięsa, ale możemy mieć wszelkie mączne dania i wszelkie jarzyny i owoce z konserwów, rozmaite potrawy z grzybów suszonych i strączkowych. Jeżeli będziemy trzymali zawsze w domu jakie pięć kilogr. mąki pszennej i odpowiednią ilość proszku do pieczenia ciast (są dobre wyroby krajowe), nie grozi nam pozostanie bez chleba i bułek (drożdże zwykle pierwsze giną z rynku podczas popłochu). Kilka kilogr. kaszy i makaronu, torebki suszonej włoszczyzny, wianek grzybów, kilogr. owoców suszonych, tyleż grochu i fasoli białej, pewien zapas nienaruszalny cukru, kawy, herbaty i kakao, spore pudełko biszkoptów krajowych, boczek wędzony i wędzona słonina, garnuszek solonego masła, pół kopy jaj i dziesiątek puszek konserwów jarzynowych, owocowych i rybnych, trzymane wciąż na pogotowiu, używane tylko z warunkiem zastąpienia ich natychmiast nowemi zapasami, dadzą każdej gospodyni spokój zupełny, że w razie jakichś zaburzeń niespodzianych, jej rodzina i domownicy przez tydzień lub dni dziesięć nie będą na głód narażeni. Wydatek jednorazowy nie będzie wcale zbyt duży, a w każdym razie będzie sowicie okupiony spokojem wewnętrznym pani domu.

Nasze realia są zupełnie inne, ale zapasy nadal warto w domu mieć. Już nie niepokoje społeczne (to był rok zamachu majowego!) i strajki, ale nagła choroba czy nawał pracy mogą nas pozbawić siły i czasu na robienie codziennie zakupów. Albo się zdarzy niehandlowa niedziela, a tu zapowiadają się goście! Z żelaznym zapasem zawsze będziemy bezpieczni i spokojni. Wystarczy tylko do niego sięgnąć i… uruchomić wyobraźnię.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s