Przed I wojną światową, ok. roku 1910, we Lwowie ukazała się napisana przez panią Juliuszową Albinowską książka kucharska o daniach postnych i – szerzej – komponowaniu postnych posiłków. Autorka na imię miała Bronisława, ale zwyczajem wówczas dopuszczalnym podpisywała się imieniem męża. Był on wojskowym austriackim, za czas jakiś, już w wolnej Polsce, miał zostać generałem. W blogu nieco już o nim i o niej wspominałam.
W słowie wstępnym do książeczki wykłada, jak ważne są posty i jak bardzo polskie. To też cytowałam. Dzisiaj więc szczegółowe zasady przestrzegania postów podane przez autorkę „Oszczędnych obiadów postnych”.
Post ścisły (jejunium) polega na tem, by do sytości jeść tylko raz na dzień, a rano i wieczorem tylko połowę tego, co zwykle, więc wziąć tylko mały posiłek. W ścisły post należy się wstrzymać od mięsa i nabiału. Do zachowania ścisłego postu obowiązani są wszyscy, którzy przekroczyli 21 rok życia, a nie liczą 60 lat. Wolni od tego postu są ciężko pracujący, czy fizycznie, czy umysłowo. Do abstynencyi, t. j. wstrzymania się od mięsa, obowiązani są wszyscy bez względu na wiek, prócz chorych.
Post t. zw. wielki trwa od środy popielcowej do wielkiej soboty włącznie, stąd nazwa czterdziestodniowy.
Suchedni kwartalne wypadają we środy, piątki i soboty. Te oznaczone są krzyżykiem w kalendarzu i ogłaszane z ambony.
Na mocy szczególnej dyspenzy Ojca św. wolno używać nabiału i krasić potrawy smalcem we wszystkie dni, a mięso wolno jeść w południe i na wieczór we wszystkie dni prócz piątku i środy w suchedni.
Ryb wraz z mięsem w dni postu jeść nie wolno (jako zbytek), nawet w niedziele wielkiego postu. Wolno jednak w dni postne jeść mięso w południe, a rybę na wieczór, lub przeciwnie.
Z upoważnienie Stolicy Apostolskiej udzielają biskupi swoim wiernym licznych dyspenz od surowych postanowień o wykonaniu postów. Dyspenzy te ogłasza się z ambon i wyjaśnień udzieli życzliwie każdy duszpasterz. Pominąwszy specyalne dyspenzy, których udzielają pojedynczym wiernym z ramienia biskupiego proboszczowie, administratorowie parafii, wikariusze i spowiednicy, brzmią ogólne dyspenzy, więc całemu ogółowi wiernych przysługują następujące ulgi: wolno jeść mięso dowolnie i w wielkim poście:
1. W niedzielę, ile razy kto zechce,
2. w poniedziałki, wtorki i czwartki postu wielkiego tylko na obiad, względnie raz do sytości.
Okraszać potrawy smalcem lub tańszą omastą wolno, z wyjątkiem środy popielcowej i Wielkiego Piątku, zawsze uboższym osobom.
Z dalszych dyspenz korzystają też wojskowi, niektóre zakłady i ciężko pracujący.
Jak te prawidła przekładały się na menu rzeczywistych obiadów? Oto jakie obiady z dań postnych pani Albinowska układała w kwietniu:
1. Zacierka z masłem. Ryba po żydowsku. Jaja w sosie. Jabłka w kruchem cieście.
2. Kleik. Ryba ze szafranem. Kartofle z grzybami. Omlet.
3. Zupa z kwasku lub szczawiu. Szczupak na biało. Kotlety z soczewicy. Legumina grysikowa z czekoladą.
4. Zupa francuska. Sandacz, szczupak, albo karp z maślanym sosem. Jaja wypiekane. Pierogi z kwaśną kapustą.
5. 28. Zupa grochowa z grzankami. Kapusta włoska. Legumina z ryżu.
6. Zupa kartoflana. Jaja faszerowane. Pierogi leniwe bez sera.
7. Zupa z tartem ciastem. Paszteciki postne z jajecznicą. Budyń z bułki.
Mam wrażenie, że nasze pojęcie jedzenia do syta, dla przestrzegania postów ważne, różni się od tego sprzed I wojny światowej… W tym sensie chyba pościmy solenniej.
Nie wiem, jak autorka kuchni postnej oceniałaby moją obiadową szybką zapiekankę, a raczej – rodzaj tarty. Musiałam się śpieszyć, obiad przygotowałam w kwadrans, no, minut dwadzieścia (bez zapiekania w piekarniku). Zastosowałam składniki gotowe: schłodzone ciasto francuskie oraz mrożone owoce morza.
Specjały trzymane w lodówce czy zamrażalniku (nie przechowywać za długo!) pozwolą w mig przygotować posiłek, gdy zmachani dotrzemy do domu albo gdy odwiedzi nas niespodziewany gość, którego zechcemy przyjąć obiadem lub kolacją. Oto, co można podać, gdy „niczego nie ma w domu”. To „niczego” oznacza gotowy obiad. Bo zakładam, że mamy jego składniki: obok gotowego ciasta – owoce morza, cebulę, czosnek, zioła. I ser do starcia. Zapasik włoskiego sera staram się także mieć w lodówce jako zapas żelazny. Warto.
Tarta z owocami morza po mojemu
schłodzone ciasto francuskie
cebula
2 szalotki
czosnek
świeży tymianek i koperek
płatki soli z papryką chipotle
papryka wędzona
oliwa
starty ser parmezan lub pecorino
Ciasto rozłożyć na blaszce, podpiec w 200 st. C przez 15 minut (chyba że przepis na opakowaniu mówi inaczej). W tym czasie przygotować owoce morza. Zamrożone rozmrozić w kuchence mikrofalowej lub przelać na sitku wrzącą wodą. Odsączyć. Na patelni rozgrzać oliwę, wrzucić posiekane cebulę i szalotki. Gdy staną się szkliste, dołożyć owoce morza, a po chwili tymianek. Posolić. Podsmażyć mieszając.
Gdyby owoce morza puściły sok, odcedzić je. Rozłożyć na podpieczonym cieście. Posypać papryką wędzoną i koperkiem oraz startym serem. W piekarniku trzymać jeszcze przez kwadrans lub do czasu, aż ciasto się w pełni wypiecze.
Do takiej zapiekanki aż się prosi o schłodzone różowe wino. Ale kto postu przestrzega, ten go sobie odmówi.
Oczywiście, ciasto do zapiekanki może być inne: kruche lub drożdżowe, jak na pizzę lub focaccię. Zamiast tymianku i koperku może być bazylia lub choć tylko natka pietruszki. Zamiast owoców morza można wziąć tuńczyka z puszki, aby tylko był dobrze odsączony. Albo zblanszowane brokuły. I tak dalej, zgodnie z naszymi zapasami. Bo coś w domu „na czarną godzinę” warto trzymać. A tarta to dobra potrawa dla gotujących z wyobraźnią.