Niektóre wspomnienia, w tym wydawane ostatnio pozycje książkowe, przedstawiają nie całkiem prawdziwy, wyidealizowany obraz dwudziestolecia międzywojennego. Że była „Adria” i znakomite restauracje lwowskie. Że w dworkach urządzano tradycyjne Święcone i Wilie, że pieczono makowce, a podczas polowania podawano w kociołkach myśliwski bigos. Że w restauracji Hirszelda podawano gęsie pipki, a do praskich spelunek czy „Retmana” na Powiślu wesołe towarzystwo zachodziło nad ranem na czystą z kropelkami, kiszone ogórki i flaki.
Tak było, lecz to była tylko jedna z twarzy międzywojennej Polski. Inne jej oblicza bardzo się różniły od tego, tak chętnie i pięknie dzisiaj opisywanego. Obok tradycji polskiego ziemiaństwa i szlachty, obok artystycznych wzorów – w zakresie tak stylu życia, obyczaju, mody, jak i kuchni – przechowywało się wielowiekowe dziedzictwo chłopskiej biedy oraz rozrastającej się w miastach masy robotników i bieda-inteligencji, pauperyzującej się za sprawą kryzysu.
Ciasnota mieszkań pozbawionych wygód, redukcje zatrudnienia, wstrząsająca nędza na Polesiu czy Huculszczyźnie, poruszające warunki robotniczych dzielnic Łodzi, Żyrardowa, Zagłębia czy warszawskich Nalewek – trzeba pamiętać o tym ciemnym obliczu Polski odrodzonej w roku 1918, sklejanej z trzech zaborów, budowanej w trudnych warunkach najpierw wojny z Sowietami, a zaraz potem światowego kryzysu.
A ta Polska, powstająca z dwusetletniego zniewolenia, gdy przez zaborców była eksploatowana, a nie rozwijana, musiała żyć na co dzień i… jeść. Miała przy tym ambicje wychodzenia z biedy, radzenia sobie przyzwoicie bez względu na poziom dochodów. Jednym z pism, które nie zamykało oczy na rzeczywistość i które radziło, jak z nią wygrywać, był wychodzący w Warszawie „Głos Kobiet”. Wydawały go socjalistki związane z PPS-em.

Obok opisów mozolnego i bolesnego bytowania kobiet, obok porad prawnych, pracowniczych i wychowawczych, redaktorki pisma przekazywały także porady gospodarskie. Starały się uczyć gospodarowania także w najtrudniejszych warunkach, przy minimalnych dochodach. Uczyły zdrowych nawyków żywieniowych, aby kuchnia najbiedniejszych nie pachniała jedynie kartoflami i kapustą, przygotowywanymi zawsze tak samo. Podawały nowe sposoby przyrządzania potraw z podstawowych produktów. Uczyły jedzenia surówek. Opisywały skalkulowane jak najtaniej desery z sezonowych owoców, ciekawe drugie dania mączne oraz z najtańszych warzyw. Radziły, jak spracowane kobiety mają karmić rodziny stosunkowo niewielkim nakładem i środków, i własnych sił; można tu wspomnieć, że pismo propagowało, nieśmiało, ale zawsze, partnerski układ w małżeństwie.
Może to, co radziły redaktorki z PPS-u i dzisiaj znajdzie zastosowanie? Może zamiast kupowania pozornie taniej chińszczyzny czy hamburgera, dzisiejsze młode pary zrozumieją, że warto zaczynać od praw najprostszych, niezmiennych, którymi rządziły się ich rodziny już przed wojną. Od oszczędnego gospodarowania. I od zdrowej kuchni codziennej za niską cenę.
Kryzysu jeszcze nie ma, ale podobno stoi już za progiem. Zawsze może być gorzej niż jest. Nawet jeżeli dzisiaj nie musimy się ograniczać, na pewno warto się nauczyć skromnego dobierania produktów i potraw, bo kto wie, co przyniesie jutro. Tak myślały nasze prababcie, babcie i matki, ćwiczyły to w dramatycznych momentach kryzysu, wojen oraz tzw. trudności aprowizacyjnych lat PRL-u.
Jako przykład, podaję tekst z roku 1936. Redaktorki wyrażają w nim swój stosunek do wyżej opisanych spraw oraz dają konkretne rady. Czy są to rady, które i dzisiaj możemy zastosować? I tak, i nie. Zobaczmy. Przytaczam cały tekst w pisowni wyjątkowo uwspółcześnionej.
Spróbujmy…
Chińczycy uważają ponoć za przysmak – jaskółcze gniazda i nieświeże, mocno cuchnące jaja, dla Francuzów rarytasem są żaby w potrawce. Dziwimy się tym gnatom – bardzo to zrozumiałe. Ale dlaczego omijamy wiele produktów, będących u nas w codziennej sprzedaży? Po prostu dlatego, że nie umiemy ich przyrządzić, dlatego, że jesteśmy bardzo konserwatywne i nieśmiałe w pomysłach.
Proszę bardzo. Taka soczewica – znana jest nawet w historii świętej, i to, czego się stamtąd o niej dowiadujemy, jest nawet bardzo zachęcające. No, bo jeśli można sprzedać brata (pamiętacie!) za miskę soczewicy, to musi być ona bardzo smakowita, aby ważyć na szali tyleż, co żywy człowiek!
Soczewicę – tak jak każdy groch – należy przed gotowaniem moczyć kilka godzin w zimnej wodzie. Gotujemy ją do miękkości, soląc dopiero po zagotowaniu wody. Ugotowaną podajemy z masłem i bułką, albo w sosie kwaśno-słodkim.
Można też przyprawić soczewicę jako sałatkę, z oliwą i octem lub cytryną (cytrynę – jak pamiętają czytelniczki – polecamy specjalnie). Bardzo dobra jest też soczewica pod postacią puree – czyli przefasowana przez durszlak i utarta ze świeżym masłem. Wreszcie świetna jest zupa z soczewicy z lanymi kluseczkami. Gotujemy ją wówczas na smaku jarzynowym i wlewamy kluseczki przed podaniem na stół.
Drugim takim produktem, któremu przypatrujemy się nieufnie przez szybkę wystawową, są świeże grzyby wiosenne smardze. Wygląda to rzeczywiście podejrzanie – niczym pleśń jakaś albo co najmniej jadowity grzyb. Tymczasem smardze są b. smaczne i tanie, kilo kosztuje 50–60 groszy. Przyrządza się je tak samo, jak inne świeże grzyby, a więc dusi z przysmażoną cebulką. W smaku nie ustępują wielu innym droższym grzybom – nie wyłączając nawet borowików. Nadają się doskonale jako przyprawa np. do łazanek, ryżu itp. Łazanki lub makaron po ugotowaniu w osolonej wodzie przelać zimną, wymieszać z przyrządzonymi, jak powyżej, smardzami, włożyć do formy wysmarowanej masłem i wysypanej bułeczką, wstawić do piecyka do zrumienienia.
I jeszcze jeden niedoceniany i mało używany produkt – a mianowicie kasza owsiana albo tzw. płatki owsiane. Okazuje się, że nie tylko koniowi siły przybywa z owsa, ale i dla ludzi jest to doskonały środek odżywczy, bardzo polecany przez lekarzy tak dla dzieci, jak i dla dorosłych.
Bardzo praktyczna to kasza, gdyż dużo jej w garnku „narasta”. Nadaje się świetnie na zupę, np. w krupniku zamiast perłówki, smaczna jest ugotowana na wodzie na gęsto, potem zalana mlekiem. Doskonałe są racuszki z płatków owsianych: 20 dkg płatków zalać na godzinę przed smażeniem, pół szklanką mleka, potem dodać jajko, soli – rozmieszać, kłaść na gorący tłuszcz na patelnię. Podawać z cukrem, marmeladą itp. I jeszcze jeden przepis – podług którego upieczemy ciasteczka z płatków owsianych: utrzeć 3 żółtka z 1 szklanką cukru, wymieszać z pół kg płatków, dodać 1 łyżkę masła, 1 łyżkę śmietany, ubić piankę z jaj, wymieszać wszystko dokładnie, kłaść łyżką małe placuszki na wysmarowaną formę i piec. A potem proszę wskazać osobę, której nie
będą te ciasteczka smakowały.
Płatki owsiane i soczewicę jak najbardziej możemy odnaleźć i przywołać na nasze stoły. Ale smardze?! Niestety, te smaczne grzyby są już kulinarną legendą. Ja nigdy ich nie spotkałam, ani w lesie, ani w sklepie, ani na stole. Zamiast nich można natomiast polecić dzisiaj hodowlane boczniaki, niesłusznie traktowane podejrzliwie.
Jako dodatek, podaję tekścik o przywołanej w artykuliku cytrynie. Może wypróbować i takie z niej pożytki? Ma tytuł: „Wyciśnięta cytryna”.
Powiedzieć na kogoś „wyciśnięta cytryna”, to coś bardzo obraźliwego, uszczypliwego. Ma to oznaczać, że ten ktoś jest do niczego, zniszczony… Ale powiedzenia takie jest zupełnie niesłuszne. Bo nawet z wyciśniętej cytryny można mieć dużo pożytku. Gdyśmy już zużyli sok z cytryny i zamierzamy nędzne jej resztki wyrzucić – zachowajmy je, bo świetnie przydadzą się do pielęgnowania rąk. Osoby, zajmujące się gotowaniem, mają b. zniszczone ręce przez zaczerwienienie, jakie powoduje sok jarzyn, kartofli, owoców. Skóra rąk, natarta wewnętrzną stroną skórki cytrynowej, bieleje, nabiera miękkości. To jeszcze nie wszystko, co można jeszcze „wycisnąć” z wyciśniętej cytryny. Mianowicie, jeśli zalejemy skórkę cytrynową wrzącą wodą, a potem przestudzimy, otrzymamy złocisty, pachnący mile płyn – przed którym schować się mogą wszelkie kosmetyki. Mycie w tym płynie twarzy znakomicie oczyszcza i udelikatnia skórę. Cytryna kosztuje w tej chwili co prawda aż 20 groszy, ale zważywszy na jej ogromną wartość odżywczą (o czym mówiliśmy w „przepisach”) i dodatkowe korzyści, jakich przysparza jej skórka – powinniśmy chociaż co drugi dzień używać jej do przypraw – przecież za te 20 groszy „wysługuje się” ona z nadwyżką.
W tych poradach zwraca moją uwagę szczególny perswazyjny język. Redaktorka wyraźnie siliła się na pisanie do „prostego człowieka”. To szczególne znamię w tym piśmie. Dzisiaj w podobny sposób pisują niektóre tzw. kolorowe pisemka czy tabloidy. Mnie to zawsze razi, odbieram bowiem jako protekcjonalne „zniżanie się do poziomu”. Ale może nie mam racji?…
Na koniec wklejam przepis na Tort Prawdziwie Kryzysowy. Z wody.
