Kto takiego makaronu nie ma, niech się nie martwi. Będzie mógł to nadrobić dbając o cytrynowy smak sosu. Ja nie musiałam. Z czym był mój sos? Z krewetkami. Miałam duże mrożone, tzw. tygrysie; zwykle porcję staram się mieć na tzw. wszelki wypadek w zamrażalniku.
Najpierw wstawiłam wodę na makaron. Gdy się grzała, zmiękczyłam w oliwie drobno pokrojoną cebulkę i natkę. Do niej dołożyłam krewetki, mieszałam je. Gdy się rozmroziły, zalałam je sosem ze słoiczka. Była to wyrafinowana salsa con tartufi bianchi, czyli sos z białymi truflami. Sos czekał rok, przywieźliśmy go z Sycylii (uspokajam, data ważności: 2013). Z podróży staram się przywozić to, czego u nas jeszcze nie ma. Coraz częściej tuż po przywiezieniu, wpadam oczywiście na te „egzotyki”.
Gotowanie skończone. Połączenie krewetek z truflami było bardzo ciekawe. W dodatku podane do delikatnej pasty al limone.
Co zrobić, gdy sosu ze słoiczka nie mamy? Mieć śmietanę (nie kwaśną) i nią zalać krewetki. Uprzednio można posypać je startą skórką ze sparzonej cytryny i skropić wyciśniętym z niej sokiem (zwykle z połówki wystarcza). Samodzielnie przyrządzony sos doprawiamy solą, gotowego ze słoiczka na pewno nie. Krewetki można też zalać białym winem. Albo ostatecznie niczym nie zalewać, tylko dobrze podgrzać (nie za długo). Można dodać czosnek lub inne zioła.
A jak krewetek nie ma? Zastąpić je np. pieczarkami albo innymi grzybami. Więcej nie piszę, choć możliwości jest sporo.
Ugotowany al dente makaron odcedzamy, wrzucamy do miski, na wierzch wylewamy sos, delikatnie mieszamy, posypujemy zieleniną, np. po prostu natką.
Już. Trwa to 15 minut, a nawet krócej, gdy się sprężymy. Zero wysiłku, sporo przyjemności.
