Lazanja naleśnikowa to kolejny pomysł na domowe danie „z resztek”. Konkretnie z pozostałego sosu bolognese czyli bolońskiego, wczoraj konsumowanego ze spaghetti.
Sos boloński w wersji najprostszej to podsmażona na oliwie mielona wołowina, podduszona następnie z pomidorami (świeżymi lub z puszki, albo z przecierem), ew. z cebulą, marchewką, selerem naciowym, przyprawiona czosnkiem albo papryką, albo pieprzem, albo oregano, jak lubimy. Wersje wytworniejsze tego sosu przewidują i inne dodatki, np. drobiowe wątróbki, jakąś wędzonkę (np. włoską pancettę, czyli boczek), a nawet… śmietanę, świeże zioła itd. Warto zadbać o jedno: aby wołowina była dobra, tzn. chuda, bez tłuszczu. Lepiej samemu kupić kawałek mięsa i go zemleć, a jeżeli już wolimy mielone gotowe, to tylko tzw. na tatara.
Gdy sos pozostanie, spróbujmy dania niegdyś wymyślonego u nas w domu i nazwanego bezpretensjonalnie lazanją naleśnikową. Usmażmy stosik naleśników, w naczyniu żaroodpornym, nieco natłuszczonym oliwą, olejem lub masłem, przekładajmy je sosem, a na końcu posypmy startym żółtym serem (może być każdy, także pleśniowy). Ja skrapiam go lekko oliwą lub obkładam kilkoma strużynami masła, posypuję oregano i wszystko zapiekam w piekarniku z 20–30 minut.
Nie muszę dodawać, że jak prawie wszystkie dania z resztek, jest to potrawa ulubiona przez moich domowych. Niektórzy wolą ją nawet od specjalnie przygotowanej oryginalnej wersji lasagne!