Robię przerwę w moich wspominkach z kuchni wakacyjnej – po to, aby podpowiedzieć, czym się ratować w upalne dni, które właśnie dotykają nas wszystkich. Skorzystajmy z porad narodów, które takie sensacje przeżywają co roku i to przez czas dłuższy niż my. U nas będzie to tylko kilka dni lata… Wykorzystajmy je z pożytkiem dla organizmu. A pożytkiem jest zawsze jedzenie warzyw. Poprawiają przemianę materii, a więc odtłuszczają nas i pozwalają zgubić parę… gramów, dostarczają witamin i mikroelementów. A teraz są i najzdrowsze, i smakują najbardziej.
Po przyjeździe z wakacji niełatwo wchodzi się w domowe tryby. Trzeba się rozpakować, uzupełnić zapasy, jakieś zaległości, no, wiadomo. A jeść trzeba. Idźmy więc na pobliski targ lub do warzywniaka i kupmy porcję sezonowych warzyw. Pomidory, papryka, cebula, czosnek, sałata, ogórki świeże lub małosolne (nie oparłam się i już je kiszę!), jakieś pęki zieleniny i świeżych ziół. Z nich przyrządzimy posiłek na tyle szybki, by nie zajmował nam czasu i nie zaprzątał głowy, a na tyle smaczny, aby pomógł nam pogodnie wejść w domowe obowiązki. Czy to możliwe? Tak. Zróbmy sałatkę. Aha, do warzyw dokupmy ser. No i pieczywo. Dodałam coś jeszcze: znalezioną w zamrażalniku porcyjkę krewetek. Ale ten dodatek nie jest niezbędny.
Sałatka szybka po mojemu
roszponka lub inna sałata
zielona papryka
bazylia
ser feta
ząbek czosnku
pieczywo pszenne na grzanki
oliwa
oregano suszone
kilka krewetek
sól morska, czarny pieprz z młynka
Roszponkę i bazylię umyć, osuszyć. Paprykę przekroić, oczyścić z błonek i pestek, pokroić w paski. Pieczywo pokroić na grzanki. Oliwę rozgrzać, włożyć ząbek czosnku, a gdy się zazłoci – wyjąć. Wsypać grzanki i oregano, mieszając podsmażyć. Odstawić do wystudzenia. Fetę pokroić w kostkę wielkości grzanek. Krewetki rozmrozić, zagotować w lekko osolonej wodzie, od razu odcedzić i ostudzić.
W salaterce układać na dnie paprykę, potem roszponkę, porwane listki bazylii. Dodać krewetki. Wszystko zasypać grzankami, razem z oliwą. Posolić, posypać pieprzem z młynka. Podawać od razu.
A może coś innego, troszkę bardziej pracochłonnego, a też orzeźwiającego? Pochodzi z Hiszpanii. Ma bogaty smak i jest wyjątkowo orzeźwiające. To coś to chłodnik hiszpański czyli gazpacho. Ma wiele odmian. W książce o kuchni Andaluzji jest ich osiem, a liczyłam tylko zupy o tej nazwie. Innych chłodników jest jeszcze więcej! No cóż, w klimacie wybrzeży Morza Śródziemnego trzeba się żywić tym, co pozwoli przetrwać największy skwar.
Tym razem przygotowałam gazpacho inne niż książkowe. Dopasowałam je do zawartości mojego zapasu warzyw. Ważne jedno: mają być warzywa. No, może jeszcze drugie: i dobra oliwa.
Gazpacho uproszczone po mojemu
papryki żółta i czerwona
2–4 łodygi selera naciowego
2 cebule słodkie
2 ząbki czosnku
2–4 pomidory świeże lub karton pomidorów krojonych
oliwa
gruba sól morska
czarny pieprz z młynka lub szczypta cayenne
Warzywa umyć, przygotować jak zwykle, pokroić w cząstki. Wrzucić do miksera paprykę, selery, cebulę i czosnek.
Zmiksować, dodając pomidory razem z sokiem. Gdyby warzywa były zbyt suche, można wlać nieco zimnej wody.
Nie przerywając miksowania dolewać oliwę.
Posolić i popieprzyć do smaku. Schłodzić w lodówce. Chłodnik podawać przybrany listkami selera.
Gazpacho można ucierać z dodatkiem miąższu pszennego chleba. Albo podawać je z grzankami usmażonymi jak te dodane do sałatki. Lecz pieczywo nie jest konieczne dla tych, którzy ograniczają węglowodany. Zresztą, bagietkę można podać oddzielnie, aby każdy ją łamał wedle potrzeby.
Jeszcze jedno: w tym chłodniku zabawnie wyglądają wrzucone przed podaniem kostki lodu. Zwłaszcza gdy podajemy go w wazie, glinianej misie lub garnku. Tak bowiem bezpretensjonalnie można podawać tę zupę o wiejskim rodowodzie. Bez ceremonii.
Na koniec ciekawe propozycje na upał pochodzące z wieku XIX. Spójrzmy, jakie nowoczesne! Pochodzą z ciekawego pisma, które ukazywało się przez pięć lat w Poznaniu. Redagowały je siostry Radońskie – Teofila i Teresa. Nauczycielki, pisarki, no i redaktorki. A na pewno kobiety pracujące, utrzymujące się same, prekursorki wielu pań ze zubożałego ziemiaństwa (ojciec był powstańcem z lat 1830 i 1848, finansowo wspierał powstanie styczniowe; majątek utracił), tworzące podwaliny polskiej inteligencji. „Inteligencji pracującej”, jak już przed wojną nazywała to pokolenie wspominana przez mnie wiele razy Elżbieta Kiewnarska.
„Dwutygodnik dla kobiet”, jak z podtytułu wynika, był pismem o zacięciu literackim. Ukazywało się w drukarni będącej poznańską kontynuacją słynnej drezdeńskiej drukarni Józefa I. Kraszewskiego. Kraszewskiego zmuszono, aby ją sprzedał z powodów politycznych. Odkupił ją Władysław Łebiński (1840–1907), powstaniec styczniowy, wielkopolski działacz na niwie oświaty i przemysłu, publicysta. Działał we Wrocławiu i Poznaniu, a więc w zaborze pruskim; nie uniknął brutalności zaborcy w więzieniu. Jak widać, kontynuował dzieło Kraszewskiego.
Pismo o ambicjach literackich nie stroniło także od szerzenia zasad higieny, a więc i… zdrowego odżywania. A jak ciekawe przepisy zamieszcza…
Pierwsza sałata to ni mniej, ni więcej gazpacho, prawda? Jeżeli dodamy do niego ocet, niech to będzie najlepszy ocet z wina; a może z sherry, czyli hiszpańskiego jerezu? Jeszcze jedno: w upały potrawy można solić nieco więcej niż zwykle, co, oczywiście, nie oznacza, że bez umiaru. Bez umiaru – no, prawie – można natomiast jeść warzywa. Jak miło się dowiedzieć, że propagowano tę wiedzę już w dziewiętnastowiecznym Poznaniu.