Ma wydłużony kształt, dziwny ostry dziób, a w środku – zielone ości. To belona, ryba morska. Maciej E. Halbański w „Leksykonie sztuki kulinarnej” opisał ją krótko i beznamiętnie. Na zdjęciu długość ryby widać dzięki jej porównaniu z bagietką.
Belona
Belone belone
Ryba morska z rzędu belonokształtnych. Długość do 90 cm. Występuje od Morza Czarnego do M. Norweskiego. W M. Bałtyckim poławiana wiosna i latem. Mięso ma smaczne.
Otóż to. A jeżeli nas interesuje opis barwniejszy, zajrzyjmy do pozycji Stanisława Stupkiewicza „Nasze ryby” (2009):
Wygląda jak skrzyżowanie węgorza z bocianem: strzałkowato wydłużone, niskie ciało, szczęki wyciągnięte w długi dziób. Upłetwowieniem przypomina z kolei szczupaka, gdyż płetwę grzbietową i odbytową ma przesunięte daleko do tyłu. Jeśli dodać do tego przesunięcie płetw brzusznych poza połowę długości ciała oraz głębokie wcięcie płetwy ogonowej, to jako żywo nasunie się porównanie z sylwetką samolotu naddźwiękowego. […]
Osobliwością belony jest zielona barwa ości, co wielu zniechęca do jej mięsa, skądinąd bardzo smacznego.
No właśnie. Gdy zobaczyłam więc belonę w sklepie, od razu musiałam ją kupić. W dodatku była już uwędzona, pięknie złota. Długa, nawet bez odłamanego „dzioba” wyglądała niesamowicie. A przyrządziłam ją w prostej sałatce ziemniaczanej z jesiennymi akcentami.
Sałatka kartoflana z wędzoną beloną po mojemu
belona wędzona
2–4 ziemniaki
czerwona papryka
koperek, natka pietruszki, dymka ze szczypiorem
grzybki marynowane
6 łyżek oleju słonecznikowego
2 łyżki octu z białego wina lub ocet z grzybków
czarny pieprz lumpung
zielony pieprz marynowany
ew. sól morska
Belonę obrać ze skóry, usunąć kręgosłup i wszystkie ości. Mięso rozdzielić na kawałki. Posiekać natkę, koperek i szczypior. Dymkę pokroić w plasterki, a oczyszczoną paprykę w paski. Malutkie grzybki zostawić w całości, większe pokroić.
Ziemniaki ugotować w mundurkach, obrać ze skórki. Jeszcze ciepłe wymieszać z kawałkami ryby i grzybkami, doprawić octem i olejem. Dodawać posiekaną zieleninę, paprykę i krążki cebuli. Posypać zielonym pieprzem, ostrym pieprzem lumpung, a – jeżeli potrzeba – solą do smaku. Wymieszać.
Po zdecydowanej w smaku sałatce z wędzoną rybą bardzo dobrze będzie podać deser. Przygotujmy go wcześniej. Będzie to krem w rodzaju włoskiego tiramisu. Z sera mascarpone, oczywiście. Przyrządza się go bardzo łatwo, co podsuwam moim wnukom. Agatko, Adasiu, do dzieła! Dopowiem, ze przygotowałam go w dwóch odsłonach. Jedna nadaje się dla dzieci, druga jest tylko dla dorosłych.
Krem czekoladowy z mascarpone po mojemu
250 g sera mascarpone
tabliczka czekolady gorzkiej (stołowej)
3/4 szklanki cukru
2 jajka
ok. pół filiżanki zaparzonej kawy
szczypta soli
Czekoladę rozpuścić w mikrofalówce (3 minuty w 450 W), przestudzić (mieszać co jakiś czas). Jajka rozdzielić na żółtka i białka. Żółtka rozetrzeć z cukrem do białości, białka ubić ze szczyptą soli. Wymieszać żółtka z rozpuszczoną czekoladą oraz kawą (można dać mniej; uważać, aby krem nie stał się zbyt rzadki), wymieszać z białkami (najpierw do masy czekoladowej domieszać tylko trochę ubitych białek, dopiero potem pozostałą część).
Krem jest gotowy, można go schłodzić. A jeżeli przyrządzimy krem dla dorosłych, może będziemy chcieli go wzbogacić jesienną gruszką. Ugotujmy ją w czerwonym winie. Z korzeniami. Przestudzoną możemy podać do czekoladowego tiramisu. Albo podać samą, razem z winem. Też będzie smaczna.
Gruszka w czerwonym winie na kremie po mojemu
krem czekoladowy z mascarpone (przepis wyżej)
1–2 twarde gruszki
szklanka czerwonego wina
miód do smaku
przyprawy korzenne: cynamon, kardamon, mielone goździki
Gruszki pokroić w półplasterki. Kto chce, może je obrać ze skórki, ale nie jest to konieczne. Wino mocno zagrzać (nie gotować!) z miodem i korzeniami. Dodać gruszki, na małym ogniu gotować 5–10 minut, co zależy do tego, czy mają być całkiem miękkie, czy twardsze.
Przestudzić. Wyłożyć na krem czekoladowy. Można przybrać listkami świeżej mięty.
Na gruszki jest teraz sezon. Koniecznie z tego skorzystajmy! Można je dodawać nie tylko do deserów, ale i do duszonych mięs czy pieczonego drobiu. Nie są tak kwaśne jak jabłka, dlatego ich słodki smak warto podkręcać korzeniami, w tym pieprzem. Przy deserach pieprzu, oczywiście, nie dodajemy. Pyszna jest tarta gruszkowa, tort z obgotowanymi w syropie gruszkami, gruszkowe sałatki i kompoty (ale takie prawdziwe, z owoców, nie z wody), galaretki, kremy.
Kuchnia polska gruszki zawsze ceniła. A rosły przecież w przydomowych sadach. Jakie? Kilka ich gatunków wymienia tekścik z roku 1827, z „Kuriera Warszawskiego”. Tu także o zdrowotnych ich właściwościach. Nie pomija także sezonowego przysmaku – orzechów.
Jeden z znakamitych Lekarzy Francuzkich w nowowydanem dziele, utrzymuie, ze Gruszki są bardzo zdrowym owocem, iednak trzeba rozsądnie wybierać gatunki. Bery białe, bergamoty, bonkrety, muszkatele są najzdrowsze, inne zaś nie powinny się ieść surowo, lecz trzeba ie suszyć, a potem gotować lub smażyć w cukrze. Wszystkie gruszki wczesne są bardzo szkodliwe dla zdrowia.
O Orzechach Włoskich pisze także ten Lekarz, że są niestrawne z przyczyny oleiu iaki się w nich znajduie. Młode orzechy włoskie są mniej szkodliwe, iednak trzeba z nich zdjąć skórkę, a potem miałko pogryść [!] iądra, na tenczas szkodzić nie będą.
O wpływie gruszek na zdrowie napisał także autor notki z roku 1846, z tej samej gazety. Z niej wyczytamy też, że owoce do Warszawy przybywały Wisłą. Wtedy była spławna i wykorzystywana. Dzisiaj o tym możemy tylko marzyć.
Jak czytamy, przez wieki obawiano się jedzenia owoców surowych. No i spożywanych w nadmiarze. Po gazetkach tak popularnych jak „Kurier” krążyły opowiastki o chorobach powodowanych przez jedzenie owoców. Przypisywano im także okresowe epidemie różnych chorób, w tym cholery, która zbierała żniwo prawdziwie groźne. A powodowały ją bakterie rozprzestrzeniające się w wodzie i na brudnych owocach czy warzywach. Same surowizny były niewinne, jednak w latach epidemii unikano ich jak ognia.
Na koniec dowód, jak cenione były gruszki. Tak wysoko, że stały się znakiem smakoszy. Jako takie znalazły się w herbie jednej z warszawskich restauracji w roku 1850. Co autor podpisany inicjałem S. w „Kurierze” opisał.
(A. n .) Niedawno wyczytałem w Kurjerku, że w Dolinie Szwajcarskiej, wkrótce pojawią się Małgorzatki (gruszki). Nic w tem dziwnego, bo przecież ja po długiej mojej nieobecności, przyjechawszy do Warszawy, ujrzałem przy ulicy Rymarskiej, piękną i dojrzałą już złotą gruszkę, mającą tak potężne rozmiary, że śmiało mogłaby być prababką wszystkich małgorzat i małgorzatek. Wprawdzie nie kosztowałem jej wcale, bo o ile mi się zdaje, musi ona być albo z drzewa, albo z blachy; szkodaby więc było wyłamywać sobie zęby, które tak korzystnie można użyć w traktjerni utrzymywanej przez P. Łaszkiewicza, pod znakiem tejże monstrualnej gruszki. I w istocie nie żal tam połechtać podniebienie, i chociaż gospodarz nie częstuje swoich gości, ani mdłemi francuzkiemi potrawkami, ani pasztetami z kanarczych języczków, przecież jest się tam nad czem popastwić:
Jeszcze ja pisząc o zakładzie P. Łaszkiewicza, nienowego nie objawiam Warszawskiej Publiczności, ale tak umiarkowana cena, jakoteż wyborne przyrządzenie potraw i czystość wzorowa, spowodowały mnie do tego; kto więc chce, jak to mówią, żyjąc z kredką, i główką, zjeść smaczny a tani obiadek lub śniadanie, niech odwiedzi wspomnioną traktjernię. Łatwo ją poznać, w dzień po złotej gruszce, bezustanku kłaniającej się przechodniom; wieczorem po gustownych z fioletowem szkłem latarniach. — S.
Pięknie musiała się przedstawiać ta traktiernia z nieistniejącej już dzisiaj ulicy Rymarskiej. A menu zakładu zachwyca i dziś. Autora notki zachwyciło tak bardzo, że je przytoczył w postaci zrymowanej. Wspaniałe były te warszawskie restauracje. Pozostały w kurierkowych opisach. Dzięki temu można kontynuować ich tradycje.