W roku 1957 Polska nie była krajem, w którym by – powszechnie – prowadzono eleganckie i wyrafinowane życie towarzyskie. Także, a może zwłaszcza, w konkurencji: picie alkoholu. Walkę z pijaństwem polegającym na upijaniu się czyściochą z kartką czerwoną lub niebieską, dość podłym piwem oraz tzw. winami owocowymi, podrasowanymi spirytusem, prowadził krakowski „Przekrój”, tygodnik Mariana Eilego, Jana Kamyczka (czyli Janiny Ipohorskiej), Jana Kalkowskiego i Marii Iwaszkiewicz – wymieniam tylko niektórych, w tym specjalistów od kuchni – oraz świetnych autorów, nie zatrudnionych w redakcji, ale przysyłających korespondencje z szerokiego świata. Byli to i dziennikarze, i pisarze, i po prostu ciekawi ludzie.
Jednym z tych ciekawych ludzi była pisarka, tłumaczka i dziennikarka Maria Zientarowa, czyli, już nie zawodowo, żona ówczesnego ambasadora Polski w USA – Maria Michałowska. Jako Zientarowa przysyłała z Ameryki korespondencje, do „Przekroju” właśnie. Jak ta z kwietnia 57, w której opisuje przyjęcie w polskiej ambasadzie wydane dla pisarza Thorntona Wildera, ozdobione zdjęciem pisarza z małżonką i ambasadorostwa Michałowskich.

Sądzę, że nieprzypadkowo w tym samym numerze znalazł się solidny tekst o amerykańskich (i światowych) koktajlach. Wprowadza ówczesnych czytelników w ten temat. Koktajle były w Polsce wprawdzie znane przed wojną (w moim blogu można znaleźć dowody na to), ale po wojnie już nie. Były wszak przejawem piętnowanego amerykańskiego stylu życia, wypartego przez model rosyjski, czyli, w dziedzinie alkoholu, czystą, ciepłą wódkę, pitą szklankami lub „tylko” setkami.
Tekst o koktajlach jest niepodpisany, ale podejrzewam autorstwo pani Marii, która kulinariami i ich opisywaniem się także parała. Jest autorką kilku książek z tego zakresu, w tym „Kuchni amerykańskiej”, wydanej niegdyś przez zasłużone wydawnictwo „Watra”.
Przed Sylwestrem temat jak znalazł. Oryginalne koktajle pozwalają pić alkohol rozcieńczony, są przy tym odświętne, bo dekoracyjne. Sięgnijmy więc po któryś, choćby na rozpoczęcie sylwestrowego wieczoru. Na razie kilka słów przekrojowej teorii. Przypomnę, z roku 1957. Niektóre sformułowania mogą się nam wydać zbyt łopatologiczne, inne mało precyzyjne czy trafne, ale pamiętajmy, że niosły naukę początkową w kraj wyjałowiony z kultury zachodniej. Swoją drogą, ciekawe, jak dzisiaj przyjmujemy treści, które były wtedy bardzo nowatorskimi i te wspaniałe rozwiązania typu opisanego mieszadełka do koktajli…

COCTAIL [taką pisownię przyjęto w „P”] znaczy po polsku „koguci ogon”. Powstaje przez zmieszanie z lodem, wedle recepty, rozmaitych płynów i trunków alkoholowych i bezalkoholowych. Jest smaczny. Ładnie wygląda. Jest lekki: zawiera niewiele więcej alkoholu niż wino, a bywają coctaile i słabsze. Daje się szybko przyrządzić, przy czym już samo przygotowywanie coctailu to świetna zabawa. W wielu krajach, szczególnie w USA, coctaile są niezwykle popularne, natomiast wódek w zabójczym stanie nierozcieńczonym zupełnie się tam nie pije. Oto mały poradnik dla amatorów kogucich ogonów.
Z czego się robi?
Kłopoty zaczynają się od lodu: spróbujcie dostać u nas czysty, jadalny lód. Nie ma także wytrawnego vermouthu, whisky ani ginu. Ale indywidualne modyfikowanie recept coctailowych należy do dobrego tonu, więc możemy posługiwać się środkami zastępczymi. Takim będzie np. czysta wódka, która i w Ameryce wypiera w ostatnich latach gin.
W czym się przyrządza?
Właściwie w shakerze, tj. specjalnym naczyniu przypominającym z wyglądu termos. Łączy się w nim składniki coctailu, zakręca szyjkę i energicznie potrząsa shakerem, słuchając, jak wewnątrz. grzechocze lód. U nas można się posłużyć flaszką z szeroką szyjką, słoikiem, manierką albo blaszaną oprawą termosa, jeśli szczelna. Zresztą niektóre trunki typu coctailowego przyrządza się wprost w szklaneczkach.
Jak się podaje?
W różnego rodzaju kieliszkach, szklaneczkach, szklankach; najczęściej recepta wskazuje odpowiedni rodzaj naczynia. Klasyczny kieliszek coctailowy jest lejkowaty, na nóżce wielkości kieliszka od wina.
Czym ozdabiać?
Coctail musi być ładnie podany: wygląd gra tu prawie tak samo dużą rolę jak smak. Recepty przewidują często ozdabianie kieliszka plasterkiem cytryny czy pomarańczy, wisienką. oliwką. Przy słodkich coctailach ozdabia się czasem brzeg szklaneczki obwódką z krystalicznego cukru, powstającą przez zanurzenie wilgotnej krawędzi w cukrze. Niekiedy do szklaneczki wkłada się szklane mieszadełko (można posłużyć się kupionymi w aptece szklanymi pręcikami do maści).
Jak się pije?
Po małym łyku, nigdy jednym haustem ani na komendę.
Kiedy się pije?
Coctail podaje się albo przed obiadem czy kolacją – w tym wypadku tylko po jednym kieliszku na osobę. Albo urządza się coctail party, przyjęcie bez jedzenia, zasadniczo popołudniowe, na stojąco. Wtedy można podać więcej, ale nigdy dużo.
Co na zakąskę?
Nic solidnego. Palone orzeszki, słone precelki, cytrynę w plasterkach, pomarańcze w cząstkach, maleńkie kanapki na jeden kąsek.
Na koniec przepis, ale nie z „Przekroju”. To jeden z klasyków barmana, koktajl o nazwie mojito. Jest orzeźwiający, lekki, można w nim regulować zawartość mocnego alkoholu. W sam raz na dobre rozpoczęcie Sylwestra: czy w gronie gości, czy spędzanego przed telewizorem lub radiem. Nie opisuję historii tego koktajlu, który pochodzi z Karaibów, a jego wymyślenie legenda przypisuje słynnemu angielskiemu piratowi kapitanowi Drake’owi. Podobno pierwsza zapisana recepta na mojito pochodzi z roku 1931. Można to wszystko znaleźć w Sieci. My zaopatrzmy się w składniki: świeże listki mięty (do kupienia!), limonkę lub cytrynę, no i – jako podstawę – dobry biały rum.
Mojito po mojemu
biały rum
woda gazowana z lodówki
lód
listki mięty
dobrze umyta limonka lub cytryna
ew. cukier
W szklankach do long drinków rozgnieść liście mięty z ósemkami limonki lub cytryny w skórkach, ale bezwzględnie bez pestek. Kto chce, może dodać łyżeczkę cukru. Ja dodałam po ćwierć łyżeczki na szklankę. Wsypać lód, dalej energicznie mieszać. Napełnić szklanki rumem (co najmniej po 40 ml na szklankę), dopełnić zimną wodą gazowaną.

W którymś z przepisów wyczytałam, że alkoholu musi być w szklance sporo, a woda tylko go dopełnia. Nie jestem ortodoksem. Nietrudno mi wyobrazić sobie kogoś, kto rum oszczędza (lub oszczędza siebie) i pije ten koktajl z jego symbolicznym dodatkiem lub wręcz bez niego. Czy będzie jeszcze nazywał się mojito? Oto jest pytanie. Róbmy tak, jak nam smakuje i co dla nas dobre. I to przez cały rok, nie tylko w Sylwestra.
PS Do koktajli z „Przekroju” będę wracać. Po przytoczonym wprowadzeniu w temat, następują tam wcale ciekawe przepisy. Akurat na nadchodzący karnawał.