Tak żartobliwie można przetłumaczyć nazwę koktajlu, który wyczytałam z opisywanej już książki „The Courios Cookbook”, autorstwa Petera Rossa. Jej osnową są wyłuskane spośród archiwalnych zasobów kulinarne przepisy dziwne, zaskakujące, intrygujące. Kto ma ochotę, może z nich skorzystać. Autor porusza się po Anglii lat, bagatela, 1390–1944. Od tekstów pisanych średnioangielskim, po pisane językiem nam współczesnym, z lat II wojny.
My sięgnęliśmy na początek po przepis, który się wydał najłatwiejszy. I w pewien sposób zabawny. To recepta na mocny napój alkoholowy. Czyli po prostu koktajl z epoki jazzu, ze Złotych Lat Dwudziestych, oczywiście wieku XX. Po raz pierwszy ukazał się w książce „The Whole Dinig” (autor: J. Rey) w roku 1921. Autor nie krył, że korzysta ze wzorów amerykańskich:
Love’s Reviver
Kieliszki do sherry napełnia się małym kieliszkiem likieru na brandy, na to daje się żółtko świeżego jajka [nie może być rozlane, przyp. mój], a następnie dopełnia się dwoma małymi haustami kirschu i dwoma maraschino i podaje. Wypija się jednym łykiem.
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie powarcholili. Nie przepadamy za wypijaniem trunków jednym łykiem, jak niesmacznego lekarstwa. Przyrządziliśmy więc większą porcję koktajlu z najpierw wpuszczonego żółtka, zalanego mieszaniną wymienionych alkoholi (z tym, że daliśmy po prostu brandy). Wyszedł koktajl bardzo mocny i bosko smaczny. Po jego wysączeniu, siłą woli musiałam się powstrzymywać od zadysponowania następnej porcji. Tyle że już byłaby bez żółtka, bo nie przetrwało do końca w całości (aby tylko nim „zagryźć” cały alkohol) i jednak się rozmieszało, zmieniając w mało apetyczne kłaczki. Silna wola zadziałała, wieczór spędziłam więc w dobrym nastroju i w pełnej przytomności umysłu.
Czy ten koktajl w cudowny sposób odnowi zamierającą miłość? Oto jest pytanie.