Witamy się z jesienną szarlotką

Ciasta z jabłkami lubią się z jesienią. A już na pewno ja je wtedy lubię przyrządzać i jeść w miłym towarzystwie. A robię tak, aby z jabłek, drogich w tym roku, nic się nie zmarnowało. Nawet obierki i ogryzki. O tym później; zacznijmy od ciasta. Resztki po obieraniu jabłek odkładajmy do dużego słoja. Skorzystamy z nich, gdy ciasto będzie się już piekło.

Szarlotka z jabłek i śliwek po mojemu

na ciasto półkruche:

2 szklanki mąki pszennej

1 szklanka maki pszennej z pełnego przemiału

3/4 szklanki cukru ze stewii

17 dag masła

2 jajka

1/2 szklanki śmietany

2 łyżeczki proszku do pieczenia

na nadzienie:

3/4 kg kwaskowych i twardych jabłek

4 duże śliwki lub 8 węgierek

2–3 łyżki cukru ze stewii

2–3 łyżeczki mielonego cynamonu

2 łyżki tartej bułki

do posmarowania ciasta:

2–4 łyżki gęstej śmietany

2 łyżki grubego cukru

mielony cynamon

Masło przesiekać z mąką, proszkiem do pieczenia i cukrem. Zagnieść z jajkami i śmietaną. Schłodzić w lodówce. Jabłka obrać; obierki i ogryzki odłożyć. Śliwki przekroić na pół.

 

Jabłka pokroić na ćwiartki, wymieszać z cukrem, cynamonem i tartą bułką.

 

Foremkę przygotować do pieczenia. Ciasto rozwałkować, odkładając 1/3. Wyłożyć spód i brzegi formy. Na cieście rozłożyć jabłka oraz połówki śliwek. Przykryć pozostawionym ciastem rozwałkowanym lub rozciągniętym palcami.

 

Wierzch posmarować śmietaną, posypać cukrem i cynamonem. Nakłuć lekko widelcem (zwłaszcza jeżeli ciasto jest równo i elegancko rozłożone).

 

Piec w 160 st. C przez ok. 50 minut.

 

Ciasto jest pyszne na ciepło, ale oczywiście i po przestudzeniu, i następnego dnia. Kto lubi, może do owoców dodać mielone goździki, ale małą ilość, bo są intensywne w smaku. Wierzch zamiast śmietaną można posmarować rozkłóconym jajkiem.

Gdy ciasto się piecze, my wykorzystujemy odłożone resztki z jabłek. Nastawimy je na domowy ocet. Takiego nie dostaniemy w żadnym sklepie. Sklepowe z jabłek nie mogą się z nim równać!

Zanim przygotujemy ocet, pozyskajmy podkład teoretyczny. Opis zamieścił „Głos Kobiety”, miesięcznik będący organem przedwojennego Związku Kobiecych Towarzystw Kulturalno-Oświatowych, obejmującego Wielkopolskę. Związek był powiązany z Narodową Partią Robotniczą. Pismo drukowano w Toruniu, a redagowała je Franciszka Porazińska (1878–1955). Było przeznaczone dla mas, redagowano je solidnie, po wielkopolsku, katolicko i praktycznie. W takim duchu zamieszczało także gospodarskie porady. Ta pochodzi z roku 1931. Z samego dna, można rzec, Wielkiego Kryzysu. Zdjęcia są moje.

 

Bardzo często spotykamy się dziś z odezwami czy nawoływaniami w innej formie do oszczędności – podkreśla się wszędzie, że to jedna z największych mądrości, która musi pomóc w ciężkich warunkach ekonomicznych dotkniętych kryzysem krajów i jednostek. Oszczędność daje bowiem nieraz duże i nieoczekiwane zyski a przytem wewnętrzne zadowolenie pożytecznego wykorzystania czy zużycia rzeczy, które bardzo często idą na zmarnowanie. Powiem dziś parę słów o oszczędności w gospodarstwach domowych o tych malutkich społeczeństwach, które mają także swój budżet i niedobory; a są one również jak te wielkie społeczeństwa prowadzone przez kierowników zręcznych, lub nieudolnych, rozwijają się wegetują albo też upadają.

W gospodarstwie kierowanem umiejętnie nie powinno się nic marnować, wszystko powinno być zużyte do ostatnich resztek, wtedy dopiero będziemy mieli zadowolenie rozumnego zużytkowania każdego surowca.

Nieumiejętne gospodarowanie objawia się w stałem wyrzucaniu ostrużyn od jabłek, a których w gospodarstwach naszych używamy w dużych ilościach. Z tych ostrużyn i tak zwanych „ogryzków”, po odrzuceniu nasion i porządnem przepłukaniu otrzymamy dobry, zdrowy o winnym smaku ocet domowy. Fabrykacja tego octu oparta jest na fermentacji i otrzymujemy go w bardzo łatwy sposób:

 

Dobrze opłukane ostrużyny, zalać zimną nieprzegotowaną wodą i postawić w ciepłem miejscu w glinianem albo szklanem naczyniu. Wielkość naczynia zależeć będzie od ilości surowca jaki na ten cel będziemy miały; może być kilkolitrowe. Ażeby nie długo czekać na fermentację wsypać trzeba do naczynia łyżeczkę cukru, albo miodu. Dla udostępnienia powietrza a ochrony przed pyłem i kurzem nakrywamy naczynie muślinem.

 

Wrzucone do naczynia ostrużyny nie powinne tam dłużej pozostać jak 5 do 6 dni. Gdy powierzchnia zacznie się pokrywać pleśnią, wyjąć trzeba wszystko i nałożyć świeżych. Po upłynionych następnych 5 do 6 dni robi się to samo. Po czterech do pięciu tygodni takiego zmieniania surowiec jest już dobrze sfermentowany i mamy już mocny, dobry i zdrowy ocet; jest on zupełnie nieszkodliwy dla zdrowia mogą go nawet chorzy spożywać. Chcąc wyzyskać ocet silniejszy pozostawiamy go na ostrużynach dłużej, oczywiście zmieniając je jak wyżej zaznaczyłam.

Po dworach i wsiach, gdzie mają dużo owocu wyrabiają ocet w bardzo dużych ilościach. W miastach w małych gospodarstwach, gdzie nie ma owocu własnego i mniej go się używa, wystarczą mniejsze ilości. Do naczynia z fermentującym surowcem wrzucać można odpadki (naturalnie czyste) gruszek, rodzynek, każdy owoc suszony, tylko nie pomarańcze, mają one bowiem zupełnie inny smak. Gdy się ocet fabrykuje jesienią dodawać można i śliwki, zawsze jednak najwięcej musi być jabłek, gdyż szlachetny i wonny smak przetworowi dają tylko jabłka.

 

Po stwierdzeniu, że ocet jest już dosyć mocny, przelać go trzeba ostrożnie by nie zmącić osadzonego na dnie osadu, do innego naczynia, po tem jeszcze przecedzić. Otóż z pogardzanych wyrzucanych codziennie łupinek zrobić możemy bardzo dobry ocet. Pomoże nam w tem odrobina dobrych chęci.

Urocza dydaktyka, prawda? Tak wtedy zwracano się „do ludu”. Ale ocet udał się znakomicie. Obierki i ogryzki z jabłek zalałam wodą, dodałam łyżeczkę cukru, przykryłam papierowym ręcznikiem kuchennym i odstawiłam w ciepły kąt przy grzejniku. Co jakiś czas mieszałam, aby łupinki były zanurzone (czyniłam to nieregularnie, bo… zapominałam). Żadnej pleśni nie stwierdziłam. Po ok. dwóch tygodniach ocet zlałam. Pewnie można go przefiltrować. Jest kwaskowy i bardzo smaczny.

Buteleczki z takim octem nadają się na prezenty. Warto to zapamiętać, bo koszt i nakład pracy niewielkie. Ozdobne pojemniczki zbierajmy wcześniej na ten cel.

W dawnej kuchni polskiej było wiele przepisów na domowe fabrykowanie octu. Może kiedyś sięgnę do innych (najstarszy jaki znalazłam pochodzi z roku 1753), ale teraz zamieszczę dwa. Pierwszy znalazł się w roku 1829 w „Kalendarzu Gałęzowskiego”, nazywanym od nazwiska wydawcy.

 Drugi, moim zdaniem uroczy, zamieścił w roku 1861 „Magazyn Mód i Nowości”. Podpisano go inicjałami S. O… Nie wiem, kogo kryją. Osoba ta zamieszczała w piśmie i inne recepty kuchenne.

 Na piętnaście garncy wody źródlanéj leje się kwarta miodu i sześć kwart okowity, fig funt jeden, ciasta surowego razowego kwartę jednę. Robota ta ma być wykonaną w pierwszy Piątek po nowiu. Beczkę założyć w miejscu gdzié czop płótnem, i takowe lakiem poprzylepiać, aby muchy nie dochodziły. Po kilku tygodniach, jeśli beczka była kwaśna, można octu już ulać a wody dolać.

Takiego octu w beczce raczej nie wykonamy, bo jak to zrobić w domowych warunkach. Ale kto ma dużą piwniczkę, sześć kwart wódki oraz beczkę – niech próbuje. Chętnie zapoznam się z efektem. Ciekawa jestem, ile musiałby kosztować taki wyrób i czy byłby sens zająć się jego wytwarzaniem na sprzedaż. Podobnie zresztą jak wieloma innymi staropolskimi przetworami.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s