Pożegnanie na 2–3 tygodnie…

dnia

…a może nie? Wyjeżdżamy. Nie wiem, jak będzie z komunikacją z Siecią. Jeżeli będę tylko mogła, oczywiście zamieszczę sprawozdanie kulinarne. Z Podróży na Południe. Ale to od strony wschodniej. Od Bałkanów. Szczegóły będą później.

Na razie: przygotowania. Aby niespecjalnie się raczyć restauracyjnymi specjałami przy autostradach, przygotowuję to, co nazywam „koszem piknikowym”. Obok warzyw (będą świeże, kupione pod Halą Mirowską), zapasów wody, piekę kawał mięsiwa. Będzie do świeżo kupionej bagietki. To nieoceniona pieczeń wołowa. W torbie izotermicznej przetrwa upały, w które – mam nadzieję – wjedziemy! Taka wołowina jest znakomita do kanapek, na zimno. Sałata, pomidor, musztarda.

Oto jak ją piekę: zrolowane mięso obłożyłam czosnkiem i pomidorami suszonymi, olejem z nich mięso natarłam. A także suszonym rozmarynem i pieprzem. Tak przygotowane mięso leżało dobę w lodówce.

Wyjęłam przed pieczeniem na jakąś godzinkę. Obsmażyłam je na patelni grillowej. W tym czasie wstawiłam naczynie, w którym będzie się piekło, do piekarnika nagrzanego do 80 stopni C. Pieczeń, obsmażoną starannie z każdej strony, przełożyłam do tego naczynia. Dałam do niego olej od smażenia i z marynaty.  Postawiłam je na dole piekarnika. Mięso piekło się w tej niskiej temperaturze przez 4 godziny. (Duży kawał wołowiny np. z udźca czy łopatki piecze się nawet dłużej).

Schłodzone mięso zawinęłam w folię al. Do krojenia koniecznie trzeba wziąć ostry nóż, bo pieczeń jest najlepsza, gdy kroi się ją w cienkie plastry.

Dodaj komentarz