„Gazeta Domowa”, ciekawy tygodnik wydawany przez Feliksa Fryzego (opisałam go na blogu), niestety ukazywał się tylko przez rok. Był to rok 1904. Dział porad kulinarnych prowadziła w nim Jadwiga Izdebska. Dzisiaj ta autorka książek kucharskich jest zapomniana, ale w swoim czasie cieszyła się pewną renomą. Wśród jej rad znalazłam dwa ciekawe przepisy dań, które z powodzeniem można wykonać i obecnie. Obiad z kurczaka oraz krem z owoców zestalony żelatyną – aż się proszą o obiad na niedzielę.
Wprawdzie, jak zobaczymy, Autorka proponuje na ten dzień obiad z sześciu dań, ale nasze apetyty takiego na pewno by nie zniosły. No i w upał też zjadać te kilka potraw mięsnych byłoby ciężko. Kto więc chce mieć – mimo upalnej pogody – obiad na ciepło, niech skorzysta z przepisu na potrawkę z faszerowanej kury, lub, w naszym przypadku, raczej z mniej tłustego i delikatniejszego kurczaka. Kurę trzeba gotować długo, gotowanie kurczaka, nawet tego z farszem, pójdzie szybko. Co do terminologii: potrawką nazywano mięso lub drób gotowane, podawane z sosem, najczęściej jakimś rodzajem sosu białego. W tych czasach, gdy obiad niedzielny miał dań co najmniej sześć, a skromny obiad codzienny składał się z czterech, potrawkę podawano po tzw. sztuce mięsa (z wołowiny), przed pieczystym. Stwierdzam z pełną odpowiedzialnością: dla normalnego człowieka o przeciętnym apetycie to musiały być straszne czasy. Natomiast były rajem dla obżartuchów. Nie dziwi przy tym, że ludzie żyli znacznie krócej niż dzisiaj. A ile jedzenia musiało się marnować! Pociesza jedno: resztki trafiały zapewne do służących i ich rodzin. Żywiły więc ludzi znacznie więcej niż liczyły sobie rodziny zamożne.
Ciekawy obiad, prawda? My, którzy nie mamy już licznej służby, która spożytkowałaby resztki, musimy jednak sami sobie z nimi radzić. Bo nie znosimy marnotrawstwa. W tradycji polskiej są obecne różne sposoby na wykorzystanie pozostałości z obiadu. Może nie z powodu szczególnego zmysłu oszczędności, ale z racji historycznych ciężkich doświadczeń. Zwłaszcza wiek XX, z dwiema wielkimi wojnami, a potem powojenne lata wydobywania się z wojennych zniszczeń i towarzyszącej nim nędzy, nauczył polskie domy nie marnować żywności. Dzisiaj dochodzą do tego względy ekologii: nie chcemy powiększać gór odpadków, szanujemy wszystko, co zostało wyprodukowane, kupione, ugotowane.
Z obiadu z kurą lub kurczakiem zwykle pozostają resztki. I to niezależnie od tego, czy nasz drób gotowaliśmy, czy piekliśmy. Resztki drobiu pozwalają wykorzystać na przykład galarety. Wyglądają efektownie, smakują doskonale, a w takie upały, jakie nam zapowiadają, spokojnie mogą stanowić danie obiadowe. Bo na szczęście w niedziele nie musimy podawać już dań sześciu!
Galaretka z kurczaka po mojemu
resztki kurczaka gotowanego lub pieczonego
serca z karczochów w puszce
kukurydza gotowana
marchewka i seler z rosołu
resztki rosołu z kurczaka lub bulion z kostki
żelatyna
czarny pieprz mielony, ew. sól
cytryna, zielenina
Resztki drobiu oddzielić od kostek, podzielić na małe kawałki. Marchewkę i seler pokroić w drobną kostkę. (Jeżeli nie został rosół lub korzystamy z kurczaka pieczonego, gotujemy z kostki bulion drobiowo-warzywny, a w nim co najmniej marchewkę). W rosole rozpuścić żelatynę, zgodnie z opisem na opakowaniu, dopieprzyć, ew. posolić.
Z kolby gotowanej kukurydzy zestrugać ziarna.
Serca karczocha odcedzamy z zalewy. W miseczkach układać je na spodzie, na nich kawałki kurczaka i pokrojoną marchewkę oraz seler, jeśli jest. Przykryć to wszystko ziarnami kukurydzy, zalać stygnącą galaretą.
Miseczki wstawić do lodówki na co najmniej dwie godziny. Podawać z zieleniną (natka, koperek, tymianek) i ćwiartkami cytryny. Kto chce, może je przybrać kleksem majonezu.
Gotowana kukurydza może także być resztkami z wczorajszego obiadu! Zestaw warzyw można dopasować do swoich możliwości, czyli np. nie dawać karczocha. Ale z nim – zrobiłam sobie zapas puszek z jego tzw. sercami – galaretka staje się daniem oryginalnym i wykwintnym.
Chcemy podać deser? Nie musi to być krem, na który przepis podaje wyżej pani Izdebska. Jest łatwy do przyrządzenia (dzisiaj nie musimy już niczego ubijać ręcznie), ale jeszcze prostsza będzie zwykła galaretka owocowa. Owoce (wiśnie lub ciemne czereśnie oczyszczone z pestek) gotujemy w syropie z ciemnego cukru z dodatkiem kawałka laseczki wanilii. Traktujemy je żelatyną zgodnie ze wskazówkami z opakowania. Zostawiamy do wystygnięcia i wstawiamy do lodówki. Podajemy z ubitą oddzielnie śmietaną z cukrem lub z deserem z torebki typu „Śnieżka”, który będzie lżejszy, bo przygotowany po prostu z mleka.
Zimne galaretki na gorące dni zawsze zdają egzamin. No a resztki wyglądają w nich jakby nimi nie były. Oczywiście, mogą to być pozostałości i z innego drobiu: z kaczki lub indyka. A do deseru można wziąć różne owoce sezonowe: maliny, porzeczki, agrest. Ich kwaskowość będzie znakomcie odświeżająca.