Katar ma to do siebie, że, jak wiadomo, leczony trwa tydzień, a nieleczony – siedem dni. A jeść coś trzeba. Choćby apetyt odpłynął. My możemy sobie pozwolić na małą głodówkę, ale dzieci jednak warto karmić. A prawie wszystkie dzieci lubią kotlety mielone.

Usmażmy więc małe, okrągłe kotleciki. Ciekawsze w smaku za sprawą dodanych do mięsa sardeli. Sardeli czyli anchois (anchovis, acciuga). Te małe rybki konserwuje się zwykle w oliwie jako koreczki lub fileciki. Pikantnie przyprawione są cenionymi zakąskami i składnikami sałatek, kanapek, sosów. Znane są we Francji i w Hiszpanii. Dodaje się je niekiedy do potraw mięsnych, np. z mdłej cielęciny. Wyrabia się z nich także gotowe pasty. I taką pastę sardelową ostatnio kupiłam. Zwykle dodaje się ją do sosu, ale nie tylko.
Ale poczytajmy jeszcze trochę o sardelach. Słynne są francuskie anchois de Colliure. (Pomarzyć można: kłania się urlop, pojedźmy po sardele!). Są to filety z sardeli, poławianych w Morzu Śródziemnym, w miejscowości mieszczącej się poniżej Perpignan. Są ręcznie czyszczone i umieszczane w słoiczkach. Sposób ich konserwowania podobno znali już starożytni. Są filetowane i przesypywane warstwami grubej soli, a następnie trzymane w beczkach przez trzy miesiące. To nadaje im wyrazisty smak. Wpisano je do europejskiego rejestru produktów chronionych ze względu na położenie geograficzne.
Bo sardele znali już starożytni, te rybki były prawdopodobnie składnikiem słynnych fermentowanych sosów rzymskich. Najsłynniejszy to garum (z grecka) czyli liquamen – sos ze sfermentowanych ryb, dodawany powszechnie do potraw. Przypomina dalekowschodnie sosy rybne, np. wietnamski nuoc mam czy tajski nam pla. Te sosy pachną ohydnie, co tu kryć, ale potrawom przydają nieoczekiwanego smaku. Liquamen robiono z ryb (sardele, barweny, szproty) układanych warstwami i solonych, a potem trzymanych na słońcu. Fermentowały na ów sos. Liquamen miało wiele odmian: oenogarum – z domieszką wina, oxygarum – pikantny, hydrogarum – sos łagodny. Seneka marudził, zapytując retorycznie: „Czy wątpisz, że ów używany przez współbiesiadników ostry sos garum, spala słonością twoje trzewia?”. Spalał, może spalał, ale Rzymianie i tak go uwielbiali.
Sięgnijmy i my po sardele. Przy okazji wyrabiania banalnych kotletów mielonych. Po prostu wyciśniętą porcję pasty dodajmy od masy mięsnej. Ile? Do smaku. Przy katarze więcej, aby coś poczuć. Zaręczam przy tym, że kotlety nie będą miały rybiego posmaku. Tylko zyskają na wyrazistości. Pasta sardelowa jest słona, oszczędnie więc z soleniem. Masę wyrabiamy z namoczoną pszenną bułką i jajkiem, a najlepiej tylko z żółtkiem – jednym lub dwoma. Dodajemy porcję witamin w postaci posiekanej zielonej natki. A może i innych ziół? Smażymy okrągłe, lekko spłaszczone kotleciki w rozgrzanym oleju.

Proponuję podać do nich coś także wyrazistego w smaku i witaminowego: surówkę z kapusty kiszonej. Kapustę próbujemy, jeżeli za kwaśna, trzeba ją (niestety) wypłukać. Do niej wetrzeć marchewkę. Przyprawić dobrym olejem lub oliwą, wymieszać. Do smaku dosłodzić (kto lubi), popieprzyć. A na końcu: dodać garść suszonych żurawin. Są bakteriobójcze, wspomogą więc naszą walkę z katarem.