Będzie właściwie o poezji, nie o kuchni, chociaż… Kto czytał ten blog co najmniej od dwóch miesięcy, ten wie, że każdemu miesiącowi towarzyszy wiersz Iwaszkiewicza z tomu wydanego przez niego w roku 1967 – „Krągły rok”. Wiersze pisał poeta siedemdziesięcioletni. Jakkolwiek podczas całego roku wraca do niego młodość z jej odczuwaniem świata, to towarzyszy mu odczucie śmierci, odchodzenia, poruszania się na krawędzi życia i przekraczania jej na stronę, gdzie pozostaje pamięć.
Zaczęłam iść tropami Iwaszkiewicza w lutym zeszłego roku. Dlatego teraz sięgam po styczeń, tom rozpoczynający. Styczniowy wiersz jest przepiękny. Ma dwa tytuły:
Styczeń
Wilk
W zimowe takie noceja stary wilk
podkradam się pod chaty i chłód
i śnieg
i gwiazdy kudłate patrzę przez szybki
co tam jest śpiewają wysokie tenory
tańczą piją
żyją gorąco z okien bije
i skrzypią drzwi
i znowu cicho ze studni wodę biorą
i żrą a ja co? na skrzypcach grają szczęście budują wychodzą w noc
śpiewają jak licho i strach mnie bierze
i złość dlaczego ja tak nie mogę?
i wyję a oni wołają
wilk! wilk!
W roku 1966, po rozmowie z Kotem Jeleńskim, Iwaszkiewicz napisał taką trzeźwą o sobie opinię: …dysharmonia intelektu i instynktu twórczego zawsze się bardzo mści. Trochę to wygląda
tragicznie – pod koniec żywota. Uważał, że intelekt nie dorasta mu do rozmiarów talentu. Wtedy kończył pracę nad tym tomem wierszy, które są poświęcone przemijaniu (podobno pracował nad nimi w latach 1960-66).
Nad całą twórczością Jarosława rozpina się jego pochodzenie i dzieciństwo: z Kresów ukraińskich. Stamtąd wziął szerokość spojrzenia, umiłowanie do nieskrępowanego horyzontem pejzażu, stamtąd ludowe spojrzenie na świat. Zespolenie z przyrodą. I pewien fatalizm. Widać to w tym styczniowym wierszu. Nawiasem, przywołuje go wiele osób, ale zawsze pod tytułem Wilk, a nie Styczeń. A wiersz ma tytuły dwa.
Ukraina była dla Iwaszkiewicza nie tylko „krajem lat dziecinnych”, nosił ją w sobie jako pewną wartość kulturową. Ale chodzi o Ukrainę i o czas, w którym się tam urodził. Szczególny, bogaty, tragiczny czas. Pisze w lutowym zapisie z roku 1966: Na każdym kroku natykam się na moje związki z tamtym czasem – i dziwię się, że mi jeszcze nie wypominają mojej staroświeckości. Cały ten dziwny krąg Polski w diasporze (…) cała siła kultury polskiej, dopóki była rozproszona i ssała soki Rosji, Ukrainy, Uralu, Kaukazu. Teraz korzenie nie mają skąd czerpać i dlatego to karłowacenie.
Krąg Polski splata z „Krągłym rokiem”. A my zaczynamy bardziej rozumieć poczucie obcości poety względem „karłowatych” czasów. Które podgląda „przez szybki”. Jak odmieniec. Pisał w dzienniku: żaden bunt już tutaj nie pomoże – i że to wszystko w bezładzie świata nie ma żadnego znaczenia. O, jakże bym chciał to widzieć zupełnie inaczej. Ale nie mogę. „Rozpacz” zamknięta we mnie. I czy na cała wieczność?
Fatalizm to postawa, która determinuje Iwaszkiewicza jako człowieka. Stąd jego stosunek do władzy, do czasów, w których żył. Przechodził przez nie jak ten wilk z wiersza: patrząc, nie atakując.
Gdy zima mrozi świat, jak dzisiaj, poszukajmy wilków dookoła siebie. Rzućmy im coś ciepłego, dzięki czemu przetrwają zimę. Kożuch, dobre słowo, a może dobry, rozgrzewający obiad?… Sądzę, że Wilk-Iwaszkiewicz rozgrzałby się bardzo obiadem proponowanym na przykład przez Antoniego Teslara, kuchmistrza hr. Potockich z Krzeszowic. Lubił dobrą kuchnię, a na arystokrację zawsze zwracał uwagę, czując się kimś należącym do tego kręgu ludzi i ich spraw z innej epoki. Obiad też z innej epoki, nie tylko dla Iwaszkiewicza żyjącego w siermiężnym PRL-u, ale i dla nas, w naszych czasach znacznie bogatszych, choć zarazem o coś uboższych. Oto menu niecodzienne, które poeta by przyjął z uznaniem:
Obiad XVIII
Consommé Théodora.
Krusztadki à la Mazarin.
Comber z prosięcia marynowany. – Sos chrzanowy.
Cietrzewie po królewsku.
Kurczęta z rożna. – Sałata.
Karczochy smażone à la Villeroy.
Kompot łańcucki.
Może choć kompot zrobić na zakończenie tego mroźnego dnia? Oto przepis: Na soku anansowym i szampanie zrobić lody (cukromierz ma wskazywać 18 stopni), nałożyć je w formę piramidalną, zamrożone wyłożyć na szklaną salaterkę, wkoło ułożyć kompoty z samych doborowych owoców i owoce świeże, zalać rumem, koniakiem, kirszem i podać.
Nie wiem, co to cukromierz. Ale brzmi poetycko. Mimo że z lodami, kompot na pewno rozgrzeje taką rozmaitością alkoholową. A zakończenie stycznia wyjątkowe!