W „Bluszczu” z 1935 roku natrafiłam na rozważania dietetyczne, zakończone przytoczeniem diety, która do dzisiaj jest w obiegu! Znalazłam ją właśnie w najnowszym numerze kulinarnego pisma pod nazwą „Dieta dr. Haya”. Poczytajmy.
Tekst zaczyna się tak:
Lata całe, ba, chyba wieki nawet, kuchnia i medycyna nie zwracały na siebie uwagi, krocząc własnymi drogami, nierzadko w wielkiej niezgodzie. Stosunek wzajemny był najczęściej taki, że kuchnia dostarczała medycynie pacjentów, a medycyna przychodziła d głosu najczęściej tak późno, że już niewiele zdziałać mogła.
Początek ubiegłego wieku [a więc XIX, przyp. AKK] zaznaczył się w tym względzie doniosłymi reformami. Zaczęto stosować obszernie celowe, oparte na wiedzy diety, mające na celu przywrócenie organizmowi dawnej sprawności, zapewnienie ulgi w cierpieniu i ułatwienie przyjścia do zdrowia.
Były to jednak poczynania tylko połowiczne (…).
Najwcześniej zyskała uznanie dieta dziecięca. Nowości higienicznej przyszła w pomoc dobra wola matek. Ta sama niewiasta, która, nie bacząc na chora wątrobę, pozwoli sobie na bigos i kieliszek wódki, – kiedy chodzi o dziecko staje się roztropna i ostrożna.
Już dziś każda niemal matka układa jadłospis dziecięcy z jak największą celowością, każda prawie zna wartość odżywczą witamin, stosuje tarte jabłka, sok z marchwi itp.
Po szerszych rozważaniach w tym duchu, autor(ka) artykułu przechodzi do konkretu i mądrzy się tak: Wiadomo powszechnie, że podczas trawienia zachodzą w organizmie ludzkim rozmaite procesy chemiczne, warunkujące pomyślne użytkowanie przetrawianego materiału. Otóż badanie tych procesów wykazuje niejednokrotnie, że pewne, skądinąd smaczne kombinacje kulinarne, mogą okazać się trudnostrawne, mimo że składają się z pierwiastków cennych dla naszego odżywiania. Nie możemy się tu dłużej zatrzymywać na opisywaniu związków, białek, itp., musimy jednak zaznaczyć pokrótce, że pewne soki, wydzielające się w organizmie, potrzebne do przetrawienia białek, mogą odwrotnie nie sprzyjać należytemu przetrawieniu, przypuśćmy, węglowodanów.
Oto sama dieta:
Lekarz angielski, dr Howard Hay, zaleca obecnie z wielkim naciskiem staranne oddzielanie węglowodanów i białek. Nie ma nic przeciw używaniu mięsa, ale stanowczo odradza spożywanie go równocześnie z makaronem i kaszą, co jak dotąd uważane było za kombinację szczególnie pożywną.
Dr Howard Hay zaleca układanie posiłków w ten sposób, aby np. obiad był mięsny z jarzynami i owocami, kolacja zaś mączna, wsparta również jarzynami i owocami.
W ogóle jarzyny i owoce powinny stanowić 3/4 naszego pożywienia. Według wspomnianej diety cukier możemy używać do rzeczy mącznych, przy posiłku mięsnym nawet czarnej kawy nie należy słodzić. Śmietankę można zastosować zarówno przy jednym, jak i drugim rodzaju pożywienia.
To był wtedy nowość! Zadziwiała. Dzisiaj komponowanie posiłków mniej nas chyba dziwi. Wtedy pisano:
Dieta dr. Howarda Haya może z początku przedstawiać pewne trudności w przeprowadzeniu, ze względu na nasze odwieczne przyzwyczajenia. Trudno nam będzie przy obiedzie mięsnym obejść się bez cukru do owoców czy sałaty, jest to jednak sprawa oswojenia się z jadłospisem. Nie wyklucza on właściwie nic z tego, co lubimy, nie pozwala tylko na mieszanie ze sobą potraw, które potrzebują odmiennych procesów chemicznych do właściwego przetrawienia.
Na koniec najważniejsze przesłanie, to, które zainteresuje osoby kochające to, co zwiemy nie całkiem logicznie (pomyślcie!) odchudzaniem się, bo to dzisiaj główny powód do wprowadzania reżimów żywieniowych: Uczony angielski zapewnia, że stosując taką racjonalną dietę, ochronimy się nie tylko od tak częstych cierpień nerek, zwłaszcza zaś wątroby, ale i od nadmiernej tuszy. Na nerki i wątroby chyba tak często nie cierpimy, na pewno lepiej je leczymy, ale nadwaga chyba jest powszechniejsza niż przed wojną.
Jako ilustrację zamieszczam reklamę palestyńskich grejpfrutów: pojawiły się wtedy właśnie w handlu i bardzo powoli zdobywały uznanie polskich konsumentów. Jadły je natomiast na pewno gwiazdy Hollywood, wiedziały bowiem już wtedy, że przyśpieszają przemianę materii, zapobiegają więc tyciu. Idealne śniadanie gwiazdy to: przepołowiony grejpfrut lub choćby szklaneczka soku z niego wyciśniętego. Owoce nie tylko regulują spalanie tłuszczów, zawierają także moc witamin, zwłaszcza C. Są przy tym niskokaloryczne.
Jak grejpfruty jeść? Metodą gwiazd: podawać oziębioną połówkę (razem ze skórką) i specjalny nożyk o półokrągłym ostrzu. Odkrawa się nim soczysty miąższ i wybiera łyżeczką. Kto nie może znieść jego kwaskowatej gorzkości, niech ją osłodzi cukrem pudrem (zamykając oczy na „białą truciznę”!). Albo przybierze konfiturą z wiśni. W ten sposób chętnie jedzą grejpfruty dzieci. Na ogół trzeba potem dokładnie myć im ręce i zmieniać ubranie, zlepione słodkim sokiem.
Na przystawkę można podać grejpfruta jako koktajl; ale nie do picia, lecz taki majonezowy, do jedzenia. W szklanym pucharku – może być duży kieliszek koktajlowy, w ostateczności salaterka – układamy obgotowane krewetki albo raki zmieszane na przykład z czerwoną papryką, drobno posiekaną, koperkiem i kostkami grejpfruta. Może lepszy będzie szczypiorek i pomidor (sam miąższ)? A może jeszcze inny zestaw: np. zamiast krewetek – kostki szynki, zamiast pomidora – świeży ogórek pozbawiony pestek, dodane zaś orzechy włoskie. Oryginalnie można podawać taki koktajl w starannie wydrążonych połówkach owocu.
„Larousse Gastronomiqe” proponuje inny sposób podawania przystawki z grejpfruta: przepołowionego zapieka się w grillu, raz pociągniętego stopionym masłem lub obłożonego plasterkami boczku. Bardzo oryginalnie, ale na pewno kalorycznie.