„Ilustrowany Kurier Codzienny” piórem Jana Lankaua opublikował w marcu 1930 bardzo ciekawy tekst o jedzeniu ryb w Polsce. Przedstawiam jego skrót, zachowując ortografię oryginału:

Konsumpcja ryb w Polsce wynosi od 2–3 klg. na głowę, czyli mniej więcej tyle, co w Niemczech. Najwięcej ryb spożywa Japonja, bo 100 klg. na głowę. Anglja 22 klg., Francja 15 klg., a St. Zj. Amer. 10 klg. (…)
Jak jest dzisiaj? Spożycie ryb z roku na rok u nas rośnie. Obecnie wynosi na osobę przeszło 12 kg (w tym morskich ok. 9).
Inteligencja polska najchętniej spożywa karpia, szczupaka i sandacza. Żydzi ortodoksi leszcza, a chłopi śledzia. Handel śledziami był już w najodleglejszych czasach w Polsce bardzo rozpowszechniony i odbywał się głównie na szlakach wodnych. Kupcy, ciągnący ze śledziami z Gdańska w dół Wisły, zatrzymywali się w oznaczonych miejscach i dawali znać o swojem przybyciu ludności nadbrzeżnej zapomocą [tak się pisało] odpowiednich sygnałów.
Klemens Małopolanin, zakładając w 1243 r. klasztor w Jędrzejowie i przeznaczając dlań dochody z miasteczka, zastrzegł sobie, aby handlarze oddawali mu po jednym śledziu z każdej beczki, co świadczy o rozmiarach tego handlu w Polsce już w tak wczesnym średniowieczu. Słowo śledź pochodzi od skandynawskiego silk. W XVI w. śledzia wędzonego nazywano bydlinek, od niemieckiego bückling. Dia podniesienia kultury rybnej w dawnej Polsce przyczyniły się w dużej mierze klasztory. Kultura ta musiała stać bardzo, wysoko, skoro w 1547 Dubrawski wydał we Wrocławiu po łacinie książkę o hodowli karpi, którą potem Andrzej Próg przetłumaczył na język polski. W 1673 Olbracht Strumieński opublikował w Krakowie dzieło „O sprawnem sypaniu, wymierzaniu i wybieraniu stawów”.
Sztuczna hodowla ryb najwyżej stała na Śląsku i w Małopolsce. Z ryb eksportowano z Polski tylko łososie, a mianowicie dunajeckie i gdańskie, bądź suche (wędzone), bądź świeże. Specjalnie wielkie sztuki zwały się brukami.
Ustawodawstwo polskie już z końca XV w. zabraniało łowienia na rzekach zapomocą jazów.
Dzisiaj z ryb morskich najwięcej jemy śledzi, dalej są gatunki przed wojną zupełnie nieznane (mintaje i morszczuki) oraz znane, ale nie powszechnie (makrele, tuńczyki, łososie). Tuńczyki dzisiejsze pochodzą z puszek, łososie są hodowlane. Z ryb słodkowodnych jemy, wedle kolejności, karpie, pstrągi oraz… pangi. Nie tylko nieznane przed wojną, ale jeszcze do niedawna w sklepach nieobecne. Ciekawostką jest powolny wzrost spożycia krewetek. Do którego my pewnie się w miarę możliwości przyczyniamy!
Na końcu autor przedwojennej notki pisze tak: W własnym, dobrze zrozumiałym interesie powinno on [społeczeństwo] ryb więcej jadać, jak obecnie. 1 dlatego jeżeli Henrykowi III wolno było życzyć swoim poddanym, aby przynajmniej raz na tydzień mogli oni sobie pozwolić na włożenie kury do garnka, to ja życzę swoim Czytelnikom, aby stać ich było przez cały post nietylko na śledzia, ale także na karpia i sandacza, i to nie na kredyt, tylko za gotówką.
Wyjdzie to wam na zdrowie!
Wszystko dobrze, jeżeli idzie o ryby – są naprawdę bardzo zdrowe i, obecnie, znowu drogie. Ale niedzielnej kury w garnku życzył Francuzom ich król Henryk IV…
Aha, a uroczy obrazek jest ilustracją do tekstu w gazecie.