Dla dzieciaków z ziemniaków

Dzisiaj mało kto wie, poza badaczami literatury i to specjalizującymi się w dwudziestoleciu międzywojennym, a zwłaszcza w twórczości jednego z piszących wówczas poetów, kim był z zawodu i czym się zajmował Jan Sztaudynger. Znamy go z powojennej twórczości, kojarzymy na ogół – prawidłowo – z fraszkami pikantnymi (czyli kulinarnym terminem mówiąc pieprznymi). Tymczasem debiutował on w latach 20-tych XX wieku jako poeta liryczny, a nie satyryk, a ukochał marionetki i lalki. Zajmował się nimi z pasją, tak dużą, że przed wojną, gdy mieszkał i pracował w Poznaniu w kuratorium oświaty, utworzył i prowadził pismo poświęcone tej tematyce.

Pismo założone w roku 1938 wychodziło do wojny i miało nadzwyczaj dużo ogłoszeń, co wróżyło spokojny byt przez lata. Po wojnie zresztą, już w innej rzeczywistości, Sztaudynger wrócił do swojej pasji. Ale nas interesuje czas przedwojenny.

Ten z założenia półrocznik miał oryginalny tytuł „Bal u lal” i zajmował się marionetkarstwem w różnych aspektach. Oprócz tekstów teoretycznych, zamieszczał krótkie sztuczki, gotowe do wystawienia, takie w sam raz dla młodych adeptów teatrzyków lalkowych. Jedną z  nich chciałabym – nie bez powodu w blogu kulinarnym – przypomnieć.

Na początek teoria zamieszczona w artykule wstępnym z pierwszego numeru, albo właściwie, jak pisze sam Mistrz Marionetek, na początek szereg fotografij: Marionetki – to lalki, które zapragnęły żyć. Jedne po życie poszły do nitek, lub drucika, i te nazywamy łątkami. Inne ożyły pod władzą kijka i te ochrzczono kukłami. Inne jeszcze palcom ludzkim powierzyły swe istnienie i te „wabi” się pacynkami. Poza tym mamy jeszcze: cienie. Gdy marionetki nie same pojawiają się przed nami, ale wysyłają w zastępstwie swym własne cienie.

Dla których napisano sztuczkę pt. „Książę Jaromir, czyli zbójca Kazimir. O największym herszcie zbójów swego czasu”? Pewnym tropem będzie podtytuł: „Krotochwila kartoflana – lekkim wierszem podana”. W sztuczce występują następujące osoby: Król, Niewolnik, Królewna Pyrusia, Książę Jaromir. Trop kulinarny już mamy: to ziemniaki, czyli kartofle, pyrami po wielkopolsku (przypominam, miejsce wydawania pisma) zwane. Urocza „królewna Pyrusia, ogromnie kocha swojego tatusia”, doświadcza tego, że jej narzeczony okazuje się nie księciem Jaromirem, ale zbójem Kazimirem. Są tego następstwa, ale po co je zdradzać?

„Sztukę” kończy następujące słowo odautorskie: Publiczności, publiczności miła, czy ci się podobało, czy nie podobało, to nie ma nieszczęścia. Jeśli ci nasi aktorzy się nie podobali, to zawsze masz prawo z nich zrobić ziemniaczaną zupkę, albo sałatkę do śledzia. Czyż to nie wynosi naszego teatru nad każdy inny? Niech żyje kartoflowa zupka! Niech żyje sałatka śledziowa! Jeśli Ci aktorzy nie przypadli do smaku w wierszowanej próbce, niech Ci przypadną do smaku w ziemniaczanej zupce.

W dziecięcym teatrzyku postaci sztuki mogą bowiem kreować bulwy ziemniaków. Jak jest pod tekstem wyjaśnione: Sama sztuka posiada dużą wartość artystyczną, zawiera ona w sobie sporą dawkę ostrej satyry i równocześnie pogodnego humoru. Występują w niej cztery osoby, na które
trzeba sobie wybrać cztery dorodne „rozgałęzione” ziemniaki. Poza tym potrzeba trochę szmatek (starczą chustki do nosa), okulary z tektury i papieru przeźroczystego, fajka, nożyczki, dwa kuchenne noże i to wszystko
. Noże do bójki, w której przyszły zięć utnie ukochanemu „tatusiowi” czubek głowy, co w wypadku ziemniaka obejdzie się bez krwawych skutków. Tu zaleca się ostrożność i ewentualne użycie noży pod kontrolą.

Przedstawiane przez Sztaudyngera sztuczki nie są banalnym ćwierkaniem dla dzieci. Może warto by było je przypomnieć dzisiejszym malcom, choćby jako odtrutkę dla różnych zmanipulowanych i zinfantylnionych bohaterów dziecięcych książeczek, w rodzaju podróbek Kubusia Puchatka.

Po przedstawieniu można z dzieciakami ugotować prawdziwą kartoflankę. Wystarczą ziemniaki, sól, śmietana. Wedle życzenia zupę można zmiksować lub pozostawić w niej ziemniaki pokrojone w kosteczki. A może dzieci nie przepadają za zupami? Niech ziemniaki im się więc upieką.

A oto co pisze Sztaudynger o swojej kartoflanej komedii i jakie daje wskazówki gwarantujące dobrą zabawę począwszy podczas przygotowywania przedstawienia:

Na kursie Polskiego Białego Krzyża uczestniczki rzewnie popłakały się ze śmiechu nad miną króla, który nadział okulary i spode łba na nie spoglądał. W pewnej chwili zgubił on nie tylko koronę, ale i głowę, ale to tylko powiększyło radość. Widocznie widownia z samych składała się Jakobinów.

Zbój miał piękną pietruszkową brodę, którą potem wymienił na bokobrody z waty. Do  wystawienia komedii starczyło jedno popołudnie. A aktorzy po skończonych popisach (trzy ich było) poszli do skrobania i obaj przeciwnicy, król i zbójca, godnie pływali w ziemniaczanej zupce.

(…) Szczęśliwie, jeśli pora premiery przypadła na jesień lub zimę, wówczas nie brakuje nam materiału. A więc do apelu stanęła przede wszystkim zieleninka w komplecie: zażywna marchew, anemiczna pietruszka, selera (brzydko rymująca) i pory. Kartofle im fantastyczniej powyrastane, tym większy budzą zachwyt. Kukurydza poświęca swe bujne włosy równie ofiarnie, jak sienkiewiczowska Helena. Ozdabiać można te pacynki z jarzynki wszelako, a więc płatkiem buraka, marchewki lub rzodkiewki, wyciętego na zarys ust.

(…) Z płomiennego głogu i z krwawej jarzębinki robi się sznury korali, przy których prawdziwe bledną. Pomarańcze i cytryny chętnie oddają swe czarki na czapeczki. Można z pożytkiem użyć fasoli i grochu, korzeni i goździków, rodzynków, pestek z jabłek i ziarnek od kawy. (…) Do kompletu rekwizytów trzeba jeszcze dodać naręcz piórek. Kulisy można zrobić z gałęzi i liści (np. łopucha), z listków kapuścianych, ze świeżej zieleni (…).

Kartoflowa, czy szerzej powiedziawszy jarzynkowa komedia wymaga improwizacji. Bohaterowie i bohaterki tych komedii więdną bowiem szybciej, niż wschodnie piękności, bo już w kilka, czy kilkanaście godzin po przedstawieniu. Gdy zatem pragnie się grać pacynkami z jarzynki, można kompletować i charakteryzować aktorów nie wcześniej, niż na godzinę przed spektaklem. Ziemniaki wyszukamy sobie w piwnicy, jarzynki w ogródku. Wybierzemy egzemplarze najbardziej pokraczne, o najciekawszych odroślach. Zaczynamy od zrobienia w danej bulwie, czy cebulce dziurki na palec grającego

Ale dlaczego teatrzyk dla dzieci jest tak wartościowy? Autor wyjaśnia to przypominając słowa Janusza Korczaka, który zauważył to, co widzimy na co dzień, ale jakbyśmy nie widzieli. Otóż dziecko jest po prostu mniejsze od wszystkiego, z czym się spotyka, a to je przytłacza.

I właśnie dlatego teatr lalek tak jest nieodzowny dla każdego dziecka, dlatego jest po prostu prawem dziecka. Teatr lalek stwarza dziecku świat mniejszy od niego. Dziecko z głęboką radością stwierdza, że istnieją stwory maleńkie, wobec których ono jest wielkoludem.

Umiejętnie prowadzony teatr lalek wyczarowuje w dziecku poczucie siły i szczęścia, daje mu satysfakcję. W teatrzyku lalek rezygnuje człowiek ze swego wzrostu i powagi, chowa się za zasłonę i w sposób czarodziejski staje się za pośrednictwem lalki mniejszy i głupszy od dziecka. Przenosi dziecko, onego nieszczęsnego Guliwera, ze świata wielkoludów w kraj liliputów. A ta umiejętność jest bodajże najkapitalniejszym zagadnieniem wszelkiej pedagogiki.

Zróbmy więc naszym „nieszczęsnym Guliwerom” podczas jakiegoś rodzinnego spotkania teatrzyk jarzynkowy. A potem wspólnie z nimi ugotujemy i podamy rodzinny obiad. Oczywiście kartofelkowy.

Dodaj komentarz