13. wpis

Alina Kwapisz-Kulińska – 03/02/2011 9:13

Wreszcie kino! I to z filmem, który przykuwa uwagę (tylko raz pomyślałam o spojrzeniu na godzinę, ale w końcu nie zerknęłam) i pozostaje w pamięci długo po wyjściu z kinowej sali. Jako nastrój. No, niech się przyzna, kto nie nucił Czajkowskiego wracając do domu…

„Czarny  łabędź” zafascynuje nie tylko wielbicielki romantycznej muzyki i nie tylko te z dziewczyn (w każdy wieku), które miały pointy na stopach. Choć kto kiedyś ćwiczył przy drążku i odróżnia battement tendu od battement frappé , poczuje ten film w mięśniach, nie tylko w głowie. Choć film jest o tym, co w głowie się dzieje. W głowie kobiety. Czy tylko baletnicy? Chyba nie. Balet potraktujmy jako metaforę pozwalającą na bardziej wyraziste przedstawienie kilku spraw.

Bo w filmie jest stosunek do matki, jest dojrzewanie, jest zmaganie się z trującym perfekcjonizmem, raniące wręcz dosłownie osiąganie artyzmu, są udręki zazdrości i rywalizacji, obserwacje przemijania i budzenia się seksualności (choć tu aktorka wydaje się jednak zbyt mało… młoda). Jest jeszcze więcej. Stop! To przecież film, a nie sesja terapeutyczna.

Są więc piękne obrazy. Oddana znakomicie atmosfera sali ćwiczeń z jej lustrami, które podkreślają schizofreniczną sytuację młodej baletnicy i jako osoby, i jako wymarzonej roli, która wymaga podwójnej osobowości. Kolejne pudełeczka otwierają się, a my obserwując walkę z samą sobą i budowanie roli z klasycznego baletu Czajkowskiego, uczymy się – o ile chcemy – czegoś o sobie.

Jest w balecie scena i ciemna otchłań widowni. Możemy sobie zadać pytanie, dla kogo każda baletnica (każda z nas?) znosi to wszystko – mordercze ćwiczenia, tresurę choreografa, upokorzenia? Dla siebie, dla uśmiechu i gestu uznania mężczyzny, czy jednak dla aplauzu tej niewidocznej zrazu masy ludzi? Na ekranie jest i corps-de-ballet, a więc sznury łabędzic w tiulowych tutu. Są dwa mieszkania: jedno z różowym pokoikiem uległej córki i z pokojem matki, pełnym niepokojąco schizofrenicznych obrazków, drugie – czarno-białe chłodnego chyba jednak mężczyzny. Są grzeczne różowe stroje Niny, zagranej perfekcyjnie (to słowo-klucz) przez Natalie Portman (Oskarowa rola?), i ciemne, śmiałe, na luzie ciuchy jej antagonistki, świetnej Ukrainki Mili Kunis, w roli Lily.

Jest znakomita muzyka. Intrygujący aktorzy drugiego planu (Winona Ryder w roli odchodzącej na baletową emeryturę primabaleriny, której miejsce ma zająć Nina, Barbara Hershey w roli matki, niegdyś szeregowej baletnicy z marnego zespołu).

Intrygująco dobra filmowa robota w tym „Czarnym łabędziu”, tak dalece dobra, że opuszczając kino zastanawiałam się, czy aby nie pociągał mnie w tym filmie jakiś kicz? Nawet jeżeli tak, to poddałam się mu prawie całkowicie.

Dodaj komentarz