… z gruszką. Czy taki być może? Czemu nie! Przypomina nam inne danko, bardzo polskie. Znamy przecież dobrze śledzia w śmietanie, którego uczcił wzmianką sam Mistrz Wojciech Młynarski w piosence na nasze czasy:
Oto jest koncept proszę publiki
Godzien szczególnych braw
Jeszcze na szczęście prócz polityki
Jest kilka innych spraw
Jest jeszcze panna Hela
Co ślicznym oczkiem strzela
Saksofon na dansingu
I z kumplem śpiew przy winku
Wiosenne gwiazd obroty
Księżyc bezczelnie złoty
Poety świt mazurski
I koncert brandenburski
Więc ty się nie strosz jak niedźwiedź dziki
Że Sejm głosował źle
Odpoczywając od polityki
Przypomnij sobie że
Jest jeszcze śledź w śmietanie
Metafizyczne danie
I jabłoń w twym ogródku
Sadzona w chwili smutku
Są spacery nad rzeką
Wiosenny chór słowików
A jabłoń w twym ogrodzie
Lekko przetrzyma polityków.
Ten w śmietanie ma być metafizyczny. A ten z jogurtu? Moim zdaniem, również. Zwłaszcza dla tych, którzy lubią nieco mniej ortodoksyjną kuchnię. Taką z pomysłami. Z mieszaniem smaków. Jabłko do śledzi i tych w śmietanie, i tych w oleju się, owszem, w polskiej kuchni dodaje. Ale gruszkę? Spróbowałam i nie żałowałam. Metafizyka. A nawet „angelologia i dal”. W dodatku sporządzona małym nakładem środków i sił.
Śledzie z gruszką w jogurcie po mojemu
6–8 filetów śledzi
mleko do odsolenia
jogurt naturalny
2 szalotki lub małe cebulki
2 gruszki
sól, pieprz
1/2 łyżeczki cukru pudru
Śledzie moczyć w mleku, aż staną się tak słone jak lubimy. Pokroić na zgrabne porcyjki na jeden kęs. Cebulki lub szalotki bardzo drobno pokroić. Zblanszować, czyli przez kilka sekund obgotować we wrzącej wodzie. Odcedzić, przestudzić. Gruszki oczyścić z gniazd nasiennych i skóry, miąższ pokroić w kostkę nieco większą niż cebulki.
Z jogurtu, cebulek i gruszek sporządzić dość gęstą zalewę. Do smaku osolić, przełamać smak cukrem pudrem.
Tym gęstym sosem pokryć śledzie. Podawać po godzinie lub następnego dnia do gotowanych ziemniaków lub chleba razowego. Przed podaniem posypać pieprzem z młynka.
To chyba w wieku XIX śledzie stały się królami postu. A że poszczono solenniej niż dzisiaj, sprowadzano i kupowano ich dużo. Oczywiście, były różne ich gatunki. W określonych porach roku w prasie pojawiały się reklamy sklepów śledzie oferujących. Jak ta z roku 1887:
Liczba śledziowych smakołyków może i nam zaimponować. A gdybym ją widziała sto lat po ukazaniu się, czyli w roku 1987, chyba bym nie uwierzyła, że to się jeszcze może wrócić…
Śledziami w okresach postu nie tylko handlowano, wiele o nich także pisano. Dowodem opowiastka z tą rynka w roli głównej. Zamieścił ją nieoceniony „Kurier Warszawski” w roku 1889.
Głośny poeta szwedzki, Bellman, jak mu się to często przytrafia, przebaraszkowawszy noc całą, wczesnym rankiem zjawił się w pewnej restauracji w Sztokholmie, żądając śledziowej sałaty (środek to, wedle Belłmana, najlepszy na „katzenjammer”). Sałaty jednak o tej porze nie było gotowej i już poeta oburzony zabierał się do odwrotu, gdy pewien jegomość, siedzący opodal, zbliżył się do niego, a wyjmując z kieszeni paczkę, owiniętą papierem, rzekł: „Pan życzy sobie śledziowej sałaty? Służę panu – tu rozwinął papier – noszę ją zawsze przy sobie.”
Zachwycony genialnym zwyczajem, rzucił się Bellman na szyję nieznajomemu, który, jak się pokazało, był poetą także, a nazywał się Karell. Obydwóch wieszczów śledziowa sałata połączyła w następstwie więzami serdecznej przyjaźni.
Czy istotnie śledzie mogą być lekiem na kaca? Może tak, sponiewieranemu organizmowi dostarczą porcji soli mineralnych. Zresztą poeci pewnie to sprawdzili nie jeden raz.
A to skoro o poezji mowa, zakończę wpis tak, jak zaczęłam, wierszem. No, może wierszykiem. Ma się rozumieć, że o śledziach. Pochodzi z roku 1888. Pisownia oryginału.
Witaj, o wymoknięty!
Podczas zapustnych gorączek
Twe miejsce zajmował pączek,
Pączek nadęty;
Dziś jego potęga złamana,
I na Wzgardzonym grobie
Lud uznał w tobie
Pana.
Lekki, jak żokej,
wysmukły, jak dendy,
Z lisią zwinnością przeciskasz się wszędy…
Błyszczysz na stole bogacza,
I gdzie głód przeistacza
Kartofle w ananasy;
Pełen ferworu i zamorskiej krasy
Na staromiejskim rozpierasz się rynku,
U korzennika i w szynku.
Trzeźwych jesteś przysmakiem, pijanych marzeniem,
Podnietą i pocieszeniem!
Jakżeś piękny, gdy
octu krzepkiego kazkada
Kruchość ci nada,
Gdy cię uwieńczą koroną i cebuli,
Twym własnym mleczem przyozdobią dzwonka,
Wachlarz uczynią z ogonka
I zleją oliwy deszczem…
Kogóż twój widok nie rozczuli?
Kogóż nie przejmie zachwycenia dreszczem?
Przymiotów twoich potęga
I ponad umysły sięga,
Na sercu trwale wyciskając piętno;
I gdy działalność mięsiwa
Wichrząca jest i burzliwa,
Ty czynisz duszę cichą, beznamiętną…
Ciebie asceta jadał średniowieczny,
Który na skrzydłach idealnych marzeń
Szybował do chwały wiecznej;
Tobą się karmi plemię Izraela,
Co delikatnym rozumem wystrzela
Nad poziom powszednich zdarzeń;
Tyś jest subtelną Strawą
Tych, którzy gonią za sławą;
Wychudły faktor ciebie jada,
Wieszcz i dewotka blada…
O Don-Kichocie oceanu!
Werterze rybiej nacji!
Biedak się tobie kłania jako panu,
Boś kresem jego turbacji.
Mięso – rzecz droga,
A głód – rzecz brzydka;
Nie ginie jednak obywatel.
Którego nic stać na pieroga
I na rozbratel –
Nie ginie – bo „holendra” kupuje za dydka!
Wierszyk podpisał ktoś pseudonimem: Fantazy. Ciekawe, czy z wierszówki stać go było na solidną porcję śledzia?