Z Adriatyku na nasz stół

Trzeba było rano wstać, aby być przed siódmą w „rybarni”. No i wybrać, co chcemy kupić. Albo inaczej: na co mamy apetyt. Na kamiennej ladzie rozłożone było niewiele ryb. Sprzedawało je tylko dwóch panów. Jeszcze nie sezon. Podobno większość z tego, co złowią rybacy trafia do restauracji. Tak więc o godzinie dziewiątej ryb może już w ogóle nie być. Wybór więc może mały, towar nie tak malowniczo rozłożony jak we Francji czy we Włoszech, ale na pewno świeży.

Dopiero po powrocie można było zjeść śniadanie. Ciemny chleb z ręcznie robionym serem, pomidory i papryka do zimnego mleka. Tutejszy nabiał jest znakomity.

A na obiad wybraliśmy dwie barweny (rybak nazywał je trija) oraz mule. Barweny to znakomite ryby o jędrnym białym mięsie, podobnym do okoniowego. Cenili je wysoko starożytni. I nic dziwnego! Sprzedawca zalecał, aby je zgrillować. Ponieważ grilla nie mamy, barweny trafiły zwyczajnie na patelnię. Po nasoleniu zostały usmażone w oliwie (oczywiście tutejszej!); obok nich zazłociłam grzanki z nieco już ciastowatego białego chleba (pszenny kruh szybko przestaje być kruchy).

Zabawa jest z mulami. Trzeba je starannie umyć i odciąć tzw. bisiory, którymi się przyczepiają do kamieni. Otwarte muszle trzeba wyrzucić (podobnie potem usuwa się te, które w gotowaniu się nie otworzyły). Wrzuciłam je do wrzącego wywaru ugotowanego z tego, co miałam pod ręką, a były to: cebula, świeża tutejsza bladozielona papryka, sól i pieprz oraz… trzy gałązki lawendy do smaku. Lawenda jest symbolem wyspy Hvar. Rośnie w wielu ogrodach (mamy ją pod oknami), w słońcu pachnie bosko. Jak w wielu krajach południa, rośnie tu mnóstwo kolorowych kwiatów, ale lawenda dominuje. Mule, dzięki niej, miały znakomity, delikatny smak.

Obiad jedzony na balkonie, z widokiem na morze (dzisiaj pływa po nim wiele jednostek, w tym najpiękniejsze, te pod żaglami), podlany schłodzonym chardonnay, oczywiście chorwackim.

Dodaj komentarz