Podróż i co za nią stoi

W naszym wypadku ­- marny dostęp do internetu. O ile w  podróży przez Polskę (otwarty właśnie hotel pod Wodzisławiem Śl., gdzie się zatrzymaliśmy na noc po oberwaniu chmury na drodze do granicy) połączenie było, o tyle potem – koniec, klops, jakieś nieporozumienia z naszym operatorem od komórek. A jesteśmy w pięknej i skądinąd gościnnej Chorwacji. Tyle że słabo połączonej ze światem Sieci.

Mieszkamy na wyspie Hvar, w pobliżu Jelsy. Takiego widoku na morze, może nam pozazdrościć każdy! Wycieczki po niedużej wyspie (długości 68 km) pływanie, leniuchowanie na balkonie, lektury i… gotowanie (małe), wypełniają czas. A jest go sporo, bo nie pożera go internet. No cóż, coś za coś. Łącze wi-fi, irytująco leniwe, jest w kawiarni na ryneczku w Jelsie. Od czasu do czasu tam więc bywamy. Ale nie codziennie, no i nie na długo. Szkoda dnia.

Jako wspomnienie z podróży wklejam zdjęcie pstryknięte na parkingu gdzieś w Austrii. Jak pisałam, nie wstępujemy do przyautostradowych restauracji. W podróży korzystamy z własnych zapasów. Przed drogą zatrzymaliśmy się w Hali Mirowskiej. Zaopatrzyliśmy się w świeżutkie warzywa. Umyte służyły nam znakomicie. Gdy je kupowaliśmy, uświadomiłam sobie, że mamy przecież w bagażniku kupiony wcześniej jednorazowy grill. Dokupiłam więc do niego swojską kaszankę i kiełbaski śląskie. Takim grillem posłużyliśmy się po raz pierwszy. Drobne nieporozumienia wynikające z braków w opisie (np. napisano że podpalić węgle, a nie leżącą na nich w charakterze podpałki „chusteczkę”), nieco nam utrudniły obsługę. Ale w końcu uzyskaliśmy typowe kiełbaski z grilla. Doświadczenie okazało się zabawne, a efekt zadowalający.

Następnym razem do takiego grilla przygotuję jakieś szaszłyki, warzywa itd., na razie – proszę wybaczyć – proste kiełbasy spod Hali Mirowskiej. To był pierwszy dzień naszej podróży. Już przeszłość… to był 6 czerwca.

Na kulinarne opisy Chorwacji czas przyjdzie później. Na razie mamy tutejszą oliwę, warzywa, ser, no i tutejsze wino! Prowadzę typową letnią (upały do 30 st., choć nie męczące: to jednak wyspa) kuchnię śródziemnomorską, a właściwie adriatycką. Ze szczególnym uwzględnieniem pasty paprykowej ajwar, ale to nie jest szczególny delikates – można ją kupić i u nas. Tu bywa w dwóch wersjach: pikantnej i łagodnej. Dodaje się ją do wędlin, ale wzbogaciłam nią i sos do makaronu z wkrojonymi resztkami pieczeni zabranej jeszcze z domu, tej, którą tu pokazywałam.

Najbardziej nastawiamy się na tutejsze ryby i owoce morza. Świeże kupuje się je w Jelsie wcześnie rano. Jutro lub pojutrze jedziemy więc do miasta!

Dodaj komentarz