Obiady albo kolacje bywają zmorą tych, którzy do gotowania podchodzą bardzo serio. Korzystając z przepisów stosują je dokładnie, brak jednego ze składników uniemożliwia im gotowanie, dręczą się, że talerz wygląda nie tak, jak pokazano na obrazku. Po prostu przygotowywanie posiłków stresuje ich i męczy.
A przecież tak nie musi być! A nawet nie powinno. Gdy się zaczyna naukę poruszania po kuchni, często korzysta się z przepisów. Ale nawet wtedy nie warto do nich – wielu, choć nie wszystkich – podchodzić jak do Pisma Świętego. Gdy już poruszamy się po kuchni od lat, tym bardziej wiemy już, co z czym warto łączyć, znamy swój smak, ale i to, jak zachowują się produkty gotowane, smażone, pieczone. Mamy ulubione przyprawy, dania mączne, sery, warzywa, owoce, przyprawy. A gotować musimy niezależnie do tego, czy to lubimy. Bo jednak coś trzeba jeść codziennie. I nie są to tylko kanapki czy dania zamawiane do domu.
Postuluję uruchamianie wyobraźni. Aby często z niczego zrobić coś, co zjemy ze smakiem, czym nawet da się poczęstować niespodziewanego gościa, co poprawi humor nam i bliskim. W dodatku nie zawsze zdążymy zrobić zakupy. Warto więc wtedy uruchomić zalegające szafki i lodówkę produkty najprostsze: makarony, ryż, jajka, a nawet dyżurne puszki. Gdy do tego dołożymy ostatniego pomidora, znajdziemy jakiś zapomniany ogórek czy seler, warzywa z mrożonki czy puszek, a nawet tylko natkę czy świeże zioła – zapewnią nam codzienny obiad kolorowy i wartościowy.
Przedstawię dwa takie obiady najprostsze. I szybki deser.
Kto lubi makaron? Chyba wszyscy? Paczka może leżeć naprawdę długo i bywa ratunkiem w momencie, „gdy niczego nie ma w domu”. Makaron jest podstawą dań szybkich, niewymagających wymyślnego sosu (choć i z takimi im pod drodze), skomplikowanych dodatków. Na najszybszy obiad bierzemy, co mamy w domu. Makaron, ser, pomidory. Dobra oliwa (warto zawsze ją mieć) i zioła dopełnią zawartości talerza. Taki obiad przygotujemy w kwadrans. Możemy nim poczęstować przyjaciółkę, która nieoczekiwanie wpadła na zwierzenia. Pokrzepi ją!

Tagliatelle z serem kozim po mojemu
makaron tagliatelle
kozi ser (rulonik)
pomidory
czosnek
świeża bazylia lub inne zioła albo tylko natka pietruszki
oliwa
sól, przyprawa włoska pikantna
Ser pokroić w plasterki, pomidory w cząstki, zioła porwać na listki. Czosnek obrać, posiekać drobno. Makaron ugotować przestrzegając czasu podanego na opakowaniu. Odcedzić, polać oliwą i odrobiną wody z gotowania. Domieszać cząstki pomidora i posiekany czosnek. Na wierzchu rozłożyć ser i zieleninę, doprawić przyprawami. Od razu podawać.
Na stole można postawić oliwę i stary ser (jeśli go mamy!) oraz resztę zieleniny. Jeśli otworzymy dyżurną butelkę wina, przyjaciółka poczuje cię dopieszczona. Ale może mamy w lodówce ajran? Mnie pasuje do wszystkiego! Będzie zdrowo.
Drugą potrawę przedstawię dokładniej. Będzie to typowy obiad z resztek. Na przykład z ugotowanego makaronu. Bo przecież żywności nie wyrzucamy! Na drugi dzień mogą być podstawą niewymyślnych dań, które nieraz są smaczniejsze od potraw wyjściowych. Celowo nie podaję proporcji. Będą zależały od naszych możliwości i potrzeb.

Omlet z makaronem i rybą wędzoną po mojemu
ugotowany makaron
ryba wędzona (np. makrela)
jajka
śmietana
pomidory
świeże zioła
oliwa
ew. starty ser
sól, pieprz

Na patelni rozgrzać oliwę, włożyć makaron, na średnim ogniu, mieszając, zagrzać bardziej niż odsmażyć. Rybę oczyścić z ości, podzielić na kawałki. Jajka wymieszać ze śmietaną, solą i pieprzem oraz posiekanymi ziołami.

Na makaronie rozłożyć kawałeczki ryby. Zalać wszystko jajkami ze śmietaną. Przykryć. 5 minut smażyć pod przykryciem.

Dołożyć cząstki pomidorów i, ewentualnie, starty ser. Przykryć znowu na 5–8 minut (aż jajka się zetną). Podając posypać świeżymi ziołami.
Zamiast wędzonej ryby można dodać jakąś wędlinę. Kto ma i lubi, na koniec może na omlecie położyć ser pleśniowy. Do początkowego smażenia makaronu można dodać pokrojoną drobno cebulkę lub/i czosnek. Jeżeli nie mamy śmietany, weźmy więcej jajek. Itp., itd. A ciepły obiad zawsze pyszny. Poprawia humor.
A na zakończenie może deser? No naprawdę, z kilku śliwek i dyżurnego kruchego lub francuskiego ciasta, które warto zawsze trzymać w lodówce. Dodałam do tego dżem pomarańczowy własnego wyrobu, który odnalazłam wśród zapasów. Może być i inny. Brzoskwiniowy, malinowy, jaki tylko mamy.

Szybka tarta ze śliwkami po mojemu
ciasto schłodzone francuskie lub kruche
kilka śliwek
dżem pomarańczowy
migdały w słupkach lub płatkach
ew. cukier kryształ

Ciastem wyłożyć foremkę, jak podano na opakowaniu, posmarować je dżemem. Śliwki pokroić, ułożyć na dżemie skórkami do dołu. Posypać migdałami i cukrem. Piec jak opisano na opakowaniu, zwykle 20–30 minut w 200 st. C.
Migdały przed rozłożeniem można uprażyć na suchej patelni. Zamiast nich można wziąć jakieś orzechy. A jeśli ich nie mamy, to… trudno. Weźmy tylko cukier. Kto lubi, da także cynamon. Ciasto podane z herbatą złagodzi wiele jesiennych stresów. A i na drugi dzień będzie smakowało.
Tyle naszej codziennej kuchni. Dla porównania coś z lat przedwojennych. Jak jadali ludzie wówczas trzymający władzę. Opis znalazłam w piśmie o dość wymyślnym tytule – „Kronika Polski i Świata” z roku 1938. Opis to plotkarski. Dzisiaj możemy czytać z satysfakcją, że nie tylko nas zajmują głupoty. Niektórzy z naszych przodków też w nich gustowali. Charakterystyczny wstęp dzisiaj by nie przeszedł nawet w pismach mocno wychylonych w prawo. Przynajmniej taką można mieć nadzieję. Ale daje do myślenia o tym, jak normy mówienia o drugim człowieku się zmieniają. I jak trudno łagodzić obyczaje. Pisownia oryginału.

Murzyn fetyszysta jest przedmiotem drwin dla cywilizowanego białego gentlemana. Wyśmiewamy go, gdy bije pokłony przed bałwanami i fetyszami, a przecież i my żyjemy w epoce neopoganizmu, przejawiającego się naiwnym ubóstwianiem żywych „totemów”, dla których wymyślono nazwę dyktatorów.
Szpicruta Hitlera, sztylpy Mussoliniego, zbutwiała koszulka dziecinna Lenina – oto fetysze białych pogan. Kult gwiazd filmowych również ma wiele wspólnego z murzyńskim kultem bożków płci obojga. Jaką pyjamę nosi Marlena Dietriech, co jada na śniadanie Mussolini, dlaczego Hitler nie znosi faszerowanego szczupaka – oto pytania, które zaprzątają głowę nie jednego cywilizowanego gentlemana.
Nie od rzeczy więc będzie podzielić się z czytelnikami zapasem plotek, podanych przez miesięcznik „Au Courant” na temat kulinarnych upodobań dyktatorów i mężów stanu. Nie ulega już wątpliwości, że ludzie, od których do pewnego stopnia zależą losy świata, odznaczają się powściągliwością, niemal spartańską. Szczegół charakterystyczny – nie lubią mięsa, skłaniają się raczej do wegetarianizmu. Żaden nie jest amatorem krwistych befsztyków, sztuki mięsa z kwiatkiem, wieprzowych nóżek i flaczków z imbirem. Bezwzględni, fanatyczni, „zbawcy. Ludzkości”, są przeważnie trawożerni. Lubią szpinaczek, słodką marchewkę, zieloną sałatkę, drobną kaszkę…
OWOCE MUSSOLINIEGO
Gdy Mussolini zajęty jest rozwiązywaniem zawiłych politycznych krzyżówek, z reguły traci apetyt i odżywia się wtedy niemal wyłącznie owocami. Podczas opracowywania układu z W. Brytanią stał na biurku Mussoliniego kosz pełen jabłek i pomarańcz. Duce ma zawsze pod ręką świeże owoce i pokrzepia się nimi w czasie nużących konferencji. Od szeregu lat nie jada mięsa. Jak twierdzą wtajemniczeni, nawet Hitler nie zmusiłby go do skonsumowania sznycla „po wiedeńsku”, gdyż jest zaprzysiężonym jaroszem. Skoro tylko wziął rozbrat z „rozbratlem”, nakazał i swej potulnej małżonce przejść na „jarską wiarę”. Posłuszna „donna” Rachela, rada nie rada, zastosowała się do życzenia małżonka i tylko czasami, ukradkiem, gdy Duce bawi poza domem, zamyka się w swoim pokoju na trzy spusty, zasłania okno i za parawanem smaży sobie befsztyk po angielsku.
Ongiś, w okresie „górnej i chmurnej” młodości, Mussolini nie gardził mięsem, pochłaniał fantastyczne ilości makaronu, skrapiając go kwaśnym sycylijskim winem. Skoro jednak osiągnął szczyt kariery i zamieszkał w pałacu, złośliwy los splatał mu figla – teraz właśnie gdy mógłby pozwolić sobie na najwymyślniejsze smakołyki, zaczęła mu dokuczać choroba kiszek i żołądka. Długotrwała, uciążliwa kuracja przyniosła mu pewną ulgę, lecz doktorzy doszli do wniosku, że jedynie kompletna zmiana reżimu (kuchennego) może uratować Mussoliniego.
Wtedy to dokonano rewolucji sałatowej, w tym sensie, iż kucharz wyrzucił z lodowni resztki mięsnego obiadu i zapasy drobiu, a zastąpił je wiązkami porów, pietruszki, marchwi, szpinaku i innych witaminowych jarzynek.
Mussolini wygląda coraz czerstwiej; ruchy ma energiczne, chód sprężysty, oczy pełne blasku. Nawet wrogowie przyznać muszą, że mózg jego funkcjonuje wcale sprawnie, chociaż jest odżywiany jedynie owocami, jarzynami, mlekiem (pół litra na śniadanie) i czystą… wodą. Wbrew przesądowi panującemu wśród mózgowców, obywa się doskonale bez papierosów. Tylko w wyjątkowych okolicznościach Mussolini pije wino.
WIELKI POST HITLERA
W porównaniu z Hitlerem, Mussolini jest łakomy i niepowściągliwy. Jarskie obiady dyktatora Italii w zestawieniu z posiłkami, którymi zadawala się Hitler, są niemal pantagrueliczne. Można bez przesady powiedzieć, że Hitler nieustannie pości. Pomimo to wygląda zdrowo, a chociaż nie jest opasły, nie sprawia wrażenia fizycznego niedołęgi.
O pół do siódmej rano przynoszą mu talerz owsianki z mlekiem. Później dopiero o godz. 1-ej Hitler zasiada do obiadu. Prawie codziennie zaprasza gości, nieraz 10–15 osób. Zaproszone osoby objadają się wymyślnymi potrawami, podczas gdy Hitler zadawalnia się znowuż owsianką, zaprawioną sosem. Czasami zjada jeszcze parę owoców albo trochę kompotu, natomiast nie pije wina, ani kawy.
Bardzo często zdarza się, iż Hitler nie je wcale obiadu i pości aż do wieczora. Kolacja składa się zawsze z jajecznicy, sałaty jarzynowej i owocowej.
– Ponieważ lubię odmianę – zwierzał się kiedyś Hitler angielskiemu dziennikarzowi – więc w poniedziałek spożywam jajka z sałatą, a nazajutrz sałatę z jajkami. Gdy Hitler udaje się na polityczne tournée, zapobiegliwy służący wkłada mu do samochodu koszyczek, zawierający kilka tartinek z masłem i butelkę wody mineralnej. Gdy niedawno zapytywano adiutanta Hitlera, jaka potrawa sprawiłaby mu przyjemność (przygotowywano bowiem na jego cześć wielki bankiet), adiutant odpowiedział bez wahania: – Trochę ryżu z cynamonem i kruche ciastko, takie, jakie robią cukiernicy w Linzu.
Kucharz Hitlera był ongiś kierownikiem znanej restauracji w Berlinie, dzisiaj jednak tak mało ma roboty, że całymi dniami wygrywa na harmonii, śpiewając piosenki bawarskie.
STALIN LUBI BARANINĘ
Krwiożerczy dyktator Rosji Sowieckiej jest nadal mięsożerny. Jego ulubioną potrawą są kotlety z jagnięcia, przygotowane według recepty kaukaskiej. Codziennie przy obiedzie wypija Stalin pół butelki wina kaukaskiego, a przez cały dzień zajada cukierki, konfitury i inne słodycze. Bardzo to charakterystyczny objaw, że właśnie Stalin, człowiek bądź co bądź niezbyt „słodki w pożyciu”, tak bardzo łaknie słodyczy. Poza tym jest niewybredny, o czym świadczy niesłychanie monotonny jadłospis, zawierający codziennie kotleciki z jagnięcia.
KEMAL PASZA GARGANTUĄ
Jedynym, zupełnie niepowściągliwym w jedzeniu i piciu dyktatorem jest władca współczesnej Turcji Atatürk Kemal Pasza. Ponieważ jednak obawia się jak ognia, zamachowców i wszędzie węszy truciznę, więc specjalny urzędnik próbuje każdej potrawy, przeznaczonej dla dyktatora. Podobno w całej Ankarze nie ma człowieka, któryby potrafił dotrzymać placu Atatürkowi, gdy ten zabierze się do jedzenia i picia. Nawet Anglicy, najwytrzymalsi opoje pod słońcem, kapitulują po 6-ej z rzędu butelce whisky. Wielki to despekt dla dyplomacji angielskiej. To też, jak twierdzą złośliwi, angielskie ministerstwo spraw zagranicznych ma zawsze nielada kłopot z dobieraniem odpowiednich dyplomatów na placówkę turecką. Muszą oni bowiem posiadać nie tylko rozum polityczny, ale także strusie żołądki i wyjątkowo mocne głowy.
Podobno w obecnej chwili tylko członkowie ambasady francuskiej zasłużyli sobie na szacunek Atatürka, gdyż rekrutują się z pośród jednostek niezwykle odpornych, świetnie dotrzymujących kompanii współczesnemu Gargantui.
ROOSEVELT I JAJECZNICA
Prezydent Roosevelt lubi jeść smacznie, ale z umiarem. Na przekór lekarzom, którzy go straszą, że się w końcu rozchoruje na wątrobę, zjada codziennie dużą porcję jajecznicy, zaś na obiad każe sobie podawać niewielkie, ale świetnie przygotowane porcyjki dzikiego ptactwa. Jego ulubioną potrawą jest bażant i kuropatwa. Zjada również z apetytem ryby, które sam łowi. Codziennie po obiedzie wypija filiżankę czarnej kawy.
Natomiast, o ironio losu, sąsiad jego, prezydent i dyktator Brazylii, która, jak wiadomo, jest królestwem kawy, nie może skosztować ani na lekarstwo czarnego nektaru, bo ma wadę serca.
Czy kuchnia codzienna ówczesnych władców świata coś o nich mówi? Na pewno to, że byli, jak na ówczesne standardy, ekscentryczni i mogli dogadzać swoim zachciankom. Gorzej, że autorytarnie urządzali także życie innym. I to całym narodom! Dzisiaj rządzący mają inne nawyki żywieniowe. My też. I inne priorytety. Ja od wszelkich wymyślności wolę swoją codzienność, nawet z obiadami z… resztek. Bylebym ich używała z wyboru, a nie z konieczności zafundowanej przez rządzących.
🙂 Już chyba kiedyś wpisywałam w komentarzach, że odsmażany makaron z jajkiem był u mojej śp. Babci metodą na utylizację makaronu pozostałego po niedzielnym rosole („polska carbonara”) 🙂 Ale tak ogólnie to chciałabym Panią poprzeć co do niepotrzebnego stresu w kuchni. W końcu nie prowadzimy knajpy z gwiazdkami Michelin i nie musimy też na co dzień przygotowywać wystawnych obiadów. Ja osobiście wolę kasze i mam zapasy, ale makaron rzeczywiście przygotowuje się szybciej, a i z reguły go wszyscy lubią (w odróżnieniu od takiej np. kaszy gryczanej, która nie wszystkim smakuje).
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak, kasze też są świetne. Modne, ale wciąż mało popularne. Na drugi dzień lubię je w sałatkach. A „polska carbonara” przypomina mi lazanię naleśnikową, którą robię , gdy zostaje bolognese.
PolubieniePolubienie
O, ja robię tak samo, też gotuję więcej i następnego dnia jest sałatka. Sałatki z kasz są świetne, zwłaszcza z gryczanej i pęczaku. A i zapiekankę można zrobić, np. z gryczanej ze szpinakiem i fetą jest świetna. Pewnie ta mała popularność, o której Pani pisze wynika z tego, że niestety – moda modą, a kasze nie wszystkim smakują. Ja też, choć większość kasz lubię, to np. nie przepadam za (niezwykle podobno zdrową, a na pewno modną) jaglaną. Za to uwielbiam pęczak, moim zdaniem „pęczotto” jest lepsze od risotta 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba