55. wpis

Alina Kwapisz-Kulińska – 15/05/2011 8:26

Gdy trzy lata temu jechaliśmy podobnymi drogami do Langwedocji, na jednej z dróg Owernii zobaczyliśmy uroczą reklamę Dubonneta, słynnego francuskiego aperitifu. Ja z nazwy poznałam go w czasach, gdy alkoholu nie pijałam (szkoła podstawowa) – z lektury książki Izabeli Czajki-Stachowicz, czyli po prostu Czajki, pt. „Dubo… Dubon… Dubonnet”. Po wieeelu latach, gdy do naszego kraju zawitała normalność, krwistoczerwony aperitif mogłam kupić normalnie w sklepie. Zdegustowanie jego słodkiej goryczy (zawiera chininę) było jednym ze spełnionych marzeń.

Trzy lata temu tylko zerknęliśmy na namalowaną na starym domu wyblakłą reklamę (jeszcze trochę na ścianach Francji można ich znaleźć, mają urok starości, w przeciwieństwie do nowych bannerów). Teraz zapragnęliśmy ją odnaleźć, obejrzeć dokładniej i uwiecznić. Wprawdzie nie pamiętaliśmy nazwy malutkiej miejscowości, ale powtórzyliśmy nasz szlak. I… sukces. Dubonnet dał się odnaleźć. Oto on w dwóch postaciach, bo spotkaliśmy go i tam, gdzie wcześniej nie dostrzegliśmy. W pobliżu była także reklama innego aperitifu: Saint Raphaël, ją też pstryknęliśmy.

A w ogóle aperitify niegdyś tak modne i reklamowane, zwłaszcza od początków do wybuchu II wojny (może podejmę prace poszukiwawcze, aby zbadać z jakich czasów pochodzą namalowane reklamy…), chyba wychodzą z użycia. Podawane przed posiłkami te wina wzmacniane różnymi ziołami i egzotycznymi przyprawami miały pobudzać apetyt. Dzisiaj aż tyle się nie jada, aby się było przesyconym. Aperitify, już jako cocktaile, podaje się więc raczej jako trunki podczas przyjęć, czy chwil relaksu po długim dniu. Smakują zwłaszcza w upał.

Osobiście nie lubię połączenia klasycznego, wymyślonego przez barmanów u schyłku XIX wieku, gdy podawanie aperitifów było samym szykiem, podkreślającym wyluzowanie, style moderne, dekadencję i szaleństwo przełomu wieków. Słowem: Belle Epoque. Dubonnet podawano z ginem przełamanym sokiem z gorzkiej pomarańczy, z zawijaskiem ze skórki cytrynowej. Gin (czyli dżin) jest dla mnie zbyt wyrazisty. Dlatego, pewnie o zgrozo, zastępuję go tonikiem lub gazowaną wodą (choć nie pół na pół, tylko w mniejszości), a do szklanki wrzucam kostki lodu oraz plasterek cytryny. Smaku wyrafinowanego dodaję za sprawą odrobiny likieru pomarańczowego, np. Grand Marniera.

Warto poszukać w internecie plakatów reklamujących te trunki. Robili je renomowani artyści, np. Touluse-Lautrec.

Oczywiście w podróży ani aperitifów, ani cocktaili się nie pija. Dlatego ilustracją nie może być czerwona zawartość kieliszka koktajlowego. Są nią odnalezione przez nas reklamy, namalowane na stareńkich domach. Krzepiące jest to, że jest jakaś stałość na świecie. I że nie wszystko się remontuje i zamalowuje.

 

Dodaj komentarz