Składniki zamienne

W PRL-owskiej kuchni bardziej wyrafinowane przepisy kulinarne trzeba było dostosować do realiów. Prawie zawsze. Ponieważ na obiad pla-nuję ugotować spaghetti z sosem pomidorowym z dodatkiem salami, przypomniałam sobie ówcześnie wydaną książeczkę z potrawami kuchni włoskiej. Ukazała się ona w epoce „środkowego Gierka”.

Tu dygresja: „wczesny Gierek” polegał na zachłyśnięciu się luksusami z Zachodu, „z importu”, jak wtedy mawiano. Za zaciągane kredyty podlizywano się ludności wymęczonej trudami życia w czasach „schyłkowego Gomułki” i rzucono na rynek różne dobra, znane chyba tylko z filmów. Były to takie produkty, jak: soczki cytrusowe marki „dodoni” w puszkach, zupa z płetw rekina także w puszce,  wspomniane salami (choć węgierskie), filety anchois (nie tylko w wersji „koreczki helskie”), sery pleśniowe (najczęściej jednak rodzimy „rokpol” oraz „camembert”, zresztą wcale niezłe), parmezan, mrożone lody w kartonikach, puszki krabów (zresztą znakomitych, firmy rosyjskiej CHATKA, co cyrylicą wypisane powinno się czytać „snatka”, o czym mało kto wiedział, mimo wielu lat nauki rosyjskiego w szkole), krewetki i małże w słoiczkach, itp. luksusy, których już nie pamiętam. Aha, były jeszcze wina francuskie ( bodajże „Bordeaux”), czerwone, i białe „Chablis”.  Wina były kwaśne, ale francuskie, no i nie najtańsze; na stylowy obiad warto było się zrujnować i podać.

Koniec dygresji, wracam do spaghetti. Przepis jest banalnie prosty: cebulę poddusić w oliwie, dodać pomidorową passatę i pokrojone w plasterki lub paski salami, doprawić ziołami, pieprzem, pogotować. Można oczywiście dusić świeże pomidory. (W czasach PRL-u jednym z nich produktem był tzw. koncentrat pomidorowy, nie zawsze dobrej jakości; już w czasach „wczesnego Gierka” pojawił się ketchup z „Pudliszek”, bardzo zresztą dobry). Sos trzeba wymieszać z makaronem ugotowanym al dente i podać z tartym parmezanu. Na wierzch warto zawsze dać posiekaną zieleninę: bazylię, tymianek lub choćby natkę. Spaghetti mam al’ aglio e peproncino, czyli z czosnkiem i ostrą papryczką, naprawdę pikantny, sosu już nie ma potrzeby zaostrzać, do zieleniny wkrajam nieco selera naciowego.

Tyle przepis: w książeczce, którą pamiętam (niestety, nie mam jej w domu, pożyczałam od ciebie, Bogusiu…), na końcu była stylowa rada. Jeżeli nie można dostać salami, można je zastąpić serwolatką. Nie wiem, czy dzisiaj można dostać serwolatkę, wtedy dość popularną i tanią obsuszaną kiełbasę. Ale można by napisać taką radę: chcąc przywołać klimat kuchni PRL-u, na przykład w ramach warszawskiego festiwalu „Niewinni czarodzieje”, salami trzeba zastąpić
serwolatką. I zapewne będzie tak trudno dziś o serwolatkę, jak wtedy było trudno o salami.

PS Co do serwolatki: właśnie wyczytałam, że to kiełbasa z wołowiny i boczku. Hm, czy tak było naprawdę? Kto to wie. W PRL-u nie pisało się składu produktów na etykietach, ale mam wrażenie, że nie była to wołowina.

Dodaj komentarz